wtorek, 22 stycznia 2013

Wiadomość

Witajcie
Nie jestem Jazz'em 183, ale byłam dla niego bardzo bliską osobą. 
Nazywam się Julia, jestem, a właściwie byłam jego siostrą. 
Zastanawiacie się pewnie czemu piszę?
Czemu nie odzywa się mój brat? 
Cóż...
Piszę tutaj ze względu na jego prośbę, bo sama pewnie bym o tym nawet nie pomyślała. 
Nie wiedziałam nawet do końca jaki jest adres jego bloga.
Ale napisał mi tak:

"[...] Zrób coś dla mnie, Jula... Wiesz zapewne, ze prowadzę bloga... Nie lubię odchodzić bez pożegnania, a skoro pożegnałem się juz ze wszystkimi, to chcę też z nimi. Powiedz im, że przepraszam, że nie chciałem tego zrobić, ale nie miałem juz siły. Powiedz, ze żałuję... Nie mogłem im jednak napisać idealnej historii Alice i Jaspera i żałuję, ale napisałem im koniec, zakończenie historii. Zakończenie wszystkiego. Błagam... Jeśli będą chcieli to wstaw im to. Jest w szkicach, na laptopie. Przeproś ich i wyjaśnij wszystko. Chcę pożegnać się juz naprawdę ze wszystkimi. Powiedz im, że jestem wdzięczny za wszystko i, że byli dla mnie bardzo ważni. A w szczególności jedna dziewczyna... Pisała pod nickiem Alice, naprawdę nazywała sie Iza. Kochałem ją, wiesz? To idiotyczne... Milosc przez internet itd, ale ona była dla mnie naprawdę ważna i nawet chciałem sie z nią spotkać, ale coś nie wyszło. Powiedz jej, ze ją kocham i zawsze będę i to bardziej niż powinienem. Mam nadzieję, że zrozumie. Zwłaszcza, ze ostatnio straciliśmy trochę kontakt, przez co mocno cierpialem. I chcę żeby wszystko zrozumiała. Chcę żeby wiedziała jak mocnym uczuciem ją darzę. I nie wazne, ze jej nigdy nie widziałem. Pisałem z nią... I zakochałem się w jej charakterze. Powiedz jej, że ją po prostu kocham, okey? Albo najlepiej przepisz to czy jakoś ubierz w słowa, oki? Dziękuje... [...]"

Zapewne zastanawiacie sie co to jest? 
Powiem wam prawdę.
Mój brat miał depresję od ponad roku. Ciężko sie o tym mówi, ale tak było. 
Miał próby samobójcze, brał leki antydepresyjne, chodził na terapię, a nawet w końcu wylądował na oddziale psychiatrycznym. 
Miał sporo problemów związanych z naszymi rodzinnymi sprawami, a także z byłą dziewczyną i innymi nie do końca do mówienia przypadłościami psychicznymi.
Kiedy zaczął wychodzić na prostą, głównie z pomocą was i tego swojego bloga, który wtedy uważałam za cholernie nudny i debilny, nasza młodsza siostra dostała białaczki i po pewnym czasie umarła.
On siedział z nią non stop w szpitalu, bardziej niż ja, za co teraz mogę sie tylko obwiniać, ale juz czasu nie cofnę. Był przy niej całym sercem.
Ale nie dał rady, kiedy umarła. 
W nocy z drugiego na trzeciego stycznia 2013 roku popełnił samobójstwo. 
Zostawił po sobie tylko list, z którego jest ten wycinek, który wkleilam. 
Kim był moj brat? 
To wspaniała osoba, pełna miłości i ciepła. Otoczony zawsze hałaśliwą i niemiłosiernie upierdliwą grupką przyjaciół wydawał sie być z pozoru kimś kogo najmniej podejrzewa sie o coś takiego jak depresja. 
Miał na imie Łukasz. 
Dla mnie był nie tylko upierdliwym bratem, ale i tak naprawdę kimś ważnym i zarazem potrzebnym. Był wielkim człowiekiem, przynajmniej dla mnie. 
Owszem, traktowałam go jak debila, ale dlatego, ze go kochalam. Wiem... To brzmi sztywno... Ale nie wiem jak mam go wspomnieć słowami. 
Był mi po prostu bratem. 
Napisał jeszcze pare rozdziałów tego opowiadania, każdy zaopatrzył w jakąś notkę wstępną. Nie wiem czy chcecie je czytać, ale on prosił mnie o ich opublikowanie. Jeśli będziecie je chcieli, napiszcie. Nie chce ich wstawiać na darmo, zwłaszcza ze są dla mnie naprawdę ważne.

*Jula*


wtorek, 4 grudnia 2012

Rozdział 22

Hej...
Wracam do was wreszcie. :)
Dziękuję za wszystkie miłe komentarze i kondolencje. Nawet nie wiecie ile to dla mnie znaczy...
Już nie długo (czyli jakoś po mikołajkach) zajmę się wreszcie waszymi blogami i ponadrabiam wszystko. Wybaczcie, że nie teraz, ale muszę jeszcze ogarnąć trochę rzeczy związanych ze szkołą i z życiem prywatnym. 
A tymczasem... Rozdział 22...
Jazz183

Rozdział 22

Czas w domu Cullenów, a właściwie też i moim mijał mi cudownie. 
Nawet się nie zorientowałem jak trzy tygodnie przeleciały mi między palcami jak z bicza strzelił.
Zszedłem wolnym krokiem na dół. 
Nie łatwo było przystosować się do ludzkiego tempa ani tych wszystkich zachowań, ale Carlise ciągle kazał mi trenować. 
Alice miała łatwiej...
Podczas podróży przecież non stop spędzała czas z ludźmi.
Ja nie...
Ja kryłem się w cieniu...
Wolałem unikać tych niezwykle kruchych i zarazem pociągających istot...
Nie mogłem wyzwolić bestii...
Usiadłem na kanapie i niepewnie spojrzałem na stojący w salonie fortepian. Od pierwszego dnia w tym domu kusiło mnie żeby dotknąć jego klawiszy... 
Żeby spod moich palców wypłynęła muzyka... 
Ale nie mogłem...
To była własność Edwarda, a ja nie zamierzałem się w nią mieszać.
Rozejrzałem się po salonie i nie widząc żadnej osoby, przełamałem się i usiadłem za instrumentem.
Potrzeba była zbyt wielka...
Klawisze z białej kości słoniowej...
Tak delikatne...
Niepewnie nacisnąłem jeden z nich. 
Dźwięk...
Cichy i znajomy dźwięk...
I wspomnienia...
Matka ucząca grać mnie na fortepianie...
Delikatna muzyka kołysanki...
Przesunąłem palec na drugi klawisz...
Kolejne wspomnienie...
twarz mojej opiekunki...
Uśmiech...
Melodia...
Znałem ją...
Ale była taka stara... 
Starsza niż moja pamięć mogła sięgnąć.
Może gdybym ją zagrał...
Może wtedy powróciły, by te niektóre obrazy...
Tak...
Szybko położyłem palce na klawiaturze i nacisnąłem pierwszy dźwięk utworu...
Potem następny i następny...
Moje dłonie skakały po instrumencie z niezwykłą szybkością. 
I melodia...
Mimo, że minęło ponad sto lat nie zapomniałem jak się gra. 
Usłyszałem ciche kroki mojej rodziny.
Nie przerwałem...
Nie mogłem w tym momencie...
Twarz matki i ojca... 
Pokój gościnny, do którego lubiłem wchodzić jak nikt nie patrzył...
I okno w salonie...
Okno, z którego widać było całe miasto...
Lubiłem przed nim siadać...
Siadać i obserwować życie codzienne mieszkańców. 
To było jak film...
Piękne i fascynujące. 
Kiedy zabrzmiała ostatnia nuta przed oczami dalej tańczyły mi obrazy z przeszłości. 
Minęło tyle lat...
Tyle długich lat...
Opuściłem ręce na kolana i spojrzałem z wahaniem na rodzinę. 
Rosalie i Emmett usiedli na kanapie, obejmując się, Edward stał z szerokim uśmiechem na przeciwko mnie, a Esme i Carlise usadowili się na podłodze, zasłuchani. 
Brakowało tylko Alice...
Tak bardzo chciałem ją teraz zobaczyć... 
Nagle poczułem jak drobne ramiona oplatają mnie od tyłu, a na policzku pojawiają się maleńkie wargi. 
I znowu zapach cytrusa...
Uśmiechnąłem się i odwróciłem w jej stronę. 
Wyglądała tak pięknie...
Piękniej niż zazwyczaj...
-Alice.-szepnąłem cicho i złożyłem na jej ustach pocałunek. 
Tak bardzo ją kochałem...
-Nie wiedziałam, że umiesz grać.-mruknęła, siadając obok mnie, przy fortepianie.
Wzruszyłem ramionami.
-Takie tam. Graniem to tego nazwać nie można.-powiedziałem szybko.
-Ty chyba żartujesz!-krzyknął Edward.-To było niesamowite! Nigdy nie słyszałem piękniejszego utworu. Słowo daję. 
Uśmiechnąłem się do niego. 
-Dzięki.
-Właśnie, Jasper. To było fantastyczne!-krzyknęła Rosalie i natychmiast znalazła się blisko mnie.-To było lepsze od tego wiecznego bębnienia Edwarda. 
-Ej.-warknął rudowłosy.-Wcale nie bębnię.
-Jasne.-odpowiedziała mu sarkastycznie Rose.-Wcale.
Wszyscy się zasmiali.
Ta dwójka kłóciła się non stop.
-Jazz, stary.-Emmett poklepał mnie po ramieniu.-Graj to jeszcze raz.
Przewróciłem oczami.
-Nie... Nie ma po co.-mruknąłem.
-Jest Jasper. Masz niezwykły talent.-powiedział spokojnym głosem Carlise.
-Właśnie. Chcielibyśmy posłuchać jeszcze raz.-uśmiechnęła się Esme. 
-Graj. Nie marudź.-zaśmiała się Alice, łapiąc mnie za dłoń i kładąc ją na instrumencie. 
Przewróciłem oczami.
Nie mogłem oprzeć się jej rozkazowi. 
-To się jeszcze śpiewa, ale nie będę...-zacząłem, ale Emmett przerwał mi w pół słowa.
-Skoro tak to na co czekasz?! Śpiewaj!-krzyknął.
Jęknąłem cicho.
Nie lubiłem być w centrum uwagi. 
-Ale..-zacząłem, ale Mała położyła mi palec na ustach.
-Śpiewaj...-szepnęła patrząc mi prosto w oczy.
Znowu zdawało mi się, że widzę jej duszę. 
Jej piękną i niesamowitą duszę. 
Westchnąłem.
-Ciężko ci czegoś odmówić.-mruknąłem.
Uśmiechnęła się triumfująco i pocałowała mnie w nos.
-Graj...-szepnęła.
Ponownie zacząłem grać.
I kiedy nadszedł odpowiedni moment zacząłem spiewać...

W pewnym miasteczku, w pewnej mieścinie
Żył mały książę na zamku wśród chmur.
Miał życie jak z bajki, 
spełnione marzenia, ale jednego wciąż mu było brak...
Pragnął wolności, latać niczym ptak.
Pragnął wolności, śpiewać wśród gwiazd. 

Pewnego dnia pod wieżę księżniczka przyszła.
Prosiła, by wpuścił to wpuścił ją do serca.
I ona piękna, niczym słońce zimowe, 
i delikatna niczym mały kwiat. 
Więc klęknął on przed nią i pyta:
"Czy poświęcisz mi wszystkie ze swych lat?"
Ona wzruszona, rzecze, że tak i milością do niego obdarza swój świat.

Lecz kiedy ślub nastąpić już miał, król zgody nie wydał,
księżniczkę z zamku wyrzucił raz dwa. 
Więc książę żył dalej,
pusty niczym wyschnięta studnia.
I co noc czekał na swą księżniczkę lecz ta
nie przyszła ni raz. 

Pragnął wolności, latać niczym ptak.
Pragnął wolności, śpiewać wśród gwiazd.

I pewnej nocy, pewnego razu,
po linie z wieży książę uciekł, szukać wolności
i świat poznać sam.
I wtedy ją spotkał...
Stała pośród kwiatów...
Wziął ją za rękę i rzekł:
"Tyś mą wolnością, ma piękna pani,
Tyś moim sercem i duszą jest. Ucieknij ze mną.
Ucieknij gdzieś w las i tam zostańmy już na zapomnienie."
A ona na to rzecze mu tak:
"Mój książę złocisty, pewnie że tak."

Uciekli zatem, razem, we dwójkę.
Przed obowiązkiem, złością i złem. 
Uciekli razem w imię miłości, by odkryć to czego nie odkrył nikt.

Więc jeśli kiedyś wyjdziesz nad ranem
i piękną damę z księciem zobaczysz,
podejdź cichutko, pokłoń się im i 
znajdź kogoś kto będzie twoją wolnością.

 
  Kiedy skończyłem śpiewać, zapadła cisza...
Spojrzałem niepewnie na Alice. 
Na jej twarzy pojawił się szeroki uśmiech...
-Śliczna piosenka.-szepnęła rozmarzona.-I ślicznie śpiewasz.
Zaśmiałem się rozbawiony. 
-Trochę kiepsko, ale może być.-mruknąłem sam do siebie. 
Nagle rozległy się brawa.
Odwróciłem się i zobaczyłem Edwarda, Emmetta, Carlisa, Esme i Rosalie, którzy jak gdyby nigdy nic stali i oklaskiwali mnie jakbym przynajmniej wykonał  jakieś wielkie dzieło.
Nigdy miałem ich nie zrozumieć...
-To było naprawdę piękne.-powiedział Edward, klepiąc mnie po plecach. 
-Niesamowite.-stwierdziła Rosalie uśmiechnięta.
-Niezłe, stary, niezłe.-wyszczerzył się Emmett, obejmując damę swojego serca. 
-Cudowne.-powiedziała Esme. 
Czy mi się dobrze wydawało, że się wzruszyła?
To było dziwne...
-Niezwykłe.-pokręcił głową Carlise.
-Nauczysz mnie tego. Wiesz o tym, prawda?-spytał się mnie Edward radośnie. 
Zaśmiałem się. 
-Jasne.-stwierdziłem spokojnie. 
Rosalie prychnęła. 
-Jaasne, Edward. -przewróciła oczami.-Ty i to twoje bębnienie świetnie pasujecie do tego utworu.-mruknęła sarkastycznie.
Uśmiechnąłem się sam do siebie. 
Znowu się zaczynało...

*

Położyłem się obok małej na łóżku i natychmiast ją do siebie przyciągnąłem. 
Uśmiechnęła się i delikatnie złożyła na moich ustach pocałunek. 
-Jasper...-szepnęła cicho, kiedy zacząłem sunąć wargami coraz niżej po jej ciele.
Przejechałem palcami po jej policzku i ponownie namiętnie pocałowałem w usta. 
Nie wyobrażałem sobie bez niej życia...
Była wszystkim...
Wszystkim co kiedykolwiek miałem i tym co kiedyś pragnąłem...
Moją duszą...
Moim sercem...
Puściłem ją i spojrzałem jej w oczy.
-Kocham cię.-szepnąłem do niej cicho. 
Położyła mi dłoń na policzku. 
-Ja ciebie też.-odpowiedziała cicho.-Najmocniej.
Zatonąłem w jej złotym spojrzeniu. 
Było takie piękne...
-Dobrze ci w złotym.-stwierdziła po chwili.
Zaśmiałem się.
-A co?-mruknąłem.-W czerwonym ci się nie podobam? 
Skrzywiła się lekko.
-Wtedy jesteś bardziej drapieżny.-mruknęła.
-A to nie zaleta?-spytałem, rozpinając jej bluzkę. 
Lekko uderzyła mnie w rękę, powstrzymując przed jej dalszym rozebraniem. 
Jęknąłem.
-Tak, zaleta, ale ty sam z siebie przypominasz tygrysa albo jakiegoś dzikiego kota.-zaśmiała się.-A tak przynajmniej mogę mieć wrażenie, że mam nad tobą jakąś kontrolę.
I znowu jej wargi przyciągnęły moje. 
Czy to pragnienie do niej miało się kiedyś skończyć? 
  Miałem nadzieję, że nie. 
-Ty? Kontrolę nade mną?-ugryzłem delikatnie jej płatek ucha.-Całkowitą... Niczym narkotyk nad uzależnionym.
Znowu uśmiech na jej ustach...
Żyłem żeby go oglądać i móc tworzyć...
-To znaczy, że jak pójdziesz na odwyk to mnie zostawisz?-spytała przekornie. 
-Nie...-szepnąłem.-Nie da się. Ty jesteś narkotykiem, w który jak wpadniesz to już nigdy nie uda ci się wyjść.
Tym razem to ona mnie pocałowała.
Mocno i namiętnie..
Po chwili, kiedy skończyliśmy westchnąłem ciężko i ułożyłem ją delikatnie na swojej klatce piersiowej, gładząc po włosach. 
Tak bardzo ją kochałem...
-Zastanawiałeś się kiedyś jak będzie wyglądać nasza przyszłość?-spytała cicho, mocno we mnie wtulona. 
Złożyłem pocałunek na jej głowie. 
-Będziemy razem.-szepnąłem jej do ucha.-Ty i ja...
Zaśmiała się. 
Znowu dzwoneczki ślicznie zabrzmiały po całym pokoju.
Tak bardzo lubiłem ten dźwięk...
-To wiem.-mruknęła.-Ale co dalej?
Spojrzałem na nią uważniej. 
Wyglądała jakby na coś czekała.
Skupiłem się na jej emocjach.
Zdenerwowanie...
Ująłem jej twarz w dłonie. 
-Hej. Co się dzieje?-spytałem ją, niepokojąc się. 
Może zrobiłem coś źle?
-Nic, Jasper. Nic.-uspokoiła mnie.-Po prostu się zastanawiam. 
Niezbyt przekonany przyjąłem jej wymówkę. 
Wiedziałem, że mi nie powie o co naprawdę chodzi. 
-Będziemy razem.-powtórzyłem moją wcześniejszą wypowiedź.-Na zawsze. Zostaniemy z Cullenami, bo to jest nasza rodzina, weźmiemy ślub...-w tym momencie jej uczucia zdawały się promieniować szczęściem.-Ty i ja...
Przyciągnęła mnie bliżej siebie i pocałowała.
-Weźmiemy ślub?-spytała kiedy mnie puściła.
Uśmiechnąłem się do niej. 
-A nie chcesz?-upewniłem się.
-Chcę.-odpowiedziała szybko. 
Pragnienie...
Tak...
jej uczucia mówiły same za siebie. 
Chciała ślubu...
I to bardzo. 
-No to chyba nie mam co czekać.-westchnąłem i zszedłem na ziemię.
Podszedłem do szafki nocnej i wyjąłem czarne, zamszowe pudełeczko. 
Od dwóch tygodni planowałem z Emmettem oświadczyny...
Wybieraliśmy pierścionek, omawialiśmy różne scenariusze jak mam to zrobić... 
W koncu wybrałem datę... Za tydzień...
Za tydzień chciałem ją wziąć na polanę, którą pokazał mi Emmett i oświadczyć się jej. 
Za tydzień...
Cóż...
Miałem to zrobić trochę wcześniej...
Ale dzisiaj było dobrym dniem. 
Wyczułem od niej ekscytację i szczęście...
Tak ogromne szczęście...
Złapałem ją za dłonie i pociągnąłem do góry, tak żeby stała, a następnie szybko uklękłem.
Wydawała się taka autentycznie zdziwiona.
Jakby wcale nie miała wcześniej wizji o oświadczynach. 
Miała i to na pewno, bo chodziła odkąd tylko wyznaczyliśmy z Emmettem datę, taka szczęśliwa jak nigdy dotąd.
Ale teraz...
Teraz mogłem ją regularnie zaskoczyć, dzięki spontaniczności decyzji jaką podjąłem. 
-Alice Cullen...-szepnąłem łapiąc jej dłoń i otwierając pudełko z pierścionkiem.- Tyś mą wolnością, ma piękna pani, tyś moim sercem i duszą jest. Tyś mą miłością życia.-powiedziałem, cytując piosenkę.
Uśmiechnęła się.
-Nigdy nie spotkałem nikogo kogo, bym wielbił i kochał bardziej od ciebie, ani żadnej piękniejszej kobiety czy mężczyzny. Przysięgam kochać cię, szanować i ochraniać przed całym złem tego świata do końca mojego istnienia i jeszcze dłużej.-powiedziałem, a jej oczy stały się suche.-Czy wyjdziesz za mnie?
Jej usta zadrżały.
-Tak...-wyszeptała.
Roześmiałem się i wyjmując pierścionek z pudełka założyłem go jej na palec.
Był naprawdę ładny. 
Razem z Emmettem szukaliśmy go naprawdę długo, zanim się w końcu zdecydowaliśmy...
Srebrna obrączka z czterema wbitymi w nią diamentami i wygrawerowanym maleńkim serduszku. 
Po wewnętrznej stronie był jeden napis:
"Na zawsze"
Wstałem i spojrzałem na jej twarz. 
Z podziwem patrzyła na biżuterię. 
-Jest cudowny.-wyszeptała.
-To, to tam jeszcze nic.-mruknąłem, całując ją w każdy palec, jej ręki.-Ślicznie to wygląda w nim twoja dłoń.
Roześmiała się. 
-Kocham cię.-pogłaskała mnie po policzku.
Złożyłem pocałunek na jej miękkich wargach. 
-Ja ciebie też, pani Withlock. Ja ciebie też.
Uśmiechnęła się i pociągnęła mnie na łóżko. 
Teraz byliśmy tylko my...

 
Jazz183

P.S. Przepraszam, że rozdział może trochę krótki i beznadziejny, ale nie miałem jakoś weny. :( No, nic... Następna notka już 11 grudnia, czyli dokładnie za tydzień  :) Może będzie jakoś bardziej...ehm...do zniesienia.

sobota, 24 listopada 2012

Rozdział 21

Obiecany rozdział 21....
 Nie wiem jak mi wyszedł, bo ostatnio kiepsko z moim pisaniem, ale proszę.
Wróciłem z pogrzebu, napisałem, przeczytałem jeszcze raz i jeszcze raz...
Pisałem lepsze, ale się nadaje.
Chciałem wam podziękować za krzepiące komentarze.
Jesteście naprawdę cudowni i dajecie mi siłę. Postanowiłem wrócić... Dlaczego?
Chyba dlatego, że pisząc poprawiam sobie nastrój, żyję...
To pomaga, poza tym wasze komentarze są dla mnie zbawienne. Dziękuje wam z całego serca i obiecuję ponadrabiać braki na waszych blogach.     

Rozdział 21
Rozdział dedykuję wam wszystkim za cudowne komentarze i niezwykłą pomoc w tych trudnych chwilach.

Kiedy tylko weszliśmy do domu, coś miękkiego i drobnego rzuciło się na mnie, przyciskając mnie do ściany całym swoim ciężarem.
Natychmiast rozpoznałem ten niezwykły zapach...
Tą lekką woń cytrusa...
Alice...
Pogłaskałem ją po jej miękkiej główce co natychmiast przywołało do mnie falę jej szczęścia.
-Al...-szepnąłem cicho, rozkoszując się jej obecnością.
Cały świat mógł w tym momencie się zatrzymać...
Mogło zniknąć wszystko, a i tak bym tego pewnie nie zauważył...
Była tylko ona...
Ona, ta która była mym sercem i podtrzymywała moje istnienie...
-Stęskniłam się za tobą.-usłyszałem jej cichy szept w uchu.
Zaśmiałem się głośno.
-Nie było mnie raptem dwie, trzy godziny, a już tęskniłaś?-mruknąłem do niej, przyciągając ją mocniej do siebie.
 Wtuliła mi się w ramię, jakby chcąc ukryć się przed całym światem i szepneła:
-Oczywiście... Najchętniej nie rozstawałabym się z tobą nawet na sekundę. A ty? Nie stęskniłeś się za mną?
Odsunąłem ją lekko od siebie i złapałem mocno za ramiona.
-Jak możesz mnie w ogóle o to pytać?-spytałem, patrząc jej w oczy.
Spuściła głowę, jakby lekko speszona, a z jej ust zniknął ten uwielbiany przeze mnie uśmiech. 
Znowu nie potrafiłem się jasno wyrazić...
Tyle razy raniłem ludzi, używając złych słów...
Nie mogłem teraz zranić i jej...
Ująłem ją pod brodę, zmuszając do ponownego spojrzenia mi w oczy i złożyłem na jej ustach pocałunek.
Chciałem nim wyrazić wszystko co czułem...
Wszystkie moje emocje, całą miłość jaka siedziała w moim sercu, wszystko.
Przez chwilę, Alice nie odwzajemniała pocałunku, ale po chwili objęła mnie i jej wargi z całej siły zacisnęły się na moich.
Nigdy jeszcze nie całowała mnie tak namiętnie.
Teraz dosłownie, miażdżyła mi wargi...
Oderwałem się od niej, po długich minutach, które mogły być nawet wiecznością i pogłaskałem ją po policzku.
Zamknęła oczy i uśmiechnęła się delikatnie.
-Jazz...-szepnęła cicho, kładąc swoją dłoń na mojej.
Nagle usłyszałem cichy śmiech za sobą.
Obróciłem się w stronę, z której dochodził dźwięk i zobaczyłem obejmujących się Rosaline i Emmetta, którzy patrzyli na nas z czułością.
-No, no, no. Jasper nie podejrzewałem cię o takie popędy w towarzystwie innych.-zaśmiał się mój mocno umięśniony brat.
-Oj, cicho siedź, Emm.-warknęła Rose, lekko uderzając swojego ukochanego w ramię.-Nie widzisz, że oni po prostu się kochają?-spytała z rozczuleniem w głosie.-Też bym chciała żebyś tak się kiedyś zachował. W ogóle nie okazujesz mi czasem uczuć.-pożaliła się.
Zaśmiałem się radośnie, do wtóru radosnych dzwoneczków wydobywających się z ust, najukochańszej osoby w moim życiu.
Emmett przeniósł szybko wzrok na Rosaline i pocałował ją w szyję.
-Nie okazuję ci uczuć?-powtórzył, sunąc ustami po jej ciele.
-W ogóle.-mruknęła przekornie Rose.
Wyglądało to niezwykle komicznie.
Rosaline żartująca z Emmetta...
Miałem prawie pewność co oni zaraz zrobią i nie pragnąłem jakoś być tego świadkiem.
-Wybaczcie.-mruknął Emmett.-Opuścimy was na trochę, bo muszę pokazać Rosie jak bardzo okazuję jej swoje uczucia.-powiedział niosąc ją już na rękach, jednocześnie dotykając i okazując jej mnóstwo uczuć, których wcale nie chciałem oglądać.
Kiedy mój muskularny brat wbiegał po schodach ze śmiejącą się Rose na rękach, Edward, który właśnie schodził na dół, nie przerywając czytania, usłużnie odsunął się na ścianę, przepuszczając ich.
Po chwili blondynka zdjęła prawy but na obcasie i cisnęła nim z całej siły w kasztanowłosego. Ten wysunął w powietrze rękę i złapał część garderoby nim dotknęła jego głowy, jednocześnie dalej śledząc uważnie tekst w książce.  
Widocznie był przyzwyczajony do tego typu rzeczy i miałem przeczucie, że za jakieś parę tygodni mnie również nie będzie to zbytnio obchodzić.
Szybko rudowłosy minął mnie i Alice, dalej nie zwracając uwagi na nic, wokół siebie i rozsiadł się wygodnie na kanapie.
Spojrzałem uważnie w oczy mojej ukochanej i zobaczyłem w nich to samo rozbawienie jakie przepełniało też mnie.
Nagle usłyszałem jakieś dźwięki, które dochodziły z góry.
Dźwięki o nieokreślonej treści.
Boże... Czy oni nie mogą być ciszej?
-Niestety. Trzeba się przyzwyczaić.-mruknął Edward.
-Myślałem, że czytasz.-spojrzałem na niego krytycznie.
-Czytam.-przyznał spokojnym tonem.
-Nie wmawiaj nam teraz, że masz podzielną uwagę, bo i tak ci nie uwierzymy.-zaśmiała się Alice.
-W pewnym sensie mam. Jednocześnie słyszę to co się dzieję w mózgach wszystkich ludzi i to co do mnie mówią. To chyba można nazwać podzielną uwagą.-wymamrotał, jednocześnie przewracając kartkę.
-To się nie liczy. Ja też czuję emocje wszystkich ludzi i słyszę to co do mnie mówią, a nie mam podzielnej uwagi.-przypomniałem mu szybko.
Rudy odłożył książkę obok siebie, na kanapę i westchnął przeciągle.
-Z wami, nie mam szans poczytać w spokoju.
Szybko przesunąłem się w wampirzym tempie, w stronę kanapy i usiadłem na niej.
Nie przeczekałem nawet minuty, a Alice już siedziała mi na kolanach.
Objąłem ją delikatnie w pasie i złożyłem delikatny pocałunek na jej miękkich wargach.
-Ech... Moglibyście się opanować, chodź na chwilę? Proszę. Mam dość. Najpierw Emmett i Rosaline, a teraz wy. Czy moglibyście...
-Edward, nie czepiaj się. Tacy jak Emm i Rose nie jesteśmy stanowczo. Przyznaj. -zaśmiał się wesoło chochlik.
Tamten przewrócił oczami.
-Al ma trochę racji.-mruknąłem, obejmując małą istotkę, mocniej.
-Okey, okey. Tacy jak oni nie jesteście, ale proszę. Mam dosyć jak na dzisiaj.-Ed opuścił szybko głowę i podparł ją na rękach.
Nagle poczułem zmianę jego nastroju.
Stał się taki jakiś dziwny...
Inny niż zazwyczaj...
-Co jest?-spytałem chcąc znać jego odpowiedź.
-Nic...-odpowiedział szybko.
Spojrzałem na Alice.
Nigdy nie byłem dobry w namawianiu ludzi do zwierzeń, ale ona tak.
-Edward...-szepnął chochlik tym swoim słodkim tonem.-Powiedz o co chodzi... Prooooszę...
Kasztanowłosy spojrzał w oczy Al i cicho przeklął.
 Zmarszczyłem brwi, nic nie rozumiejąc, a ten przeniósł szybko wzrok na mnie.
-Czy ona tak zawsze?-spytał mnie nagle.
Dalej nie rozumiałem.
-Co zawsze?
-Czy ona zawsze tak robi, że masz ochotę się na wszystko zgodzić?-wytłumaczył.
Kiwnąłem głową na znak potwierdzenia.
-Tak.... Zawsze.
Zapadła chwila ciszy, podczas której chochlik robił najróżniejsze cuda z oczami i mimiką, by jakoś zachęcić brata do zwierzeń.
-Alice... O nic nie chodzi.-mruknął szybko czytający w myślach, widząc w końcu jej starania.
Nagle poczułem na sobie baczne spojrzenie, pary ogromnych oczu.
Patrzyły na mnie porozumiewawczo, jakby chciały mi coś przekazać.
Po chwili uświadomiłem sobie co i z uśmiechem szybko zmieniłem nastrój Edwarda.
To zawsze pomagało...
Ed już po paru sekundach się skrzywił.
-Jazz...Czy mógłbyś przestać?-poprosił mnie.
-Ale co?-spytałem, udając niewiniątko.
Chłopak tylko przewrócił oczami.
Teraz wystarczyło tylko skutecznie nim zmanipulować...
I wszystko będzie po naszej myśli...
-Powiedz.-rozkazałem mu tonem nieznoszącym sprzeciwu, jednocześnie jeszcze bardziej bawiąc się jego uczuciami.
Emocje, uczucia...
To było coś na kształt zabawek...
Kiedy mogłem nimi sterować czułem się jak dziecko zamknięte w sklepie ze wszystkimi rozrywkami świata.
Sama przyjemność...
A najfajniejsza była ta walka...
Ta walka, kiedy człowiek zdawał sobie sprawę, że ktoś nim steruje i próbował zrobić wszystko, by to się skończyło.
Zawsze kończyła się tym samym...
Gwałtowną porażką przeciwnika i moją, słodką, wygraną.
I tak...
To westchnienie poddania...
Właśnie wydobyło się z ust mojego przyszywanego brata.
-To głupie.-mruknął.
-Trudno.-wzruszyłem ramionami.-Słyszałem wiele głupot.
-Ja też.-usłyszałem śmiech najukochańszej istoty jaką znałem.
-To chore, że muszę tyle czekać. Ja po prostu...Sam nie wiem... Boję się?
Nie zrozumiałem ani słowa z jego wypowiedzi.
-Okey... Może jaśniej?-Alice wyprzedziła moje pytanie.
-Patrzcie... Każdy kogoś ma. Emmett - Rosaline, Wy -siebie, a nawet Carlise - Esme. Boję się, że nie znajdę tego kogoś... Sami wiecie. TEJ JEDYNEJ...-westchnął przeciągle i spojrzał na okno.
Czułem od niego wstyd...
Wstyd i strach...
Położyłem dłoń na jego ramieniu.
-A jak przegapiłem już tę jedyną?-szepnął cicho.
-Ej...Czułeś kiedyś do kogoś coś takiego, że mógłbyś oddać za niego bez wahania życie, że nie chciałbyś istnieć jeśli tej osoby, by przy tobie nie było, ze nawet 5 minut rozłąki jest dla ciebie nie do wytrzymania?-chochlik wkroczył do akcji.
-Tak. Do rodziny.-szepnął cicho.
-Oprócz tego...-mruknąłem.
Pokręcił głową, zaprzeczając.
-Więc na pewno nie przegapiłeś tej jedynej.-pocieszyła go dziewczyna.
-No chyba, że na śmierć zakochałeś się w  Emmecie.-wtrąciłem, chcąc rozładować sytuację.
Peter zawsze tak robił...
Bez przerwy.
Nieważne jak poważna była rozmowa, on wtrącał coś głupiego i zabawnego do treści.
O dziwo, zrozumiałem, że to rozluźnia...
Że jak się powie coś głupiego to ma to zwykle pozytywne skutki.
Tak, tego też się od niego nauczyłem.
-A poza tym... Ile ty masz lat?-spytałem energicznie.
-Siedemdziesiąt parę.
-Właśnie...Ja poznałem Alice, a miałem sto parędziesiąt. I jestem najszczęśliwszy na świecie. Musi przyjść na ciebie czas i tyle. Znajdziesz tą jedyną. Gwarantuję ci.
To było najlepsze co mu mogłem powiedzieć...
-Taa... Jak będę miał już tysiąc parę lat...-westchnął.
-U wampirów to nie ma specjalnego znaczenia. Poza tym laski podobno lecą na starszych.-zażartowałem.
Alice walnęła mnie lekko w ramię za ten tekst.
Edward zaśmiał się radośnie.
Zadziałało...
Ale niestety tylko na chwilę.
Znowu spuścił głowę...
-Mam pomysł.-szepnęła nagle Alice i zamknęła oczy.
Jej dłoń lekko ścisnęła moją.
Zaglądała w przyszłość...
Po chwili uczucia dwójki zmieniły się nie do poznania, stając się łagodniejsze, a na twarzy chłopaka pojawił się uśmiech.
-Naprawdę?-spytał ją cicho.
Super...
Teraz rozmawiali o czymś o czym nie miałem pojęcia.
-Tak pokazują wizje.-odpowiedziała szybko.
Przewróciłem oczami.
-O. Wybacz, Jasper.-uśmiechnął się przepraszająco Edward, widząc moją reakcję.-Znowu zapomniałem, że nie słyszysz cudzych myśli.
-Jeszcze nie, ale z tobą chyba powinienem się nauczyć.-mruknąłem cicho.
Alice zaśmiała się słysząc moją uwagę.
Jej cudowny śmiech...
Był jak miód na moim sercu.
-Widziałam przebłyski.-odparła, kiedy się trochę uspokoiła.
-Przebłyski?-powtórzyłem, dalej nic nie rozumiejąc.
-Tak. Takie obrazki... Wiesz... Deszcz, brązowe loki i dłoń... Dłoń wysuwającą się w stronę ręki Edwarda.-powiedziała szeptem.
Kiwnąłem głową na znak zrozumienia.
Deszcz, brązowe loki i dłoń... I pomyśleć, że jak mnie zobaczyła po raz pierwszy to widziała całą moją twarz...
-Acha... Czyli szukamy dziewczyny z brązowymi lokami.-mruknąłem.-Chyba, że to był facet.-uśmiechnąłem się. 
Dziewczyna na moich kolanach wybuchła radosnym śmiechem, a mój brat delikatnie uderzył mnie w ramię.
-Ja ci dam faceta.-warknął, żartując.
-No co?-uśmiechnąłem się niewinnie.
Tamten tylko przewrócił oczami.
 Zapadła cisza.
Pogrążyliśmy się we własnych myślach.
-Nie szukajmy jej.-szepnął nagle rudowłosy.-Kiedy nadejdzie odpowiedni czas ona sama stanie na mojej drodze i będę wiedział, że to właśnie ta jedyna.
Kiwnąłem głową.
-Będzie na pewno niesamowitą wampirzycą.-mruknąłem i spojrzałem na okno.
Życie rodzinne...
To mnie miało czekać.
Miałem wziąć ślub, mieszkać z kochającą rodziną i żywić się zwierzęcą krwią.
Mieliśmy udawać normalnych... Chodzić do szkoły, pracy i tak dalej.
Nie potrafiłem sobie tego w pełni wyobrazić, ale niezbyt mi to przeszkadzało.
Lubiłem wyzwania...
Spojrzałem na szczęśliwą Alice.
Ona miała być moim największym wyzwaniem...

Jazz183

piątek, 26 października 2012

Wybaczcie

Hej...
Wybaczcie, że nie pisałem, ale na razie nie wiem czy w ogóle będę kontynuował tego bloga. 
Nie mam na razie siły na nic i przepraszam... 
Mam bardzo ciężką sytuację rodzinną.
Niedługo mam pogrzeb osoby, która była mi bardzo bliska.
Wiecie jak tarci się siostrę... 
Przepraszam...
Nie kończę jeszcze pisać, ale proszę o czas...
Postaram się coś napisać na 23-24 listopada...
Wybaczcie, ze tak późno, ale naprawdę nie mam na razie siły pisać czegokolwiek. 

Jazz183

sobota, 4 sierpnia 2012

Rozdział 20-Oświadczyny

Hej!
Przepraszam, ale nie odpisze dzisiaj niestety na wasze komentarze, bo właśnie wyjeżdżam na wyjazd.  Postaram się was poinformować o notce ale nie wiem naprawdę czy mi się uda. Pozdrawiam gorąco i całuję. 
Jazz183

Rozdział 20
Niezwykłe oświadczyny...

Rozdział dedykuję mojej przyjaciółce, osobie, z którą prowadzę drugiego bloga... Niejakiej Al Excenair. Jesteś cudowna jeśli to czytasz. A także wam wszystkim, co to czytają. Musicie wiedzieć, że jesteście dla mnie bardzo ważni. :* 
Zamknąłem oczy przed blaskiem, niknących coraz bardziej za horyzontem, promieni Słońca.
Dalej siedziałem z Emmettem w tym jego sekretnym miejscu, które mi pokazał. 
Tak właściwie... Dlaczego miał sekretne miejsce? 
Przecież miał kochająca rodzinę i Rosaline... 
Dlaczego się od nich odcinał w miejscach, o których nie mieli pojęcia? 
Otworzyłem z powrotem oczy i skierowałem je na niego. 
-Emmett?-mruknąłem chcąc go wybudzić z zamyślenia. 
-hmmm? 
-Czy Rosaline wie o tym miejscu?-spytałem go, patrząc uważnie na jego twarz, pragnąc wyłapać  każdą jego, nawet najmniejsza zmianę miny. 
Zaśmiał się radośnie. 
-Przecież ci mówiłem...-zaczął i spojrzał na mnie.-Nikt nie wie o tym miejscu. Nikt z wyjątkiem ciebie. Znowu coś we mnie drgnęło. 
To co mówił, poruszyło moje serce. 
Obdarzył mnie zaufaniem, na które często musiałem pracować latami. 
Jednak dalej dziwiło mnie dlaczego jej tego nie powiedział. 
Przecież ją kochał. 
Ja Alice mówiłem o wszystkim... 
Nie miałem przed nią żadnych sekretów. 
-Nawet ona?-spytałem ponownie. 
Przyjrzał mi się uważniej i zmarszczył czoło. 
-O co chodzi?-odpowiedział pytaniem na pytanie. 
-Po prostu nie rozumiem.-jęknąłem. 
Przewrócił oczami chcąc mi chyba dać do zrozumienia, ze moja odpowiedz nie dawała mu dużo wyjaśnień. -Czego? 
-Odcinasz się od nich. Od Carlisa, Esme, Edwarda, a nawet od tej, która najbardziej kochasz, Rosaline... Dlaczego? Przecież jesteście rodzina. Kochacie się, no nie? A w rodzinie nie powinno się mieć przed sobą żadnych tajemnic.-przekazałem mu swoje przemyślenia. 
-I to cię nurtuje?-spytał mnie rozbawiony. 
Potwierdziłem mu to szybko kiwnięciem głowy. 
Nagle mój umysł zalała fala radości, dochodząca ze strony mojego nowego brata, a chwilę później wybuchł on gromkim śmiechem. 
Kiedy się trochę uspokoił, spojrzał mi prosto w oczy z czymś na kształt powagi na twarzy (chodź w jego wypadku powaga była raczej nie spotykana) i poważnym tonem powiedział: 
-Nawet od najbliższych trzeba czasem odpocząć. 
Zmarszczyłem brwi i już chciałem zaprotestować, twierdząc, ze ja bym nigdy nie zostawił Alice, ale ten machnął ręka, uciszając mnie. 
-Wiem co chcesz powiedzieć.-mruknął.-Sam sobie tez kiedyś nie wyobrażałem chwili bez Rose, ale z czasem odkryłem, że będąc tylko z nią i z nikim innym zaczynam być drażliwy i łatwiej się z nią kłócę. Chwila kiedy byliśmy osobno była potrzebna nam obu. Ona mogła iść na zakupy czy co tam ona innego lubi, a ja zapolować czy nawet posiedzieć i z kimś pogadać. To nas rozluźnia i jeszcze bardziej rozwija to co do siebie czujemy. Wiesz... Po prostu potrzebujesz takiego miejsca gdzie możesz usiąść z przyjacielem, lub samemu i w spokoju pomyśleć. 
Dobrze było znać Emmetta... 
Nigdy nie czułem do nikogo czegoś takiego jak do Alice, a nawet jeśli,to było to tak dawno temu, ze mój umysł już tego nawet nie pamiętał. 
Emmett mi pomagał zrozumieć... 
Pomagał mi lepiej poznać wszystko co się wiązało z miłością... 
Dzięki niemu mogłem wybrnąć z sytuacji nie miłych dla mnie i Al, mogłem się w przyszłości go radzić w sprawie związku... 
Wiedziałem, ze mi pomoże nie ważne w jak ciężkiej sytuacji bym się znalazł i nie ważne z czym byłaby związana. 
Jak prawdziwy brat... 
-Ale skoro możesz posiedzieć z przyjacielem to czemu Edward nie wie o tym miejscu?-przerwałem chwilę ciszy jaka miedzy nami zapadła. 
Mój towarzysz posłał mi lekki uśmiech. 
-Nie zrozum mnie źle...-zaczął i spojrzał po raz ostatni na znikający promień słońca.-Kocham Edwarda, w końcu jest moim bratem... A także z braku innych znajomych osób jest mi najlepszym przyjacielem, ale...-urwał i przeniósł wzrok na trawę, którą się bezmyślnie bawił. 
Wyczułem od niego lekkie zagubienie. 
Nie wiedział jak ma mi przekazać to co myśli... 
-...ale tak naprawdę nie czułem z nim nigdy czegoś takiego co ma się z najlepszym przyjacielem. Lubię spędzać z nim czas, owszem. Dobrze mi się z nim poluje i nieźle się z niego wydurnia, ale wiesz... On nigdy się w nikim nie zakochał, nie rozumie często tego co łączy mnie i Rose...Nawet chociaż się bardzo stara... 
-Rozumiem.-przerwałem mu. 
Posłał mi pełen wdzięczności uśmiech. 
Wyraźnie cieszył się, ze nie musi mi dalej tłumaczyć. 
-Teraz pojawiłeś się ty i sam nie wiem... Coś takiego zadziałało, ze czułem, ze powinienem ci powiedzieć o tym miejscu. Impuls czy jak tam to chcesz nazywać.-mruknął. 
Zaśmiałem się radośnie. 
-Impuls mówisz? Stary... A myślałem, ze takie przemówienia jakie mi palnąłeś to tylko w jakiś starych romansidłach i innych rzewnych książkach.-zażartowałem.- Jeszcze trochę, a mnie o rękę poprosisz. 
Wybuchł tubalnym śmiechem i jakby wpadł mu do głowy jakiś pomysł, nagle stanął przede mną i uklęknął na jedno kolano, z szerokim uśmiechem na ustach. 
Wysunął dłoń przed siebie i dławiąc się ze śmiechu, szepnął, udając przejęcie: 
-Jasperze, jakiś tam, Withlocku. Sorry... Nie znam twojego drugiego imienia. 
Nie mogąc się powstrzymać od śmiechu, złapałem jego dłoń i spojrzałem mu w oczy, udając nadzieje i oczekiwanie. 
-Tak?-spytałem, lekko zmuszając swój głos do zadrżenia niby z przejęcia. 
-Jesteś miłością mojego życia... Nie szkodzi, ze znam cie zaledwie parę godzin i masz ukochana, a ja długoletnią żonę, ale czy wyjedziesz za mnie? 
-Oh... Oczywiście.-zaśmiałem się.-Nie szkodzi, ze jestem innej orientacji i raczej gustuje w osobach o drobnej budowie, ale nie mogę bez ciebie żyć.-zażartowałem. 
-to cudownie... Koniecznie musimy się pobrać już jutro. 


Po tej wypowiedzi wybuchliśmy razem głośnym śmiechem, którego długo nie mogliśmy opanować. 
-Wybacz mi... Nie mam nic do gejów, ale niestety muszę zerwać zaręczyny.-powiedziałem po chwili milczenia do Emmetta. 
-A co? Nie w twoim typie jestem? 
-Dokładnie. Sorry, ale nie mógłbym żyć z kimś tak zwalistym jak ty. Jeszcze gdybyś miał mniejsze mięśnie ramion to może... A poza tym wybacz, ale Alice jest od ciebie ładniejsza. 
Emmett natychmiast udał oburzenie. 
-Ładniejsza? Jak śmiesz?-zażartował. -to ja tu do ciebie z miłością i sercem na dłoni, a ty do mnie tak? 
-Wybacz... Jakbyś kupił pierścionek to sam rozumiesz... 
-Wziąłbyś go i dał Alice?-zaśmiał się. 
Zawtórowałem mu. 
-Dokładnie. 
-Ech...-jęknął Emmett.- Szczerze powiedziawszy Rose tez jest znacznie lepsza od ciebie. Te twoje loczki jeszcze bym zniósł, ale twój wzrost jest dołujący. 
Uśmiechnąłem się sam do siebie. 
-O jej... Za wysoki jestem dla ciebie? 
Spojrzał na mnie krzywo. 
-nie znalem twoich rodziców, ale sadze, ze musieli to być jacyś giganci.-mruknął. 
-Jakieś kompleksy, że niższy?-zadrwiłem z niego. 
-To na moje oko tylko ze dwa, trzy centymetry, więc chwalić to się ty akurat czym nie masz.-mruknął. 
-Ale zawsze coś...-szepnąłem. 
Przewrócił oczami. 
-To tylko parę centymetrów. 
-Zawsze coś.-powtórzyłem. 
Westchnął nie chcąc się chyba ze mną kłócić. 
-A tak zupełnie z innej beczki... Jak to się stało, ze zakochałeś się w Rose?-spytałem się go. 
Na jego twarzy natychmiast pojawił się lekko rozmarzony uśmiech. 
-To było przeznaczenie... Kiedy tylko ją zobaczyłem, była moim świetlistym aniołem. Była...-nagle urwał i zmarszczył czoło, intensywnie nad czymś myśląc.-Cholera. 
Spojrzałem na niego zdziwiony. 
Cholera jakoś mi nie pasowała do historii jego miłości. 
Zwłaszcza, że o ile dobrze wiedziałem epidemia cholery była w innym wieku niż ten, w którym się poznali. 
-Powoli zamieniam się w Edwarda!-krzyknął.-Nawet gadam już jak ci dżentelmeni z północy. Boże! Jak jeszcze zacznę spędzać czas z nosem w książce i wzrokiem utkwionym w nutach do fortepianu to będzie chyba koniec świata. 
Zaśmiałem się na głos. 
Humor jaki rozsiewał wokół siebie Emmett był zaraźliwy. 
 -Ja na szczęście nie będę miał takiego problemu.-mruknąłem.-Zostałem wychowany na twardych zasadach południowców. 
 -Pomieszkasz z nami jeszcze trochę, a zrozumiesz mój ból. Jak się mieszka pod jednym dachem z facetem czytającym ci w myślach, który wiecznie się czegoś uczy i bębni ci od samego rana na fortepianie, kobieta, z którą się nie da pokłócić, bo od razu masz wyrzuty sumienia i ona ci wybacza, poza tym ma przedobre serce, mężczyzna, który ciągle gada o medycynie i nauce, a czas spędza głownie na pomaganiu innym i dziewczyna, która ciągle zwraca uwagę głownie na swój i tak niezwykły już wygląd to się nie ma chwili spokoju i człowiek się do nich przystosowuje siłą rzeczy...-mruknął. 
-Zapomniałeś o napakowanym, narcystycznym kolesiu, który strasznie łatwo ulega tej dziewczynie z bzikiem na punkcie swojego wyglądu.-dodałem mu szybko. 
Parsknął śmiechem. 
-narcystycznym?-powtórzył patrząc na mnie zirytowanym wzrokiem. 
Kiwnąłem głowa na znak potwierdzenia. 
-Ja? Narcystyczny? No wypraszam to sobie.-mruknął.-Co najwyżej ty. 
Uniosłem zdziwiony brew. 
-Ja się nie przechwalam jaki to bym nie był silny. 
-Ta... Jasne. A kto mi w kółko mówi, ze mnie pokona i tak dalej ?-spytał się mnie. 
Zaśmiałem się głośno. 
-Z tego, by wynikało, ze obaj jesteśmy sobie równi.-skwitowałem jego wypowiedź. 
Spojrzałem na niebo... 
Powoli pojawiały się pierwsze gwiazdy, a księżyc jasno oświetlał już polanę, na której się znajdowaliśmy. 
-Chyba czas wracać...-szepnął Emmett.-Bo inaczej twój chochlik się za tobą zapłacze. I co? 
-Jest silniejsza niż myślisz.-mruknąłem.-Nie tylko psychicznie, ale i fizycznie. 
Spojrzał na mnie z niedowierzaniem. 
-Ta mała? 
-Mhm. 
-Przecież ona nawet nie ma odrobiny mięśni ani tłuszczu na sobie. Sama skóra i kości. Mógłbym ja niechcący zmiażdżyć.-zażartował. 
Mimo, ze wiedziałem, ze nigdy, by tego nie zrobił i tak skrzywiłem się na samo wyobrażenie tej drobnej istotki zgniatanej przez mojego sporej postury brata. 
-Może i nie jest silna, ale uwierz mi... Umiałaby cię powalić na ziemię, gdyby musiała.-powiedziałem po długiej chwili milczenia. 
Emmett zaśmiał się radośnie. 
-Nie mogłeś jej nie nauczyć się bronić, no nie?-spytał. 
-Szczerze... Zrobiłem to tylko dlatego, ze mnie prosiła... I w każdej sekundzie drżałem o jej życie. Bałem się, ze ja niechcący skrzywdzę.
 Mój towarzysz poklepał mnie przyjaźnie po plecach. 
 -Świetnie to rozumiem. Ja Rosaline tez bym nie dał rady niczego nauczyć. Na szczęście żyje dłużej ode mnie i to raczej ona uczyła mnie, a nie ja ją. Poza tym i tak skończyło się na naukach Edwarda. 
Pokiwałem głowa, doskonale zdając sobie sprawę co miał na myśli. 
-Wierz mi... Gdyby nadeszła walka albo jakieś niebezpieczeństwo gdzie Alice musiałaby walczyć i tak bym umierał ze strachu, ze coś się jej stanie i najchętniej w ogóle bym jej nie pozwolił brać w tym udziału, albo chodził bym za nią i bronił. Nie szkodzi, ze dałaby sobie radę. 
-Taga... O osobę, którą się kocha zawsze będziemy się bać. 
Kiwnąłem głową na znak zgody i wolnym krokiem skierowałem się za Emmettem w stronę domu. 

Jazz183

P.S. Heheheh... I jak? Musiałem to zrobić. :D Przepraszać nie będę, bo na wszystko trzeba trochę poczekać, no nie? :D 

środa, 1 sierpnia 2012

Uwaga, Uwaga!

Uwaga!
Wczoraj przez cały dzień na moj profil włamała się moja pewna niezbyt mnie lubiąca znajoma. 
Zatem jeżeli otrzymaliscie jakieś maile dziwnej treści, dodały się wam komentarze obraźliwe lub znalezliscie je na jakiś dziwnych stronach, chciałem przeprosić.  Nie wiem rownież czy zauwazyliscie, ale na moim blogu przez pewien czas. (coś ok. 10-15 min) wisiała niezbyt przychylna notka pod moim i waszym adresem. Nie ja ja wstawilem i gorąco za to przepraszam. O co chodzi? Ta pewna znajoma jest dziewczyna z mojej klasy, która się we mnie zakochała w 1 gimnazjum i nie miała odwagi mi tego powiedzieć, więc zdobyła się na to dopiero w 3 klasie, dokładnie na zakończeniu roku. Było mi szkoda ja odrzucić, bo lubię ja jako koleżankę, ale nic wiecej, jednak musiałem to zrobić. W pewien sposób urazilem jej niestety uczucia i chociaż ja przepraszałem, ze nie czuje tego samego, ta próbuje jak to mówi zemścić się na mnie... No i włamała mi się już na fejsa, maila, drugiego maila, bloga, a nawet na pocztę mojej siostry... Jak? Nie mam pojęcia, ale dziewczyna jest niezła we wlamaniach na rożne profile itd. Zatem jeżeli znajdziecie gdzieś, na jakiś stronach moje komentarze, proszę powiadomcie mnie. Ok? Oprócz tego jak wam wysłałem jakieś maile, komentarze na waszych stronach z treścią co najmniej dziwna, lub obrazliwa, napiszcie mi to. No... To tyle... Wczoraj usuwalem skutki jej działania na rożnych blogach, które znalazłem, z kumplami, ale mogłem coś przeoczyć więc piszcie.
Pozdrawiam gorąco, całuje i informuje, ze notka pojawi się 4 lub 3 sierpnia br, bo jestem aktualnie niezmiernie zajęty i siedzę w szpitalu non stop.
Jazz183

niedziela, 1 lipca 2012

Rozdział 19

hej!
Witam was po dłuuugiej nieobecności. Wiem, ze wielu z was już we mnie wątpiło, ale oto jestem.... :D Jeszcze żyję. Dziękuję tym co dalej wchodzili na mojego bloga i sprawdzali. jesteście cudowni. :* Także dodaję rozdział 19 i obiecuje wam, że nadrobię braki na waszych blogach do następnego wtorku. Obiecuję. :D Następny rozdział pojawi się dopiero w czwartek, bo wjeżdżam na parę dni, ale postaram się napisać coś co przypadnie wam do gustu.
Mam trzy sprawy:
 na początek- ROZWIĄZANIE KONKURSU. Tak... Nareszcie ogłoszę wyniki... chociaz powinienem juz to dawno zrobić. :D A więc tak jak obiecałem... Zwycięzcą, a raczej zwyciężczynią konkursu jest.....Imię Indiana-autorstwa Werkoty!!! Gratuluję!!! Drugie miejsce, nad którymi naprawdę bardzo się wahałem czy ich nie wybrać zajęły razem za imiona Caroline - Selena, za imię Stella- Izabella, oraz za imię Hayley-Carly!!! Gratuluję!!! Trzecie miejsce, ale nie najgorsze, bo naprawdę wspaniałe, przypadło za imię Angel-Etykietce!!! Gratuluję!!! Jakie są nagrody? Przypominam:   
1.Notka gdzie pojawi się dana postać zostanie mu zadedykowana, z wyróżnieniem kto wymyślił imię.
2.Postać naturalnie będzie miała imię wymyslone przez autora.
3.Autor imienia będzie miał u mnie wieeeeeelki uśmiech, a ja wobec niego dług wdzięczności i wykonam jedną jego prośbę (w granicach rozsądku, oczywiście). Tyczy się to również drugiego i trzeciego miejsca. :D
4.Autor wybranego imienia może wymysleć jakiś wątek, który chciałby zobaczyć na blogu, u mnie i napisać mi o nim w mailu, a wątek sie pojawi.
5.Jeśli zwycięzca będzie miał blog, będę go polecał po stokroć w wielu notkach.
6.Zwycięzca pomoże mi w wymysleniu postaci z jego imieniem (np.jej historia, względny charakter, wygląd itp.) 

Także Werkota, pilnie proszę o maila. :D A Carly, Selenie, Izabelli i Etykietce przypominam, że spełnię ich jedną prośbę... Oczywiście w granicach rozsądku... No i mają u mnie ogromny dług wdzięczności! :* dziękuję wam, byłyście wspaniałe.
Wszystkim, którzy nie wygrali chcę przypomnieć, że to pierwszy, ale nie ostatni konkurs jaki poprowadzę, a wasze imiona naprawdę były cudowne i bardzo ciężko było mi się zdecydować... po wielu zastanowieniach wybrałem te, ale wahałem się między nimi bardzo długo, bo każdy/każda z was wybierała wspaniałe imiona i moje serce było rozdarte. Dziękuję wam. :* 

numer dwa-jak już pewnie przeczytaliście, albo i nie... Wziąłem udział w projekcie razem z moją przyjaciółką Al Excenair, a mianowicie piszę z nią bloga o Jamesie Potterze. nie wiem czy lubicie ten temat czy nie, ale gorąco was zapraszam na bloga:
   http://james-potter-life-and-friends.blogspot.com/
Prowadzimy tam notki na przemian... Pierwsza jest mojego autorstwa, więc jak chcecie to poczytajcie moje wypociny. XD 

numer trzy- Jeśli macie jakieś pomysły, życzenia co byście chcieli przeczytać na blogu, nie krępujcie się i podawajcie je. Piszcie je w komentarzach lub na maila, a ja na pewno je przeczytam i wezmę to pod uwagę. ;*

Alice... Stęskniłem się strasznie za Tobą i bardzo Cię przepraszam, ze zniknąłem... Naprawdę strasznie mi przykro... :( Mam nadzieję, że mi wybaczysz, bo jesteś dla mnie bardzo ważna i to nie tylko jako czytelniczka i blogerka, ale równiez jako wspaniała i kochana osoba. Nie wiem jak mógłbym bez Cb żyć. :( 

Elisa.... Dzięki, że zostałaś i zaglądałaś... :* To dla mnie wiele znaczy. :D Notkę zgodnie z obietnica dodaję... :D A życzę Tobie wsapniałych wakacji i wszystkiego co najlepsze. Pozdrawiam gorąco i całuję. :*

Werkota... Tak wróciłem... Nareszcie. :D Strasznie chciałem wejść, ale nie mogłem. :D No stęskniłem się za wami, strasznie. :D hehehe... Dobrze, że nie wiesz na jakiej ulicy mieszkam, bo inaczej łatwo, by Ci było mnie znaleźć... :D Widziałem, że zmieniłaś bloga, ale jeszcze nie mogłem przeczytać. nadrobię to. :D Pozdrawiam Cię gorąco i całuję ;*

Ania... Dzięki... Twoje słowa wiele dla mnie znaczą. :D Pozdrawiam Cię gorąco i całuję :* No i stęskniłem się za Tobą strasznie. 

Selena... Nie ma sprawy... ja tez się nie udzielałem, niestety, ale to się zmieni, bo musze ponadrabiać u Cb. :D Dziękuję. Pozdrawiam gorąco i całuję. ;*

Chochlik... Fajnie, że jesteś. :D Uwielbiam nowych czytelników. :* Czytam wszystkie komentarze jakie ktos doda... nawet pod starymi notkami, bo każdy sprawia mi ogromną frajdę. :D Dziękuję Ci za miłe słowa i ciesze się, że Ci sie podoba mój blog i mam nadzieję, że będziesz wchodzic częściej. jeśli chcesz moge Cię jakoś informować. :D Strasznie lubię nowych ludzi na moim blogu. :D pozdrawiam gorąco i całuję. :*

Izabella....dzięki. :* Oj nie przejmuj się jak ktoś Ci pisze, że nie umiesz pisać, bo to jacys frajerzy. Jesteś mistrzynią i naprawde gdzie mi tam do Ciebie... :D mam nadzieję, ze szybko coś napiszesz, bo już czekam i czekam i nic nie ma... ech... :( Nie ma sprawy... Było warto. Samo czytanie był dla mnie mega przyjemnością.  ;D Ech... Wielu rzeczy nie wiem o mojej siostrze... i wcale nie chcę sie dowiedzieć. Raz skopałem jakiegoś chłopaka w przedszkolu jak obciął mojej siostrze bliźniaczce włosy i się poryczała. Liczy się? :D Poprawiłaś nastrój o tak... każdy Twój komentarz mi go poprawia. Pozdrawiam gorąco i cąłuję. ;*

dziękuję wszystkim co czytają mojego bloga... jesteście wspaniali. :D

Jazz183
 
 
 

Rozdział 19

Rozdział dedykuję wszystkim co zaglądali na mojego bloga podczas mojej nieobecności. Podnosiliście mnie na duchu i jestem wam za to ogromnie wdzięczny. Dziękuję z całego serca. :* No po prostu was uwielbiam. :*

-No więc... Skoro zostajecie i wogóle... To chyba nie pozostaje mi nic innego jak wybrać sobie i urządzić nowy pokój.-zaśmiał się Edward. 
Spojrzałem na niego pytającym wzrokiem.
-Żartujesz?-Alice chyba załapała o co chodzi.-Oddajesz nam swój pokój?
-Poprawka...Wasz pokój. -mruknął rudy.- W końcu i tak go zajęliście i pewnie wybrałaś go dużo wcześniej ode mnie, więc i tak obowiązuje zasada kto pierwszy ten lepszy. No a wychodzi, że pierwsza byłaś ty...
Na twarzy Małej pojawił się tak bardzo uwielbiany przeze mnie uśmiech... Wydawało się wtedy, że bije od niej blask Słońca...
Pojawiła się przy Edwardzie w ciągu ułamka sekundy i mocno objęła go za szyję.
-Dziękuję, braciszku.-zaśmiała się. 
-Zawsze do usług.-zażartował. 
Przewróciłem oczami i opadłem na jedyny wolny fotel w pokoju. 
Nie musiałem tego robić, ale odruch dalej mi pozostał...
Zamknąłem powoli oczy...
Obrazy z przeszłości taranowały wszystkie moje myśli...
Wszystkie szczegóły...
Wracały teraz ze zdwojoną siłą...
Nigdy nikomu nie opowiedziałem całej mojej historii...
Fragmenty....
Ważne szczegóły...
Pomijałem odczucia i wszelkie przyjaźnie przeze mnie zawarte....
Opowiadałem całkowite minimum...
A teraz...
Tylko raz tak się otworzyłem...
Przed Peterem....
Kiedyś pytał się mnie o historię... Właściwie było to od razu jak zaczął za mną łazić....
Naciskał tak długo aż mu opowiedziałem...
Skrótowo, ale zawsze...
Dopiero po latach, kiedy moje przywiązanie do niego wzrosło do niewyobrażalnej więzi, opowiedziałem mu wszystko...
Dalej pamiętam jego reakcję...
Jego strach...
Ból...
I ogromną troskę o mnie...
Martwił się...
Nie...
Stop!
Musiałem oderwać się od wspomnień...
od przeszłości...
Miała się liczyć tylko teraźniejszość.
Postanowiłem skupić się maksymalnie na swoim organizmie...
Stara sztuczka...
Zlokalizowanie swoich płuc...
Liczenie wszystkich oddechów...
Zawsze działało...
Pozwalało mi się uwolnić i oczyścić umysł ze wszystkich zmartwień...
Nagle zlokalizowałem coś czego wcale nie chciałem...
Gardło...
Gardło płonęło mi żywym ogniem...
Kiedy tylko ogień poczuł moją obecność natychmiast zaczął atakować mój umysł...
Pragnienie...
Jęknąłem i w rozpaczliwej próbie ucieczki przed nim, powróciłem do realnego świata...
Zauważyłem, że nieumyślnie trzymam się za szyję, próbując zmniejszyć ból...
Wzrok wszystkich natychmiast oczywiście skierował się na mnie.
Cholera...
-Coś się stało, Jasper?-spytała z wyraźną troską, Esme.
Spojrzałem na nią natychmiast...
Nie byłem głupi...
Nie mogłem im powiedzieć jak bardzo jestem spragniony....
Oni wszyscy...
Byli tacy...
Silni...
Nawet Alice.
A ja? Ja nie mogłem dać sobie rady ze zwykłym małym ogniem...
Od razu doprowadzał mnie do szaleństwa...
Mały ogień? 
To raczej był pożar...
Z trudem powstrzymałem się od jęknięcia, kiedy płomienie podeszły wyżej, liżąc coraz mocniej moje gardło...
-Nie...-skłamałem szybko, uświadamiając sobie, że Esme czeka na odpowiedź.-Coś sobie przypomniałem... 
Kiwnęła głową na znak zrozumienia.
Alice podeszła do mnie i usiadła mi na kolanach.
Spojrzałem na nią lekko zaskoczony i ciekawy co też ona wyrabia...
Ujęła moją twarz w dłonie i spojrzała mi prosto w oczy. 
Natychmiast je zamknąłem...
Przecież polowaliśmy zaledwie dzień przed przybyciem tutaj...
Jeden dzień, a ja już nie mogłem wytrzymać...
Zachowywałem się gorzej niż nowonarodzeni...
Nawet oni mieli lepszą samokontrolę i dłużej trzymali w sobie krew...
-Jazz...-usłyszałem szept Alice.
Nie otworzyłem oczu, za to wygodniej rozsiadłem się w fotelu.
Nie mogła zobaczyć, że jestem głodny.
-Hmm?-mruknąłem do niej.
-Możesz mi coś obiecać?-spytała. 
Od razu chciałem odpowiedzieć, że oczywiście, ale uświadomiłem sobie, że nie mam pojęcia o co jej chodzi. 
-To zależy.-odpowiedziałem twardo.
Trochę za twardo...
Natychmiast złapałem jej dłoń i delikatnie ją pogłaskałem...
Zbytnio ją kochałem, by znieść jej urażenie...
Nie mogłem jej skrzywdzić... Nigdy...
-Od czego?-spytała, udając, że nie słyszała mojego ostrego tonu.
-Od tego co mam ci obiecać.
-Obiecaj mi, że nie będziesz nic przede mną ukrywał.-poprosiła.
-Ja...Nie mogę ci tego obiecać.-powiedziałem szybko.
-Dlaczego?-spytała.
-Bo...-chciałem wymyślić dobry powód, ale jakoś mi się nie udawało...
-Bo?-powtórzyła.
-Nie wiem... po prostu nie mogę.-stwierdziłem, wykręcając się od odpowiedzi. 
Dalej miałem zamknięte oczy...
-Proszę...-szepnęła.
Jęknąłem...
Jej błagalny ton działał na mnie  natychmiast...
-Proszę...-powtórzyła cicho.-Jazz...-szepnęła i nagle wzięła pukiel moich włosów i zakręciła go na palcu, sprawiając, że wydawał się być jeszcze bardziej zakręcony niż normalnie.
-Proszę...-jęknęła, przybierając jeszcze słodszy ton. 
Zacisnąłem dłonie w pięści...
Miała mnie. 
-Okey, okey. Obiecuję.-szepnąłem. 
Usłyszałem jej śmiech...
-To zrób coś dla mnie i otwórz oczy.-powiedziała tonem nieznoszącym sprzeciwu.-W końcu obiecałeś.
Jęknąłem cicho i powoli je otworzyłem.
Alice westchnęła cicho. 
-Tak myślałam.-powiedziała spokojnie.-Czarne. Jesteś głodny, prawda? 
Chciałem zaprzeczyć, ale wiedziałem, że byłoby to głupie. 
-Mhm.-mruknąłem, odwracając wzrok na okno. 
-Czemu nie powiedziałeś?-spytała.
-Nie chciałem...-szepnąłem dalej patrząc na okno. 
-Ale dlaczego?
Przeniosłem na nią wzrok. 
-Alice. Zastanów się.-byłem za ostry, ale nie mogłem się powstrzymać.-kiedy ostatnio polowaliśmy?-spytałem i nim zdążyła odpowiedzieć zrobiłem to za nią.-Wczoraj. I nie było to małe polowanie. Powinno mi wystarczyć na minimum dwa tygodnie, tydzień, a tymczasem...-Alice przyłożyła mi palec do ust.
-Ciii...-szepnęła.-Wiem o co ci chodzi. O to, że ja nie odczuwam pragnienia, a polowaliśmy razem,o to, że mogę polować rzadziej niż ty i nawet nie czuję głodu...Prawda?
Rozgryzła mnie do granic...
Nic nie powiedziałem...
Uśmiechnęła się do mnie i ujęła moją twarz w dłonie, zmuszając mnie do spojrzenia jej w oczy...
-Jasper...To nic... Ja polowałam tylko raz na człowieka... I nie miałam pojęcia co robię... Potem od razu miałam wizję co mam robić...Ty...Nie masz mojego daru i polowałeś znacznie dłużej niż ja... Żyjesz dłużej niż ja...I gdybym miała takie życie jak ty, zachowywałabym się teraz pewnie sto razy gorzej.-zaśmiała się.
Siłą rzeczy rozśmieszyła mnie...
Zresztą jej uczucia na mnie mocno działały...
Przewróciłem oczami. 
-Okey... Rozumiem aluzję...Mam ci mówić kiedy czuję pragnienie? Prawda?-spytałem.
Posłała mi uśmiech i złożyła na moich ustach pocałunek. 
-Dokładnie.-powiedziała radośnie. 
Przeniosłem wzrok na Cullenów...
Wszyscy się na nas patrzyli...
Emmett uśmiechał się jak głupi...
-Jasper...-zaczął Carlise, widząc moje powrotne zainteresowanie innymi rzeczami oprócz Alice.-Pragnienie to nic złego. Każdy je odczuwa. A zwłaszcza ty masz do tego prawo... Przez ponad sto lat polowałeś tylko na ludzi... To zmienia... Rosaline na przykład nigdy nie poczuła krwi ludzkiej i dlatego jest jej łatwiej... ja także nie... Esme zabiła tylko raz... Był to wypadek... I też jest jej łatwo... Edward...Cóż... Najdłużej chyba z nas wszystkich polował na ludzi... kiedyś się ode mnie odłączył i polował przez pewien czas tylko na nich... Dopóki nie odkrył, że nienawidzi ich zabijać... Wierz mi... jak wrócił jego samokontrola praktycznie nie działała...-zaśmiał się-Musiałem go jej znowu nauczyć... Emmett... Miał wiele straceń kontroli, ale dał radę... Posłuchaj mnie... Co innego jest zabijać ludzi przez rok, dwa, jak Edward... Co innego jest stracić kontrolę, a polować paręset lat...To nie twoja wina... Będzie ci trudno, ale wierz mi, że nawet już za miesiąc będzie ci trochę łatwiej...-powiedział do mnie spokojnie. 
Doceniłem to, że mi to wytłumaczył...
poczułem do niego nagły przypływ szacunku i wdzięczności...
-Dziękuję.-szepnąłem.
Mrugnął do mnie przyjaźnie. 
-Czekajcie!-przerwał Emmett zanim Carlise otworzył usta, by znowu coś powiedzieć.-Czy to znaczy, że Jasper musi iść na polowanie?-spytał Carlise.
jego oczy wyraźnie zalśniły.
Carlise kiwnął głową na znak potwierdzenia. 
-No to ja z nim pójdę, ok?-spojrzał na mnie błagalnie.
Już zamierzałem się zgodzić kiedy Edward mi przerwał. 
-Emmett... Dopiero co byłeś.-przypomniał mu. 
-No i? nie muszę polować. Mogę z nim po prostu pójść.-zaprotestował. 
-Emmett...Edward ma rację. Dopiero co byłeś i może Rose pójdzie z nim, albo ja czy Esme. Będzie lepiej.-zaproponował Carlise. 
Nagle coś sobie uświadomiłem...
Potrzebowałem Emmetta...
Pamiętałem moją reakcję na sam zapach człowieka...
Nie mogłem się powstrzymać...
-Nie!-krzyknąłem.
wszyscy natychmiast przerwali debatę jaką prowadzili i przenieśli na mnie wzrok. 
-Carlise...-zacząłem.
Skupiłem się na emocjach, chcąc je zmienić w odpowiedni sposób do mojej wypowiedzi...
Mała sztuczka, ale zawsze działała...
-Posłuchaj mnie... To prawda Emmett już był na polowaniu, ale...-urwałem na chwilę, odpowiednio zmieniając w głowie swoją wypowiedź.-Moja reakcja na człowieka jest zawsze taka sama... jeśli kogoś spotkam... Kogokolwiek... Zabiję go... Nie będę mógł się powstrzymać.-przesunąłem wzrokiem po Rosaline i Esme.-Nie wątpię w waszą chęć pomocy w takiej sytuacji, ale...-jęknąłem.
Carlise patrzył na mnie nic nierozumiejącym wzrokiem. 
-Kiedy czuję człowieka nie jestem sobą. Potrafię zmienić się w potwora, który zabije wszystkich stojących mu na drodze. Nie będę zważał czy to przyjaciel czy wróg... Nie trafiają wtedy do mnie żadne argumenty.-okazywałem swoją słabość...jednak wiedziałem, że inaczej nie mogę...-Rosaline, Esme czy ty...Nie powstrzymacie mnie...-pokręciłem przecząco głową.-Na mnie działa wtedy tylko siła...Nic więcej.-mruknąłem.-I myślę, że tylko Emmett mógłby mnie chociaż na trochę powstrzymać...-powiedziałem stanowczo. 
Carlise posłał mi rozumiejące spojrzenie. 
-Hmm... Muszę przyznać, ze nawet o tym nie pomyślałem. jednak masz racje... Nie powstrzymamy cię... Mamy mało siły, a nasza technika wojenna raczej jest słaba... nigdy nie prowadziliśmy nawet bitwy... Emmett.. Cóż muszę przyznać, ze jest z nas najsilniejszy.- przyznał.
na twarzy Emmetta odbiło się coś w rodzaju dumy i samozadowolenia... 
-Więc ja z nim idę.-zaśmiał się radośnie. 
Carlise kiwnął głową na znak zgody.
-Tak... To chyba będzie najlepsze rozwiązanie.  
-Ej, młody!-krzyknął do mnie.-Rusz się! No chodź! Pokażę ci jak polować.
Uśmiechnąłem się lekko.
Humor Emmetta był zaraźliwy.
Wstałem z fotela i podszedłem do niego.
-Ja, młody? Jestem starszy od ciebie. W porównaniu ze mną jesteś zaledwie niemowlakiem.-zażartowałem.
-Niemowlakiem?-powtórzył udając oburzenie. 
   -Tak.-szepnąłem z uśmiechem.
Ten odwzajemnił go i rzucił się na mnie, prawie mnie wywracając.
-Ja ci dam niemowlaka, dzieciaku.-zaśmiał się.
Tak bardzo różniło się teraz nasze przepychanie od tego co kiedyś przeżywałem...
teraz nasza walka sprawiała mi... radość....
 -Chłopcy, chłopcy...Możecie to już robić na dworze?-poprosiła Esme.-Niektóre z tych rzeczy mają po dwieście lat.-upomniała nas.
Natychmiast podniosłem się z ziemi i podałem dłoń leżącemu Emmettowi.
 Ujął ją i chwilę potem staliśmy już obok siebie jak gdyby nigdy nic się nie zdarzyło. 
-Jasne. Już idziemy.-mruknął Emmett i pociągnął mnie za ramię, w stronę drzwi.
Spojrzałem niepewnie na Alice. Nie chciałem zostawiać jej samej.
-Idź.-szepnęła cicho.
Wyrwałem się z uścisku mojego nowego brata, jednym ruchem i podszedłem do Małej.
Objąłem ją delikatnie w pasie i złożyłem na jej ustach pocałunek.
Odwzajemniła go z czułością i spojrzała mi w oczy.
-Szybko wrócę.-powiedziałem do niej, chcąc jej przekazać jak bardzo będzie mnie bolała nasza rozłąka. 
-Nie, nie.-dotknęła delikatnie mojego policzka.-Musisz się najeść. Jak się będziesz śpieszył to jeszcze wrócisz głodny.
Ująłem jej twarz w dłonie i ponownie złożyłem na jej ustach pocałunek.
Tak bardzo ją kochałem...
Otworzyła oczy i przeczesała palcami moje włosy.
-No może trochę się pośpieszcie.-szepnęła i przeniosła wzrok na Emmetta.-Będziesz w razie czego go pilnował?-spytała.
-Jasne.-obiecał jej.-Chociaż myślę, że sobie da radę.-zaśmiał się.
Przewróciłem oczami i niechętnie odsunąłem się od Alice.
-Miłego polowania.-pomachała mi lekko na pożegnanie. 
-bez ciebie będzie beznadziejne.-mruknąłem.
-Dzięki, Jasper.-Emmett szturchnął mnie delikatnie.-A juz zaczynałem cię lubić.
Uśmiechnąłem się do niego i wyszedłem z domu. 
*
Lekki wiatr natychmiast owionął mi twarz.
-W którą stronę?-spytałem Emmetta, nawet na niego nie patrząc.
-500 metrów na wschód, tam jest zakręt, który wchodzi w las. Najlepsze miejsce do polowań.-mruknął.
Kiwnąłem głową na znak, że zrozumiałem i nieśpiesznym biegiem ruszyłem w tamtym kierunku.
Zaledwie po paru sekundach Emmett wyminął mnie z głośnym śmiechem na ustach. 
-Stary, co tak wolno? Nie masz siły? A podobno jesteś bardziej doświadczony ode mnie.-zażartował.
A więc chciał się ścigać?
Już przegrał...
Ze złośliwym uśmiechem przyśpieszyłem i już po chwili go wyprzedziłem. Słyszałem jego przekleństwa rzucane w moją stronę.
Uwielbiałem rywalizacje... 
Nieważne jakiego typu.
Te emocje jakie temu towarzyszyły dawały mi masę szczęścia...
Szybko znalazłem się na wspomnianym wcześniej przez Emmetta, zakręcie i znalazłem się w lesie. 
Tam wdrapałem się na drzewo i czekałem cierpliwie na mojego nowego brata. 
Wiedziałem co mam zrobić...
Wszystko mnie do tego ciągnęło.
Kiedy tylko jego miarowe kroki stały się wyraźniejsze, a pode mną pojawiła się jego sylwetka, puściłem się konara i spadłem prosto na jego plecy. 
Ten natychmiast próbował mnie z siebie zrzucić, ale mocno objąłem go nogami, całkowicie uniemożliwiając mu tym wszelkie manewry rękami, a następnie przytknąłem dwa palce do jego szyji. 
Zamarł.
-śmierć.-szepnąłem triumfalnie i zszedłem z niego. 
Widok jego miny był bezcenny.
-To nie fair!-krzyknął.-nie widziałem cię! 
Wzruszyłem ramionami, śmiejąc się w głos. 
-Zawsze się patrzy do góry, a ja jestem lepszy.
Syknął. 
-nieprawda! Żądam rewanżu!-krzyknął.-Ta walka była nieuczciwa i nawet nie miałem szans się obronić!
-Przyznaj... Pokonałem cię walkowerem.-szepnąłem drwiąco. 
-Dalej uważam, że to było nie fair.-powiedział.-A skoro jesteś lepszy to na pewno zgodzisz się na uczciwą walkę przy świadkach.-wyzwał mnie. 
Przewróciłem oczami. 
-Skoro tak sobie życzysz. To będzie przyjemność pokonać cię jeszcze raz.
Posłał mi promienny uśmiech.
-Zobaczymy kto się będzie śmiał ostatni.-mruknął.-Idź zapolować.-powiedział-I nie próbuj nawet tknąć jakiegoś niewinnego człowieka, bo cały czas mam cie na oku.-zagroził mi, rozbawiony.
Zaśmiałem się wesoło. 
-O ile puma to nie człowiek to spoko.-powiedziałem i puściłem się biegiem w kierunku, w którym wyczułem interesujący mnie zapach. 
*
Polowanie poszło mi nadzwyczaj dobrze. 
Nie było żadnych przeciwności. 
Nie spotkałem żadnego dwunożnego, więc obyło się bez wyzwalania bestii wewnątrz mnie. 
Wróciłem w ludzkim tempie na miejsce gdzie wcześniej rozstałem się z Emmettem. 
O dziwo nie było go tam, ale wyszedł mi zza pleców. 
-No, no. Niezły z ciebie łowca i nawet byłeś dzisiaj grzeczny.-mruknął.
Przewróciłem oczami.
Widocznie musiał mnie śledzić. 
Nie ufał mi jeszcze na tyle żeby mnie puścić całkowicie samego w las. 
-Co prawda ja bym zapolował na coś większego... Czy ja wiem... na niedźwiedzia? Bo te twoje chucherka były raczej na przekąskę, ale to widocznie kwestia gustu.-zadrwił.
Odwróciłem się twarzą do niego. 
Na jego twarzy był rozciągnięty szeroki uśmiech. 
-Mam pytanie. Czy to właśnie nie niedźwiedź cię zaatakował tuż przed tym jak znalazła cię Rosaline?-spytałem.
Zasmiał się wesoło. 
-To taka moja osobista zemsta na miśkach.-powiedział, mrugając do mnie. 
-Chciałbym to kiedyś zobaczyć. Niedźwiedź kontra ty... to byłoby coś...
-Stary, to jest coś... To niesamowite widowisko. Rose zawsze lubi na to patrzeć...
Szczerze powiedziawszy wątpiłem czy Rosaline naprawdę lubi to oglądać.
Podejrzewałem, że robi to tylko dlatego, że kocha Emmetta i robi mu tym przyjemność. 
Wyraźnie czułem od niego dumę kiedy mówił o swojej sile...
Ale był z niego narcyz...
jednak musiałem przyznać, że go lubiłem takim jakim był. 
-Z chęcią zobaczę. -powiedziałem chcąc mu zrobić tym przyjemność. 
natychmiast dotarło od niego jego zadowolenie. 
Tak łatwo było go rozbawić...
Przeszliśmy paręset metrów w milczeniu aż doszliśmy do miejsca, w którym wyraźnie nie byłem.
Zatem nie zmierzaliśmy w stronę domu...
Rozejrzałem się zdezorientowany. 
Nie lubiłem nie wiedzieć gdzie się znajduję...
Emmett musiał to zauważyć, bo powiedział do mnie:
-Spoko, to takie moje miejsce, do którego chodzę jak chcę pomyśleć. Nikt nie ma o nim pojęcia, więc mam nadzieję, że nie wygadasz.-przyjrzał mi się uwaznie. 
Kiwnąłem głową na znak, że będę milczał jak grób. 
Powierzył mi swoją tajemnice...
Może i małą, ale mimo wszystko....
Zaufał mi, chociaż mnie ledwo znał. 
W jakimś stopniu mnie to wzruszyło. Byłem mu za to ogromnie wdzięczny. 
Usiadł na kamieniu, który wyglądem przypominał trochę stolik. Podejrzewałem, że musiał go wcześniej tak uformować, by mógł na nim siadać. 
Ja zadowoliłem się miejscem na trawie. 
Patrzyliśmy na zachód Słońca, a nasza skóra błyszczała lekko w jego promieniach.
Czułem się szczęśliwy...
Emmett... był mi tak bardzo bliski duszą... 
Z Alice też byłem związany duszą, jednak było to zupełnie co innego niż u niego. Ją kochałem... Była moim sercem... Miłością mojego życia... A on.... Był mi jak brat... jak przyjaciel... Po mojej rozłące z Peterem brakowało mi tego uczucia, a on je znowu przywołał.
-A więc...-przerwał milczenie Emmett.-Kiedy się pobieracie?-spytał mnie.
-Słucham?-wytrącił mnie z równowagi.
Nie wiedziałem o co mu chodzi. 
Spojrzał na mnie jakbym spadł z kosmosu. 
-Nie oświadczyłeś się jej?
Zmarszczyłem brwi. 
O co mu chodziło?
-Alice?-upewniłem się.
-Nie, Edwardowi.-mruknął sarkastycznie.-Oczywiście, że jej. 
-Nie zamierzamy się pobrać.
Emmett zasmiał się jakby go coś bardzo rozbawiło.
-Ty tak na serio?-spytał gdy się trochę uspokoił.
Kiwnąłem głową na znak potwierdzenia. 
-Mhm.
-Błagam... Widać, ze nie masz doświadczenia z kobietami.-pokręcił głową.
Wzruszyłem ramionami. 
-Alice nie chce ślubu.
-Tak ci powiedziała?
-Nie. Ja to po prostu wiem.
Mój brat położył mi rękę na ramieniu. 
-Miałem podobnie z Rosaline. Uważałem, że ona nie chce ślubu i nawet o tym nie myślałem. Dopóki któregoś dnia nie przestała się do mnie odzywać.-przewrócił oczami.-Nie wiedziałem o co jej chodzi, dopóki Edward mi nie powiedział, że ta sobie ślub wymarzyła i myślała, że jej się oświadczę. Gdy to usłyszałem wmurowało mnie w ziemię. Nawet mi to do głowy nie przyszło. Edward mi pomógł wybrnąć z sytuacji. Na szczęście...Mówię ci... Spędzi trochę więcej czasu z Rose i też zacznie mieć takie pomysły. Czasami lepiej jest zalać dom wodą nim przyjdzie pożar, niż doprowadzić do jego powstania. -powiedział i przymknął oczy.   
-Mam się jej oświadczyć?-spytałem niezbyt przyjmując informacje jakie uzyskałem. 
-mhm.
-Ale ja... nie wiem... 
-Żadnych ale.-powiedział.
-Nie wiem czy to ma sens, czy...
Uciszył mnie machnięciem dłoni. 
-kochasz ją?-spytał, patrząc na mnie stanowczo. 
-jasne.-odpowiedziałem natychmiast.
 nie musiałem się nad tym zastanawiać. Wiedziałem to. 
-Oddałbyś za nią życie?
-Tak.-szepnąłem, pewny siebie. 
-Czy w ogóle wyobrażasz sobie życie bez niej? Ale powiedz prawdę.To bardzo ważne. 
-Nie...
-jesteś pewien, ze to ta jedyna?
Kiwnąłem głową na znak potwierdzenia. 
-Zatem nie czekaj, bo jeszcze nie daj boże coś się zdarzy i ją stracisz... małżeństwo jest wbrew pozorom bardzo ważne. 
-Ale tak po prostu... mam jej się nagle oświadczyć?
-jeszcze nie... Daj wam trochę czasu. Zrób to za miesiąc.-powiedział spokojnie. 
Małżeństwo...
Trochę mnie to przerażało, ale wiedziałem, ze prędzej czy później będę musiał to zrobić. 
spojrzałem na mojego nowego brata. 
Mogłem z nim porozmawiać chyba o wszystkim...
-Dzięki..-mruknąłem cicho.
Spojrzał na mnie zaskoczony.
-Za co? 
-tak ogólnie. Za to, ze jesteś.-szepnąłem.
Emmett uśmiechnął się wesoło.
-Nie ma sprawy. Zawsze będę. W końcu jesteśmy braćmi.-zaśmiał się.
-Znamy się nie całą dobę.-przypomniałem mu. 
-naprawdę?-spytał mnie chyba nie dowierzając.-Czuję się jakbym cie znał wieki.-wyznał. 
-ja też.-przyznałem mu rację. -Pomożesz mi z tym ślubem i tak dalej?-poprosiłem go. 
-jasne. W tym akurat jestem ekspertem. Brałem ślub już cztery razy.-zasmiał się. 
Miałem nadzieję, ze ja będę się żenił tylko raz...


Jazz183