poniedziałek, 14 maja 2012

Rozdział 5

Witam!
W ten zimny dzień piszę dla was kolejną notkę. :)
Jakie to szczęście jest być chorym i siedzieć w taki dzień we własnym domu... Niestety nie wszyscy mają takiego farta jak ja i bardzo mi was żal. :( Tym wszystkim, którzy wychodzili na te mrozy przesyłam ciepło z... hmmm... Niech pomyślę... Może z mojego rodowego kraju? Włochy... Pasują wam? Mam nadzieję. :)
Tak, jestem z Włoch, ale nie umiem praktycznie nic po Włosku, bo chociaż się tam urodziłem do podstawówki poszedłem w Polsce. Mimo wszystko kocham ten kraj i daję wam jego kawałek, by zrobiło wam się chodź ociupinkę cieplej. :)
Moje notki...
Hmm...
Są chyba tak beznadziejne, że aż wam się komentów nie chce pisać... No cóż... Rozumiem to. :P Mimo wszystko daję następną z nadzieją na chodź jedną dobrą duszę (albo złą... :P ), której ze chce się coś napisać. ;)
Pozdro
Jazz183


Rozdział 5
Wyjrzałem przez okno.
Miałem ogromną nadzieję, że coś mi ono powie... Że coś mi przekaże... Ale nie....
Widziałem tylko ścianę wody i nic więcej.
Nagle usłyszałem,że Alice wstała i podeszła bliżej  mnie. 
Usiadła tak blisko, że jej słodki zapach z domieszką cytrusa, mieszał mi w głowie.
-O czym myślisz?-spytała mnie, jakby bardzo zależało jej na mojej odpowiedzi.
-Zastanawiam się nad tym co mi powiedziałaś. -szepnąłem zgodnie z prawdą.
-I jak? -spytała.
-Kiepsko. -stwierdziłem. -Nie mogę się zdecydować. -mruknąłem.
Nagle poczułem, że jej uczucia mocno się zmieniły.
-Co się stało? -spytałem ją cicho.
-Co?-spytała wyrwana z zamyślenia.
-Twoje uczucia. -wyjaśniłem. -Jesteś zdenerwowana, nawet lekko przestraszona. -mruknąłem, dalej na nią nie patrząc -Coś cię martwi?-spytałem.
-Tak.-szepnęła, poczułem jej wzrok na sobie. -Tak długo cię szukałam. I teraz... Jak jestes niezdecydowany to... boję się.-wytłumaczyła.
-Wybacz mi. -szepnąłem.-Dalej nie rozumiem.
Westchnęła cicho.
-Jasper, -zaczęła, a kiedy wymówiła moje imię coś lekko we mnie zadrgało.-szukałam cię ponad 20 lat.-mruknęła cicho.
Ponad 20 lat?!
Matko!
Tyle czasu ta drobna istotka poświęciła, by mnie odszukać, a ja przez ten cały czas nie miałem o tym najmniejszego pojęcia!
-I...-zawachała się. -Nie wiedziałam właściwie dlaczego cie szukam. Robiłam to, bo mi tak kazały wizje. Czułam...-urwała na chwilę i wyczułem od niej zmieszanie. -Czułam, że moja przyszłość jest z tobą ściśle powiązana. I teraz boję się, że to wszystko zniknie i 20 lat mojej pracy pójdzie na marne. -ten lekki smutek w jej głosie, doprowadzał mnie do szału. Chciałem ją pocieszyć, ale nie wiedziałem jak. -A ja nie chcę znowu być sama. Tyle lat widziałam twoja twarz i marzyłam, by ja zobaczyc na żywo. -mruknęła. -Boję się... -dokończyła cicho.
Podniosłem na nia wzrok.
Nie wiedziałem czemu to zrobiłem, ale czułem, że tak będzie lepiej.
-Alice...-szepnąłemi poczekałem aż na mnie spojrzy. -Nie zbyt cię znam, ale skoro mówisz, że mnie szukałaś to nie mogę cie tak po prostu opuścić. -skłamałem.
Dobrze wiedziałem, że nie dlatego nie chcę jej opuścić.
Coś mnie do niej ciągnęło...
Czułem, że mógłbym za nią zginąć jeśli, by mnie o to poprosiła.
Jednak nie mogłem jej tego powiedzieć.
Ja byłem potworem, ona niewinną, małą wampirzycą...
Nie zasługiwałem na nią...
Była dla mnie zbyt dobra... 
-Co do Cullenów... -urwałem, by dobrac odpowiednie słowa.-Ja... Jeszcze nie podjąłem decyzji.
-Widzę. -powiedziała.
Zmarszczyłem czoło.
-Widzisz, przyszłość, którą widzę jest niepewna. Moje wizje są subiektywne i jedna decyzja może wszystko zmienić.-szepnęła.
Zrozumiałem.
-I co teraz widzisz, a propo Cullenów i mnie? -spytałem ją.
-Twoja przyszlość co sekundę się zmienia. -szepnęła cicho.-Raz, widzę cię w domu Cullenów, a drugi wędrującego samotnie po górach.
Kiwnąłem głową w zamyśleniu.
-Tak jak mówiłem... Nie podjąłem jeszcze decyzji co do Cullenów, ale podejrzewam, że jeśli byśmy do nich razem szli to czekałaby nas daleka podróż, no nie? -spytałem.
-Tak. Bardzo daleka. -zaśmiała się lekko. -To drugi koniec Stanów.
-Właśnie. -zmusiłem sie, by posłać jej lekki uśmiech.
Zauważyła moje starania, bo gdy tylko to zrobiłem, poczułem od niej szczęście i wielki zachwyt.
Zaraz odpowiedziała mi jeszcze szerszym i piękniejszym uśmiechem.
-Więc skoro podróż będzie tak daleka...-zawachałem się.
Czy napewno chcę to zrobić?
-To ja wyruszę z tobą i podejmę decyzję w trakcie drogi. -wydusiłem szybko, by broń Boże nie zmienic zdania.
Usłyszałem jej piękny śmiech.
Spojrzałem jej w oczy i znowu w nich zatonąłem.
Była taka piękna...
Taka inna niż wszyscy...
Ale dlaczego los zesłał na drogę potworowi, dzikiej besti, piękny, delikatny kwiat?
Czy miał w tym jakiś cel?
I to uczucie, które wzrastało we mnie z każdym jej spojrzeniem.
Nie, musiałem to powstrzymać.
Nie zasługiwałem na nią.
A nawet jeżeli to czy ona coś do mnie czuła?
Nie, napewno nie.
Teraz cieszyła się, że mnie widzi, bo nawiedzałem ją w wizjach i wreszcie dowiedziała się kim jestem, ale nie... Nic napewno do mnie nie czuła...
Nagle moje rozmyślania przerwało coś co nigdy wcześniej mi się nie zdarzyło.
 Alice gładziła swoimi drobnymi paluszkami moją szyję.  
Poczułem, że doszła do jednej z moich blizn.
   Z moich bitewnych blizn...
Wzdrygnąłem się i natychmiast odsunąłem.
Nie chciałem żeby ich dotykała...
Wstydziłem się ich.
Dziewczyna zdziwiła się kiedy gwałtownie odskoczyłem.
-Coś nie tak? -spytała ze zdziwieniem w głosie.
-Ja...-zacząłem.
-Ach. -szepnęła cicho. -Blizny?-spytała, wszystko rozumiejąc.
Pokiwałem smętnie głową.
Nagle w jej oczach pojawiły się dwa ogniki.
Złapała moją rękę i dotknęła opuszkami palców, jednej z blizn.
Chciałem wyrwać rękę z uścisku, ale dziewczyna ułozyła tak palce, że bałem się, że mógłbym jej zrobić krzywdę.
Jęknąłem cicho.
-Co ci w tym przeszkadza? -spytała cicho.
Milczałem.
Nie wiedziałem jak jej to powiedzieć.
-Jeśli chodzi o głaskanie, to przepraszam. -szepnęła i zaczęła odsuwać dłonie.
O dziwo nie chciałem, by przestała.
-Nie przeszkadza mi samo głaskanie, bo to jest przyjemne.-powiedziałem zgodnie z prawdą. -Tylko... Jak dotykasz moich blizn, to czuję... Ja... Ja ich nienawidzę, a jak ich dotykasz to czuję jak się nimi brzydzisz. -szepnąłem.
-Jasper...-szepnęła Alice i ujęła moją twarz w dłonie. -Ja się wcale ich nie brzydzę. -zaśmiała się.-One są częścią ciebie. -powiedziała.
-Nie wiesz co mówisz. -powiedziałem. -Nie znasz mojej histori. Alice, ja jestem potworem. -schowałem twarz w dłoniach.
Nie chciałem widzieć jej zatroskanego spojrzenia.
Nie potrzebowałem współczucia.
Nigdy nie lubiłem jak ktos się nade mną użalał.
-Ja znam twoją historię. -powiedziała, próbując oderwać mi jednocześnie dłonie z twarzy.
Znała moją historię?
Skąd?
-W wizjach wiele razy widziałam jak rozmyślałeś, więc skupiłam się na twoim przyjacielu, Peterze.-szepnęła.
Peter...
To imię zapiekło mnie od środka.
-Od niego w końcu się dowiedziałam twojej i jego historii.-szepnęła cicho-Miałeś ciężkie życie.-powiedziała spokojnie. -Pełne bólu i gniewu. -jej głos lekko zadrgał. -I uważam, że wcale nie jesteś potworem, a te blizny nie są wcale symbolem śmierci lecz tego, że tyle razy dałeś radę się uratować. I one są częścią ciebie. -szepnęła i ponownie spróbowała oderwać moje ręce.
Pozwoliłem jej na to.
-Mylisz się. -szepnąłem, patrząc jej w oczy.-Zabiłem tyle istot...-przed oczami stanęły mi obrazy dawnych walk. -Wampiry, ludzie...
-To nie był twój wybór. -powiedziała, patrząc na mnie stanowczo.-Nie wiedziałeś, że da się inaczej. -szepnęła. -To nie twoja wina.
-Alice. Dobrze wiesz, że to nieprawda! -krzyknąłem -Jestem...-położyła mi palec na ustach.
-Nie waż mi się mówić, że jesteś potworem, bo cię zabiję. -szepnęła złowrogo. -Nie wiem co prawda jak, bo nie umiem walczyć, ale przysięgam, że cię zabije. -zagroziła mi.
Zabrzmiało to tak śmiesznie w ustach tak małej istotki.
Jednak w jej wypowiedzi cos przykuło moją uwagę.
-Nie umiesz walczyć? -spytałem ją.
Pokręciła głową.
Samotna wampirzyca z ogromnym darem mogła być łatwym łupem dla wampirów z okolicy.
Była całkowicie bezbronna...
Kiedy o tym pomyslałem coś ścisnęło mnie za serce.
Ile niebezpieczeństw...
Ile krzywd mogło ją spotkać...
Poczułem strach o tę dziewczynę...
-Wogóle nie umiesz?-spytałem.
-Nie.-szepnęła. -Nigdy nie walczyłam.
I cud boski. -pomyslałem sobie.
Była taka drobna i wydawała się być taka krucha....
-Ale ty umiesz. -szepnęła.
Pokiwałem głową, chociaż nie potrzebowała potwierdzenia.
-Nauczyłbyś mnie? -poprosiła.
To pytanie mnie zmroziło.
Miałem uczyć tego chochlika walczyć?
Wszystko się we mnie buntowało.
Przecież ja jej mogłem niechcący zrobić krzywdę!
Ale z drugiej strony wiedziałem, że musiała się nauczyć walczyć za wszelką cenę, a jedyną osobą, która, by ją tego mogła nauczyć musiałaby być osoba mocno doświadczona...
A osobą mocno doświadczoną byłem w okolicy tylko ja...
-Dobrze. -szepnąłem.
-Coś nie tak?-powtórzyła pytanie, ktore w czasie naszej rozmowy padło już wiele razy.
-Boję się, że cię mogę przy tym skrzywdzić. -wyjawiłem jej.
Ta uśmiechnęła się do mnie promiennie i zrobiła rzecz, której nigdy w życiu bym się nie spodziewał i która za razem była najpiękniejszą chwilą w moim dotychczasowym życiu.
Poczhyliła się do mnie i musnęła swoimi wargami mój policzek.
Dziwne ciepło spłynęło po moim sercu.
-Ty? -spytała. -Ty nigdy mnie nie skrzywdzisz. -szepnęła miękko.
Jazz183

1 komentarz:

  1. Może już nie zerkasz na poprzednie komentarze, ale zrobiło mi się przykro... Pewnie teraz masz już wielu czytelników, ale wiedz, że świetnie piszesz. Pisz dalej!

    OdpowiedzUsuń