poniedziałek, 14 maja 2012

Rozdział 9

Hej!
Witam was gorąco.
Dzisiaj jest tak cudowny dzień, że tylko wyjść na dwór, siedzieć w parku na ławce, albo iść na deskę. :P
A dlaczego?
Hmmm....
Prosta odpowiedź.
DZISIAJ JEST SŁOŃCE!!!!
Nareszcie...
W każdym razie, przepraszam, że tak długo nie pisałem.
Naprawdę chciałem pisać i nie skończyłem jeszcze bloga. :P
Tak łatwo się nie poddam. :P
Po prostu 6 sprawdzianów w ciągu 5 dni i w dodatku każdy z czego innego, to trochę za dużo... :(
(Nauka do 3 w nocy... Grrr... Zamorduję moich nauczycieli! :/ )
Jednak teraz mogę wam obiecać, że będę już pisał, a jak będzie taka sytuacja, że nie będę mógł to was powiadomię. ^^
Przepraszam. :p
Dziękuję wam baaaaaardzo za komentarze. ^^
Naprawdę cudownie się robi na sercu jak wchodzisz po długiej nieobecności i widzisz, że ktoś napisał Ci komentarze. :P Dziękuję... :*
Cudowne jesteście. ^^
Wasze słowa, że piszę dobrze itd. wzruszyły mnie, chociaż wiem, że na nie, nie zasługuję, ale dziękuję. :*
No i droga Asai... Wierz mi dwie siostry są straszne... To jak kiedy się zamieniasz? :p Braci z chęcią przyjmę. :P
Oh etykietka.... Dziękuję, ale kiedys naprawdę będę musiał. :p Ale spoko jeszcze nie teraz. Na pewno do końca roku chcę wytrzymać. :p A potem to się zobaczy. ^^
Psotka... Wierz mi... Ja nie wierzę, że komuś przypadłem do gustu. Przecież ja talentu za grosz nie mam! ^^
Bailey... Postaram sie coś zrobić z tą czcionką, ale mi czasu w kółko brakuje. :) Tak, Edward był masochistą, ale fabuła dzieki niemu była urozmaicona.... :P Hmmm... Słowa wspaniałe, muszę przyznać. Masz jeszcze tego bloga? Z chęcią bym poczytał. Wierz mi zakupy postrzegam jeszcze gorzej, ale jakbym opisł dokładnie jak to czuję to, by nikt tego nie przeczytał. :p Co do zazdrości Jaspera to będzie, mogę Ci obiecać, ale jakieś parenaście rozdziałów później. ;P na serio nie przynudzasz. twoje komenty są super. ^^
Alice... Nie wiem co Ci napisać... Oczarowałaś mnie. To nie fair. Ja Ci nic napisać nie mogę, bo ty to lepiej robisz. :p Napiszę Ci tak : :* ^^ <3 :*
Caro Almáriel... Dzięki!!! ^^
No, w każdym razie, żeby nie przynudzać...
Dodaję rozdział 9. :P I szczerze powiedziawszy cieszę się, że mogę wreszczie coś napisać, bo stęskniłem się za wami. :*
Pozdrawiam was gorąco i całuję:
Jazz183

Rozdział dedykuję wszystkim tym co czytają tę notkę, a przede wszystkim TOBIE. ^^ Dziekuję. ^^
Każde wejście na bloga i każdy komentarz sprawiają mi ogromną frajdę.
Thx. :*

Rozdział 9

Kiedy weszliśmy na górę mój wzrok natychmiast odnalazł pokój z numerem takim jak na moim kluczu.
Pokój 292...
 Uśmiechnąłem się sam do siebie i spojrzałem na Alice.
Mrugnęła do mnie wesoło i skierowała krok w kierunku pokoju na przeciwko mojego.
Kiedy tylko zniknęła za drzwiami, mój uśmiech natychmiast zniknął.
To ona była moim życiem...
Mój uśmiech był tylko dla niej...
A kiedy traciłem ją z oczu...
Czułem, że coś we mnie pęka, cały smutek i te wszystkie wspomnienia z przeszłości...
To wszystko wracało...
Kiedy jej nie było...
Moje dłonie odruchowo zacisnęły się w pięści.
Byłem zmęczony...
Zmęczony wojnami i życiem, które nie miało sensu...
Aż do teraz...
Aż do chwili kiedy ją zobaczyłem...
Byłem na sto procent pewny, że ją kochałem i że nigdy, przenigdy nie pokocham kogoś tak mocno jak jej...
Wiedziałem, że nigdy nie będę mógł już się zakochać w kims innym...
Że nie spojrzę już na jakąś kobietę i nie pomyślę, że jest ładna...
Liczyła się tylko ona...
Jej piękny, szeroki usmiech...
Jej nadnaturalnie duże oczy, tak piękne kiedy rozświetlał je uśmiech...
Jej lekko piskilwy głosik, kiedy się złościła...
I  czarne, krótkie włosy, każdy ułożony w inną stronę...
To wszystko...
Było cudowne...
I to wszystko kochałem...
Kochałem bardziej niż ktokolwiek na świecie...
Dobrze wiedziałem, że moje serce należało teraz tylko do niej...
Westchnąłem i wszedłem powoli do mojego pokoju.
*
Pokój okazał się niewielki.
Po prawej stronie od wejścia znajdowała się malenka łazienka i tak mi nie potrzebna, ale innym gościom tego miejsca napewno przydatna.
Na wprost od drzwi znajdowało się ogromne okno, które chyba było największą częścią tego pomieszczenia, a obok niego stało pojedyncze łóżko przykryte czarną narzutą.
Wszystko to było mi całkowicie zbędne, no może z wyjątkiem okna...
Przynajmniej mogłem przez nie powyglądać i pogapić się tępo na gwiazdy.
Westchnąłem i usiadłem na łózku.
Nie wiedziałem co miałem robić.
Wiedziałem, że samotność mi nie służy i, że prędzej czy później zacznę wracać wspomnieniami  do walk.
Jęknałem.
Boże jakim ja byłem masochistą...
Myślałem tylko o tym jaki byłem beznadziejny...
Jakie to było chore.
Wyjrzałem przez to nieszczęsne okno.
Tylko mój, kompletnie mi niepotrzebny, dobrze rozwinięty wzrok, który widział praktycznie rzecz ujmując wszystko, pozwolił mi zobaczyć śpieszące się w różne kierunki, sylwetki ludzi.
Szczerze powiedziawsz byłem na dziewięćdziesiąt procent pewny dokąd większość z nich się wybiera.
Kluby, bary...
Ogólnie wszystkie miejsca gdzie był sprzedawany alkochol.  
Wiele lat obserwacji ludzi i licznych polowań na nich, nauczyło mnie jednej rzeczy...
Alkochol zabija ...
I nie ogranicza się do tylko jednej grupy społecznej.
Obejmuje tych najbogatszych i najbiedniejszych...
Chociaż co przwda częściej dopada tych biednych...  
Dlaczego?
Ludzie najbiedniejsi mają najwięcej problemów i piją, by się uspokoić, by im ulżyło...
W rzeczywistości jednak, jest tylko gorzej.
Popadają w nałóg co przyczynia się do ich szybszej śmierci.
Westchnąłem.
Niektórzy ludzie to idioci, którzy niszczą sobie bez zastanowienia, życie.
Nagle moje rozmyślania przerwało ciche pukanie do drzwi.
Natychmiast wyczułem tak dobrze mi znane emocje...
Szczęście, radość, nutę zamyślenia...
Alice...
-Proszę.-szepnąłem.
Nioe musiałem krzyczeć i tak wiedziałem, że mnie usłyszy.
Usłyszałem lekkie stęknięcie klamki i dźwięk otwieranych drzwi.
-Przeszkadzam?-usłyszałem najwspanialszy i tak dobrze mi znany, głos na świecie.
-Skądżę.-odpowiedziałem i przeniosłem na nią wzrok.-Dla ciebie zawsze mam czas.-mruknąłem.
Uśmiechnęła się.
Spojrzałem na jej strój.
Przebrała się w jasnoniebieską, krótką sukienkę.
Idealnie pasowała do jej oczu.
-Wow.-szepnąłem.-Wyglądasz...-urwałem, szukając odpowiedniego słowa.-...oszałamiająco.
Zaśmiała się.
Moje serce zadrżało.
Znowu mogłem się uśmiechać...
Kiedy ona była... Sprawiała, że wszystko inne przestawało się dla mnie liczyć...
Była moim wrzechświatem...
Moim słońcem, które przebija się przez chmury...
Moim powietrzem...
-Dzięki.-mruknęła.
Podeszła do mnie, przedtem starannie zamykając za sobą drzwi i usiadła na łóżku, obok mnie.
Nie spuszczałem z niej wzroku.
-Ja, przyszłam, bo czułam się taka...-urwała na chwilę.-...samotna.
Tak dobrze to rozumiałem.
Kiwnałem głową.
-Szczerze powiedziawszy cieszę się, że przyszłaś.-mruknąłem.
Poczułem, że tymi słowami sprawiłem jej ogromną przyjemność.
Na jej twarzy zalśnił szeroki uśmiech.
-Co robiłeś, gdy mnie nie było?-spytała po chwili milczenia.
-Rozmyślałem.-mruknąłem.
Spojrzała na mnie z zaciekawieniem.
-Nad czym?
-Nad głupotą ludzką.-szepnąłem.
Jej idealne czoło lekko się zmarszczyło.
-Hmmm...-mruknęła.-Na jaki temat?
-Alkochol.-odpowiedziałem jednym słowem, przenosząc przy okazji wzrok na okno.
Kiwnęła głową na znak zrozumienia.
-A ty?-spytałem.-Co robiłaś?
Zaśmiała się.
-Najpierw oglądałam nowe rzeczy, a potem przebrałam sie w tę sukienkę.-zaśmiała się.-Następnie... Hmmm... Ach tak! Też rozmyślałam, ale zupełnie nad innym tematem niż ty.-posłała mi anielski usmiech.
Rozśmieszyła mnie jej wypowiedź.
-Skoro tak, to nad jakim?-spytałem, odpowiadając jej łobuzerskim uśmiechem.
-O Cullenach.-szepnęła.
-Skąd wiedziałem, że o tym myślisz?-spytałem.
-Czy ja wiem...Trochę mnie znasz.-mruknęła.
Zatonąłem znowu w jej spojrzeniu.
Jej oczy były niezwykłe...
Głębokie... 
Takie piękne....
Po chwili, kiedy wreszcie udało mi się wyrwać z tego dziwnego stanu, jaki wywoływał sam jej wzrok, uśmiechnąłem sie do niej.
-A więc co takiego przykuło twoją uwagę w Cullenach?-spytałem.
Zaśmiała się.
-Ogólnie.-mruknęła.-Zastanawiałam się jak potoczy się moje życie z nimi i..-urwała.-Nie, nie ważne.-spuściła wzrok.
-I?-powtórzyłem.-I co?
-Nieważne.
Nie wiedzieć czemu chciałem wiedzieć co pragnęła powiedzieć.
-Ważne.-mruknałęm i zmusiłem ją, by znów na mnie spojrzała.  
Jęknęła cicho.
-Po prostu... Zastanawiałam się czy kiedykolwiek ktoś będzie mnie kochał tak jak Emmett, Rosaline, albo Carlise, Esme.-nie wiedzieć czemu wyczułem od niej jakąś dziwną nadzieję.
Westchnąłem.
Jej uczucia były dla mnie cały czas niezrozumiałe...
Były takie inne...
Co chwile się zmieniały i często nie pasowały do słów jakie powiedziała...
-Alice...-szepnąłem cicho.
Tak mnie kusiło żeby jej powiedzieć prawdę.
Żeby wyznać jej co do niej czuję...
Jednak wiedziałem, że muszę się powstrzymać...
Kochałem ją, ale wiedziałem, że ona zasługuje na kogoś lepszego.
Poza tym ona nic do mnie nie czuła...
Zacisnąłem dłonie w pięści...
To co miałem teraz zrobić miało boleć mnie już do końca życia.
-Alice...-powtórzyłem.-Napewno kogoś takiego znajdziesz. Będziecie razem szczęśliwi i na zawsze będziecie się kochać, a ja...-urwałem i poczułem falę bólu, raniącą moje serce.-A ja zawsze będę przy tobie jako przyjaciel, nawet jak nie dołączę do Cullenów.-mruknąłem.
Czułem, że moje oczy staja się dziwnie suche.
Tak bardzo mnie to bolało...
Nagle poczułem od niej falę zawodu i czegoś na kształt smutku, tylko bzrdzo zmienionego.
Nie zrozumiałem znowu jej uczuć.
Dlaczego tak zareagowała?
Odwróciłem wzrok.
Nie mogła widzieć, co odczuwam.
Zapadła cisza.
Cisza, która mnie potwornie raniła.
-Tak...-usłyszałem nagle.
Głos Alice był dziwnie zmieniony...
-Masz rację.-powiedziała cicho.
Całą swoją siłą woli zapanowałem nad kolejną falą bólu i spojrzałem na nią.
Na jej twarzy pojawił się lekki uśmiech, ale jej oczy o dziwo nie zalśniły tym dziwnym blaskiem.
-W każdym razie..-mruknęła.-Jeśli dołączysz ze mną do Cullenów...-urwała na chwilę.-Byłoby cudownie.Miałabym przyjaciela przy sobie.
Posłałem jej lekki uśmiech. 
Byłem jej wdzięczny, że zmieniła temat.
-Tak.-szepnąłem cicho.-Przyjaciela.-powtórzyłem.
Znowu cisza.
Spojrzałem znowu za okno.
Jasne gwiazdy wyglądały cudownie na tle czarnego nieba...
-Jasper, mogę ci zadać pytanie?-usłyszałem głos mojej towarzyszki.
-Jasne.-mruknąłem.-Chociaż wydaje mi się, że już zadałaś.-usmiechnąłem się lekko.
Starałem się odgonić mysli od bólu jaki wykwitł w moim sercu.
Zaśmiała się lekko.
-No, niby racja.-uśmiechnęła się-Ale... Jazz... Czy ty kiedykolwiek byłeś w kimś zakochany?-spytała.-Kogos kochałeś?
Zacisnąłem dłoń w pięść.
Znowu ten sam temat.
Zastanowiłem się chwilę.
Już miałem odpowiedzieć, że nie, ale nagle coś sobie przypomniałem.
Był ciepły letni poranek.
Siedziałem w ogrodzie z książką w ręku.
Nagle zza drzewa wyszła Lili...
Szczupła i niska z długimi blond lokami, w które powplatane były czerwone wstążki...
Była taka śliczna...
Na jej drobnej, jasnej twarzy lśnił lekki uśmiech, a w jej jasno-błękitnych oczach odbijało się słońce.
Ubrana była w białą sukienkę do kolan, na nogach jednak nie było butów.
Zaśmiała się czysto...
-Jasper...-szepnęła.
Posłałem jej wtedy szeroki uśmiech.
-Lili...-mruknąłem.
Lili i ja byliśmy w sobie zakochani od ponad dwóch lat, ale kiedy ogłosiłem moim rodzicom, że jestem w niej zakochany, nie zgodzili się na nasz związek.
Dlaczego?
Ona była córką piekarza, a ja pochodziłem z jednej z bogatszych rodzin w mieście.
Nie mogliśmy być razem przez sytuację finansową jej rodziny.
Podeszła do mnie, rozglądając się na wszystkie strony.
-Nie ma ich.-mruknąłem.-Pojechali w odwiedziny do jakiegoś znajomego.
Usiadła obok mnie.
Odłożyłem ksiązkę.
Chciałem wtedy patrzeć tylko na nią, na nikogo innego.
Ująłem jej dłoń w swoją...
-Kocham cię.-szepnąłem.
Jakże łatwo wtedy było mi być szczęśliwym.
-Ja ciebie też.-szepnęła.-Całym sercem.
Uśmiechnąłem się do niej.
Położyłem się na trawie, ciągnąc ją za sobą.
Zaśmiała się i mocno przytuliła sie do mnie.
Wtuliłem głowę w jej włosy...
-Kiedys będziemy razem.-mruknąłem.-Obiecuję.
-Tak.-szepnęła.-Razem na zawsze...
-Będziemy mieli duży dom z ogrodem, daleko od miasta. -szepnąłem.-I gromadkę wesoło śmiejących się dzieci.
-Tak...Będą biegały wesoło po ogrodzie różanym i bawiły się z sąsiadami...
Zaśmiałem się.
Róże...
Jej ukochane kwiaty...
Delikatnie przesunąłem ją sobie na brzuch.
Leżała teraz na mnie, usmiechając się lekko.
Ująłem jej twarz w dłonie i złożyłem na jej miękkich ustach pocałunek.
To było tak dawno..
Potem Lili zginęła w pożarze jaki wybuchł w jej domu.
Uratowała ojca, matkę i dwójkę rodzeństwa...
Wróciła jeszcze  tylko po pieniądze, by rodzina mogła przeżyć...
Nie wyszła już...
Została tam na zawsze...
Mój ojciec miał mimo wszystko dobre serce.
Kiedy usłyszał o tym wypadku sfinansował jej pogrzeb...
Wiedział ile dla mnie znaczyła...
A potem ze swoich własnych pieniędzy odbudował rodzinie Lili dom, odkupił sprzęt do pracy jej ojca , dał pieniądze na życie, spłacił ich liczne długi i zapłacił za nich czynsz z wyprzedzeniem na dwa lata .
Zrobił to dla mnie...
Widział mój ból...
Wróciłem myślami do realnego świata.
Spojrzałem na Alice...
Mimo wszystko wiedziałe, że kocham ją bardziej niż Lili...
-Tak.-szepnąłem.-Kiedys, dawno temu...kochałem pewną dziewczynę.-mruknąłem.
-Opowiedz mi o niej. -poprosiła.
-Miała na imię Lili...-szepnąłem.-Nie mogliśmy być razem, bo jej rodzina była bardzo biedna...-zacisnąłem dłoń w pięść.
Alice złapała mnie za rękę i posłała mi pocieszycielski usmiech.
-Co się z nią stało?-spytała.
-Umarła.-szepnąłem.-W jej domu wybuchł pożar...-jęknąłem.-Była bohaterką. Uratowała wszystkich... z wyjątkiem siebie...-moje oczy znowu zrobiły się suche.
Alice pogłaskała mnie po policzku.
-Nie smuć się.-szepnęła i delikatnie mnie objęła.
Odwzajemniłem uścisk.
-Przepraszam...-szepnęła nagle.
Zdziwiłem się.
-Za co?-spytałem.
-Za to, że cię zmusiłam do przypomnienia sobie tej historii.-szepnęła.
Zaśmiałem się.
-To nie twoja wina.-mruknałem.
Czas dla mnie zamarł...
Liczył się tylko uścisk w jakim teraz trzymałem Alice...
Wyjrzałem przez okno... 
Słońce powoli wychylało się zza horyzontu...
Puściłem z niechęcią Alice i odsunąłem ją lekko od siebie...
-Juz późno...-szepnąłem.
Kiwnęła głową.
-Pójdę się spakować.-szepnęła.
-Tak...-mruknąłem.
-Podrzucę ci zaraz jakieś ciuchy.-powiedziała.
-Okey.
Alice szybko wyszła z pokoju, by po chwili wrócić z jakimiś ciuchami.
-Proszę.-szepnęła i podała mi je.
Spojrzałem na nie krytycznym wzrokiem.
 Bałem się co też ona może mi dać.
Na szczęście już po chwili zorientowałem się, że trzymam w ręku parę najzwyczajniejszych niebieskich jeansów i czarną koszulę na guziki.
-Dzięki.-mruknąłem.
Zaśmiała się.
-To jak już będziesz gotowy, to poczekaj na mnie w holu, przy recepcji, okey?-spytała.
Kiwnąłem głową.
Alice uśmiechnęła sie do mnie i wyszła z pokoju.
Zostałem sam...
Z westchnięciem udałem się do łazienki i po szybkim prysznicu założyłem na siebie nowe ciuchy od Alice.
O dziwo nawet nie czułem sie w nich jak klaun.
Szybkim ruchem wyrzuciłem podartą koszulę i stare spodnie do kosza i opuściłem pokój.
*
Zszedłem po schodach na dół i usiadłem na kanapie, przed recepcją.
Zamysliłem się.
Wspominałem wczorajszą noc i moją rozmowę z Alice.
Nagle poczułem ogień w gardle.
Człowiek...
Natychmiast wstrzymałem oddech...
-O, hej Jasper.-rozległ się znajomy głos.
Odwróciłem głowę w kierunku z jakiego dochodził głos.
Zobaczyłaem sekretarkę, która nas wczoraj obsługiwała, Rachel Howard.
Kiwnąłem głową na przywitanie.
Marzyłem żeby sobie poszła, żebym nie musiał się tak męczyć z pragnieniem.
-Jak spędziłeś noc?-spytała i podeszła jeszcze bliżej mnie.
-Znakomicie.-mruknałem, chcąc dać jej do zrozumienia żeby sobie poszła.
Dziewczyna jednak miała głęboko w poważaniu moje zachowanie.
-Oh, a jak się spało?-spytała.
-Miło.-odpowiedziałem szybko.
Usiadła obok mnie.
Czułem ciepło bijące od jej szyi...
Zacisnąłem dłonie w pięści...
Czemu sobie nie pójdzie?
Była tak blisko...
-Przeczytałeś moją kartkę?-spytała z uśmiechem.
Bądź silny.
Dla Alice...
Wygiąłem usta w fałszywym uśmiechu i starałem się lekko od niej odsunąć.
-W istocie.-odpowiedziałem.
Dziewczyna spojrzała na mnie i na jej policzki wstąpił rumieniec.
Przełknąłem jad, jaki pojawił się w moich ustach.
Nie teraz...
Błagam...
Nie mogę jej zabić....
-Bo widzisz ja...-zaczęła i spuściła wzrok.
Każdy jej ruch, mącił powietrze wokół niej...
Jej zapach, mimo, że nie oddychałem docierał cały czas do mnie...
Słyszałem uderzenia jej serca...
Wydawało mi się, że nawet słyszę jak jej krew krąży w żyłach...
Musisz być silny....-mruknąłem do siebie w myslach.
-ja...Ja chyba sie w tobie zakochałam.-szepnęła.
-Naprawdę?-mruknąłem przez zęby, starając się powstrzymać przed tym co zamierzałem zrobić.
-Tak, ja wiem, że to chore... Znam cię ledwie jeden dzień i właściwie to cię nie znam...ale... ja... wierzysz w cos takiego jak miłość od pierwszego wejrzenia?-spytała.
Znowu jad napłynął mi do ust.
-Ja... Nie wiem.-mruknałem.
Nagle dziewczyna ujęła moją dłoń.
Chciałem ją wyrwać,ale czułem, że jak sie poruszę to moje pragnienie weźmie nade mną władzę.
Siedziałem więc bez ruchu.
Dziewczyna coś mówiła, ale ja nic nie słyszałem.
Walczyłem w milczeniu sam ze sobą o jej życie...
Nagle usłyszałem głos, który mnie uratował...
-Jasper...-rozległ się szept.
Było w nim o dziwo mnóstwo bólu, cierpienia, rozpaczy...
Jednak natycmiast rozpoznałem ten głos...
Alice...
Spojrzałem na nią.
Jej głos dodał mi sił.
Na jej twarzy była wypisana nieznana mi frustracja i złość.
Czułem od niej ogromną rozpacz, która wprost mnie przygniatała...
Dlaczego?
Nie miałem pojęcia...
-Czy możemy iść?-szepnęła lodowatym głosem.
Jeszcze nigdy takiego u niej nie słyszałem.
Był groźny i zarazem straszny.
-Ja...-zacząłem.
-Nie mamy na to czasu.-warknęła tylko i odwróciła sie w stronę wyjścia.
Natychmiast wyrwałem swoją dłoń z ręki Rachel i rzuciłem w nią kluczami i odliczona szybko gotówką.
-Dziękuję.-mruknąłem i ruszyłem za Alice.
-Jasper...-rozległ się szept recepcjonistki.
Odwróciłem się niechętnie.
-A... A co z nami?-spytała cicho.
-Nic.-mruknąłem zimno.
Teraz obchodziła mnie tylko Alice.
Chciałem wiedzieć dlaczego tak cierpiała...
-Al Jasper...-szepnęła Rachel.-Przecież ty powiedziałeś mi, że mnie kochasz....-szepnęła płaczliwym tonem.
Wmurowało mnie w ziemię.
Spojrzałem na nią ostro.
-O ile sobie dobrze przypominam to ty mi to mówiłas. Ja tego nie skomentowałem w żaden sposób. -mruknąłem.-Nie kocham cię i nigdy nie kochałem. Ledwo się znamy.-mruknąłęm i nie zważając na jej płacz wyszedłem za Alice.
O dziwo dziewczyny nie było już przed wejściem.
Poszedłem jej tropem, szukając jej.
*
Po prawie godzinie drogi, wreszcie ją zobaczyłem.
Siedziała na pniu.
Nie usmiechała się.
-Alice...-szepnąłem.-Co sie stało?-spytałem.
Drgnęła kiedy usłyszała mój głos.
-Nic.-powiedziała zimno.-Chodźmy już.-mruknęła.
-Nie.-szepnąłem, zatrzymując ją.-Co sie stalo?
Na jej twarzy pojawiła się frustracja.
-Przecież mówię, że nic!-krzyknęła nagle.-Jak mówię, że nic to znaczy to, że nic!-warknęła na mnie i ruszyła przed siebie.
Byłem w szoku.
Alice krzyczała...
Nie znałe jej od tej strony...
Był zawsze wesoła, a teraz....
Coś musiało sie stać, ale nie miałem pojęcia co.
-Alice...-szepnąłem.
-Nie odzywaj sie do mnie!- krzyknęła.-Chcę pomyśleć!
Zamilkłem...
O co jej chodziło...
Czy zrobiłem coś źle?
Tak bardzo chciałem z nia porozmawiać,a  teraz..
Jęknąłem.
Musiałem się dowiedzię o co chodzi...
Chodźbym miał zginąć...

Jazz183

P.S. A więc tak... Rozdział może nie kończy się optymistycznie i może mi się ten akurat niezbyt udał, ale zachęcam do czytania dalszych notek, które pojawią się już niedługo. :P

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz