poniedziałek, 14 maja 2012

Rozdział 18

Hej!
Witam was w ten jakże piękny czwartek...
Dziękuję za życzenia dla mojej siostry. Wszyscy macie ucałowania od niej.
Żeby nie zanudzać...
Anusia1001... Cieszę się, że Ci się dedykacja podobała. No, ale jakże by tu Tobie nie zadedykować? :P Dziękuję, no i cieszę się, że Ci się podobało. :D

Werkota...No, ale jakie Ty cudowne notki piszesz... No ja nie mogę... W kompleksy chyba wpadnę. Nic nie szkodzi, że rzadko...przynajmniej dłuższe czekanie i fajniej się potem czyta. No i z niecierpliwością  czekam NN. Pozdrawiam gorąco i całuję. :*

Carly... Dzięki. :* Ech internet mi nawala i krótkie muszę pisać, ale dzisiaj długa...Mam nadzieję, że się spodoba. :D Dzięki za testy. No... Hmm... Ja dzisiaj tu u Cb będę braki nadrabiał z blogiem. Stęskniłem się już za nim, a widziałem, że trochę się pozmieniało.... :D Pozdrawiam gorąco i całuję. :*

Ania:)... Kolejna nowa czytelniczka... Czy mówiłem już jak bardzo je uwielbiam??? Nie...Ech... To muszę przyznać, że baaaardzo... :D Dziękuję, dziękuję. No...Cieszę się, że Ci się podobało. No i niespodzianka dla Cb w tym rozdziale...Jeszcze trochę popiszę...Dopiero zaczynam w końcu. :P dzięki za test i siostrę. :* Pozdrawiam gorąco i całuję. :*

Elisa... Dzięki. Cieszę się, że się podobało. No ja to notki chyba rok piszę... :P Dzisiaj też nadrabiam u Cb... Przynajmniej się postaram... No dam z siebie wszystko, warto... :D tak  blog to tylko czytać. :D A co do obrony Alice przez Jaspera to powiem, że będzie taki moment co może Ci się spodobać z tym związany...Ale to później. Dzięki za egzaminy. No i pozdrawiam gorąco i całuję. :*

Alice... Kochana...Cieszę się, że udało mi się już u Ciebie wszystko przeczytać. No, ale czekam z niecierpliwością NN i mam nadzieję, że niedługo się pojawi. Ech... też nie lubię szpitali...Ona pozdrawia Cię też gorąco, ale jeszcze tam niestety trochę zostanie... Nawet trochę dłużej niż trochę. :/ Tak....Tacy ludzie strasznie mnie wkurzają...Jeszcze nie...jeszcze będę trochę pisał, ale zobaczymy ile... :D No, ale strasznie się za Tobą stęskniłem...Szczerze...brakowało mi Ciebie...Pozdrawiam gorąco i całuję. :* Muszę Ci w końcu na maila odpisać... :P

Izabella...Ty? Ty nie umiesz pisać? Błagam! Ty jesteś mistrzynią... :P Sorry, że nie informowałem, ale czasu mi zabrakło...:/ Jasne, jasne... Już sobie zakodowałem, że teraz Izabella jesteś. :P Poza tym... Toje słowa naprawdę podniosły mnie na duchu... Dzięki. :D Nie, nie napisałaś nic pod tamtą notką co wprawiło mnie w smutek, wręcz przeciwnie, nawet mnie rozbawiło. :P heheh... Przystojny lekarz? No wiesz... 14 latkę do takich rzeczy namawiać... :P Chociaż ona chyba ma chłopaka....Nie wiem... Co ze mnie za brat? :P  Pozdrawiam gorąco i całuję. :* A no i dzisiaj specjalnie zarwę sobie nockę dla Twojego i jeszcze powiedzmy paru blogów... No, ale przede wszystkim dla Twojego, bo jestem ciekaw co tam dalej napisałaś... :D

etykietka... dzięki. :* Kiedyś skończę i wiesz bardzo rzadko dodaję notki... Raz na ruski rok... ;P No nic... Dziękuję. :* Pozdrawiam gorąco i całuję. :*

Lolka... Dzięki... :* No wiesz czasami mam wrażenie, że moja siostra jest debilką i chętnie bym jej się pozbył, ale teraz nawet chyba masz rację i jest ważniejsza od bloga. :P Nie no żartuję. :P Jest ważna... :P Moja siostra ściska Cię ciepło. A ja pozdrawiam Cię gorąco i całuję. :*

Selena...Dzięki, dzięki... :* Dzisiaj nadrabiam Twój blog... Obiecuję. :D Pozdrawiam gorąco i całuję. :*

No i to tyle...
A co do konkursu daję wam czas jeszcze do poniedziałku na wstępne wpisanie imion pod notka Konkurs... A w poniedziałek wieczorkiem.... WYNIKI! Powodzenia... Chociaż jak na razie ja wiem kto wygrywa....Ale możecie to zmienić... :D
Dziękuję wam za wsszystko, prooooszę o komentarze i całuję. :*
Jazz183

Rozdział 18
Rozdział dedykuję cudownej osobie, która bardzo, ale to bardzo się wyróżnia... Piszesz wspaniałe komentarze, jesteś cudowna no i muszę przyznać, że bardzo jestem Ci wdzięczny za pomoc z siostrą. Ania:) rozdział dla Ciebie... :* A także dziękuję wam wszystkim, a zwłaszcza tym co mnie wsparli z siostrą i egzaminami. Jesteście cudowni i mam nadzieję, ze wam sie rozdział spodoba. :*

-Mmmm....-mruknęła-Co za zapach...
Brunetka położyła szybko na jej ramieniu dłoń.
-Opanuj się Nettie.-powiedziała miękkim i jedwabistym tonem, chociaż mógłbym dać głowę, że właśnie udzielała jej reprymendy.
Zawsze byłem dobry w dedukowaniu, jakie kto zajmuje miejsce w hierarchii. Tym razem wyraźnie wyczułem, że to właśnie brunetka jest przywódczynią blondynek.
-Wygląda jak trzeba. Jest młody, silny i w dodatku oficer.-mówiła jak do siebie przywódczyni trójki.-I ma w sobie coś jeszcze. Czujecie?
-Nie można mu się oprzeć...-szepnęła Nettie i znowu pochyliła się w moim kierunku.
-Weź się w garść. Chcę go zatrzymać, bardzo mi się podoba.-rozkazała jej Meksykanka.
-Lepiej ty to zrób Mario, jeśli ci się tak bardzo podoba.Ja tam niechcący co drugiego zabijam-wtrąciła najwyższa z dziewcząt.
-Masz rację.-mruknęła Maria i przeniosła wzrok na Nettie.-Idźcie zapolować.-rozkazała dalej tym samym miękkim tonem.
Dziewczyny złapały się za ręce i szybciej nim zdążyłem mrugnąć, pobiegły w kierunku miasta. Maria patrzyła teraz na mnie z zainteresowaniem. To spojrzenie...Miało w sobie coś takiego, że zapragnąłem uciec z tego miejsca. Zacząłem analizować rozmowę trójki dziewczyn. "Ja tam niechcący co drugiego zabijam..." Te słowa...Szumiały mi w głowie i nie chciały dać spokoju. Intuicja nagle podpowiedziała mi, że dziewczyna wcale nie żartowała kiedy mówiła o śmierci.-uciekłem wzrokiem za okno szukając czegokolwiek co odwróciłoby moje myśli od przeszłości.-Pierwszy raz w życiu poczułem strach. Nigdy w życiu nie zdarzyło mi się go jeszcze czuć.A teraz... Stałem jak sparaliżowany i nie wiedziałem co robić. W tamtym momencie pomyślałem sobie, że może te wszystkie strzygi, upiory i inne mroczne istoty wcale nie muszą być zmyślone. A co jeżeli istniały? Kiedy moje nogi rwały się już do ucieczki, górę nad nimi wziął zdrowy rozsądek i przede wszystkim dobre maniery...Mój ojciec zawsze uczył mnie ochrony kobiet. Jak zatem mogłem się ich bać? Całkowicie oczarował mnie także uśmiech jaki mi wtedy posłała...Był taki...Czy ja wiem? Szczery? Na pewno pełen troski i współczucia.
-Jak masz na imię?-spytała patrząc na mnie.
Skłoniłem się tak jak mnie zawsze uczono i odpowiedziałem jej szybko:
-Major Jasper Withlock, do usług.
Nie potrafiłem być nieuprzejmy dla jakiejkolwiek kobiety.
 -Mam wielką nadzieje, że przeżyjesz Jasper.-powiedziała słodko.
Powoli przysunęła się do mnie i złapała mnie za ręce...Chwilę później poczułem dwie igły na mojej szyji. I ogień... Ogień, który trawił mnie żywcem. -przeniosłem wzrok na Alice.-Miałaś dużo szczęścia, że nie pamiętasz swojej przemiany.-mruknąłem do niej cicho.-Zresztą szczerze nie mógłbym chyba żyć ze świadomością, że tak cierpiałaś i ja nie mogłem tego powstrzymać.-szepnąłem.
Posłała mi czuły uśmiech.
-Nie martw się tak o mnie... Nie ważne jaki ból przyszłoby mi przeżyć...Byle byś był ze mną. Jak będziemy razem to żadna krzywda nie jest wstanie nas dosięgnąć.-ujęła moje ręce.
Zaśmiałem się.
-Zawsze będziemy razem...Obiecuję.-mruknąłem.
Zatonąłem w jej spojrzeniu.
-I co było dalej?-przerwał nam Emmett.
Przeniosłem na niego wzrok.
-Przemiana była dla mnie o wiele trudniejsza niż dla kogokolwiek innego kogo znam.-mruknąłem-Ogień trawił mnie aż przez siedem dni. Nie ustawał ani nie zmieniał się nigdy. Zawsze był niewiarygodnie silny i powoli mnie zabijał... Nie wiem dlaczego tak było...-wzruszyłem ramionami.-Przemiana parenaście razy popychała mnie w kierunku otchłani, z której już nie było nigdy odwrotu... Tyle razy otarłem się wtedy o śmierć...Dwie towarzyszki Marii nalegały żeby mnie uśmiercić.Uznały, że to już za długo trwa...Na moje szczęście przypadłem Marii do gustu i ta postanowiła mnie bronić. Dnie i noce czuwała przy mnie i nie odstępowała mnie nawet na krok.-urwałem na chwilę.-Kiedy się obudziłem wszystko zostało mi wyjaśnione. Maria, Nettie i Lucy, bo właśnie tak nazywały się jej dwie towarzyszki, nie znały się długo, ale wszystkie były niedobitkami z niedawnych wampirzych bitew. Ich głównym celem było odzyskanie straconych terytoriów, no i oczywiście zemsta. Do tego celu Maria tworzyła armię, ale zupełnie inna niż te co były wcześniej...Armię doskonałą...Interesowali ją wyłącznie śmiertelnicy wybitni, a po ich przemianie poświęcała im mnóstwo uwagi...Trenowała nas, uczyła jak zabijać, żyć, polować, nadawała nam sens istnienia...Oczywiście jeśli nam nie wychodziło czekały nas kary, ale na tych szczęściarzy, którzy się wyróżniali czekały nagrody...-znowu urwałem.  
Nie mogłem się zagalopować...
Nie przy Alice...
-Kiedy dołączyłem do jej oddziału było nas tam raptem sześciu. Sześć niezwykle silnych i wiecznie głodnych wampirów. Szybko wyszło, że jestem całkiem niezłym wojownikiem...Niezłym? Powiedzmy, że byłem najlepszy...-zaśmiałem się.
-Ale ty skromny, stary.-zadrwił Emmett i klepnął mnie przyjaźnie po plecach.
Przewróciłem oczami...
-Nasze pierwsze pojedynki odbywały się między nami, więc Maria musiała ciągle dostarczać nowych wojowników na miejsce tych co zabiłem. Na szczęście niezbyt ją to denerwowało.Raczej cieszyła się, że się wyróżniam. Oczywiście z czasem nakazała mi nie zabijać moich przeciwników, ale kiedy zdarzało mi się łamać jej decyzję przymykała na to oko. No i awansowałem. Stałem się ich przywódcą...-zamknąłem na chwilę oczy, wyzwalając falę wspomnień, która prawie natychmiast zalała mój umysł.
Krew...
Ogniska...
I wieczne odgłosy walki...
Zacisnąłem dłonie w pięści...
Natychmiast poczułem zmianę nastroju od jednej z osób...
Edward...
Otworzyłem oczy i przeniosłem na niego wzrok...
-Wybacz...-mruknął.-Jednak lepiej mi się słucha kiedy przezywam to razem z tobą.-uśmiechnął się do mnie lekko.
Carlise posłał mi zachęcające spojrzenie.
-Kontynuuj proszę.Chyba, że nie masz na to siły albo...-przemawiała przez niego tak wielka troska, że aż moje serce lekko zadrżało.
Posłałem mu delikatny uśmiech.
Największy na jaki było mnie w tym momencie stać...
 -Carlise...Życie nie obeszło się ze mną łaskawie, ale nauczyło mnie siły. Parę razy cofałem się już w przeszłość, więc myślę, że jeden raz jeszcze mi wystarczy sił...
Kiwnął głową na znak zgody.
-Skoro tak mówisz, Jasper...Jednak jeśli będziesz chciał przerwać nie będziemy urażeni...-powiedział spokojnie.
-Wiem i doceniam to.-spojrzałem mu w oczy z szacunkiem.-Powracając zatem... Stałem się dowódcą oddziału. Bardzo mi to wtedy odpowiadało... Cieszyłem się jak dziecko, któremu kupiono wymarzoną zabawkę...Tyle, że moja "zabawka" bardzo łatwo mogła odwrócić się przeciwko mnie... I wtedy...Jakby to powiedzieć...Moja wrodzona charyzma mi bardzo pomogła...-rozśmieszyło mnie to stwierdzenie.-Stan oddziału zaczął utrzymywać się na poziomie 20-23 osób. Musicie wiedzieć, że było to nie lada osiągnięcie...W zwykłych warunkach nawet 13-14 nowonarodzonych robiło wokół siebie tyle szumu, że ze strachu przed Volturi nikt nie ryzykował tworzenia nawet 10 osobowych armii...A co dopiero 20! Jednak świetnie dawałem sobie radę z nimi...Powiedzmy nawet, że żołnierze mnie na jakiś sposób lubili, a na pewno się mnie bali...A strach był wtedy jedną z najważniejszych i najskuteczniejszych metod obrony i rządzenia...-znowu taka absurdalna rzecz.
Moja przeszłość była ich pełna...
-Marii bardzo odpowiadało moje towarzystwo i z każdym dniem coraz bardziej mnie lubiła... A ja...Cóż... To co do niej czułem nie zasługuje raczej na miano miłości...Było to takie przywiązanie...Była dla mnie trochę jak Bóg... W końcu decydowała o każdym moim geście, a ja wielbiłem ziemię po której stąpała...Nie wiedziałem, że można żyć inaczej, a nawet nie potrafiłem sobie tego wyobrazić. Ona powiedziała nam przecież, że inaczej się nie da, a my wierzyliśmy w każde jej słowo... Któregoś dnia przyszła do mnie i poprosiła bym powiadomił ją kiedy armia będzie gotowa do walki. Zaraz zabrałem się do roboty...Od tamtego momentu zależało mi tylko na spełnieniu jej prośby...-jęknąłem mimowolnie.
To właśnie od tamtego momentu pojawiła się moja debilna depresja....
Zacisnąłem pięści...
-W końcu zebrałem cały oddział składający się z 23 oszałamiająco silnych, karnych i posłusznych wojowników. Maria ma się rozumieć była w 7 niebie... -zamilkłem na chwilę, pogrążając się w swoich wspomnieniach.-W środku nocy podkradliśmy się pod jej rodzinne miasto Monterrey. Jego obrona była żałosna... Dwójka starszych wampirów z dziewięcioma nowonarodzonymi... Rozprawiliśmy się z nimi w parę minut, a w dodatku straciliśmy tylko 4 naszych. I tak ludzie się nawet nie pobudzili gdy przejęliśmy kontrolę nad nimi i ich miastem.
Jakże im teraz współczułem...
Byli tacy nieświadomi...
Nieświadomi tak wielkiego niebezpieczeństwa....
*
-Sukces naturalnie uderzył Marii do głowy. Natychmiast zleciła mi gotowość do kolejnej walki, a ja specjalnie nie protestowałem... Byłem dla niej gotowy zrobić wszystko... Wkrótce później zdobyliśmy większość Teksasu i znaczną część północnego Meksyku. Szliśmy coraz dalej i mało co było wstanie nas wtedy zatrzymać... Dopiero wtedy, kiedy żyliśmy już prawie jak królowie, zdarzyło się coś co nas powstrzymało... Konkurencja...-spostrzegłem, że nieumyślnie trzymam się za okaleczone ramię.
To przecież właśnie wtedy pojawiło mi się tak wiele blizn...
-Rozgorzały ciężkie walki... Nie było dnia, w którym nie doszłoby do chodź by małej potyczki... Codziennie ktoś z naszych umierał... Codziennie płonęły nowe ogniska... A ja... Ja nigdy nie przegrałem... Nie mogłem... Byłem dla moich żołnierzy wzorem... Kimś kim chcieli się stać, a nie potrafili...-urwałem na chwilę.-To co się działo później nie musi być przez was usłyszane... Wiele z tych rzeczy mogłoby zniszczyć nawet istotę, która przeżyła znacznie więcej niż ja...-szepnąłem.-W każdym razie... Po półtorej roku z mojego oddziału zostałem tylko ja...Wszyscy zginęli... Nawet towarzyszki Marii, Nettie i Lucy... W jednej z ostatnich bitew zwróciły się przeciwko nam... Dlaczego? Cóż... Myślę, że rygor i wieczne rządzenie się Marii nie było im specjalnie na rękę... W każdym razie zabiliśmy je, a także rozprawiliśmy się z konkurencją bez zwracania na siebie uwagi Volturi. Wygraliśmy i przegraliśmy zarazem... Zawierucha wojenna nieco ucichła, ale nigdzie oficjalnie nie ogłoszono rozejmu. Co prawda większość wampirów porzuciła myśli o podbojach, jednak wiele z nich straciło swoich partnerów, a tego jak już pewnie wiecie nigdy nie wybaczamy.-przesunąłem wzrokiem po Cullenach... Emmett i Rosaline... Esme i Carlise...Alice...
Wiedziałem jakbym zareagował gdyby ktoś tknął tą ostatnią...
Zemściłbym się...
Nie tylko bym odebrał życie zabójcom Alice...
Nie...
To, by było stanowczo za mało...
Uśmierciłbym i zniszczył wszystko i wszystkich co kochali bądź szanowali...
A gdybym już skończył...
Poszedłbym do Volterry...
Co innego pozostało, by mi bez Alice, niż śmierć?
Wyczułem nagłe zainteresowanie Edwarda...
Przeniosłem na niego wzrok...
Uśmiechał się promiennie...
-Niezły pomysł. Może kiedyś to wykorzystam.-zaśmiał się.
Szczerze miałem nadzieję, że żartował...
-Mieliśmy razem z Marią zawsze pod ręką około tuzina nowonarodzonych. Nic dla nas specjalnie nie znaczyli... Byli tylko pionkami w grze... Niby niezbędni, ale zawsze można było ich zastąpić innymi... Nie obchodziło mnie zbytnio czy żyją, czy już się wzajemnie pozabijali...Kiedy mijał rok od ich przemiany i ich możliwości nagle malały, pozbywaliśmy się ich...-jęknąłem kiedy przed oczami stanęła mi scena czystki...-Mijały lata... Lata, w których nie było nic innego z wyjątkiem agresji i okrucieństwa...Miałem takiego życia po dziurki w nosie i coraz częściej kusiła mnie myśl stanięcia przed moim przeciwnikiem i kompletnym brakiem obrony... Kilkadziesiąt lat później, kiedy mój stan się mocno pogorszył postanowiłem zadziałać... Chciałem zakończyć swoje życie... Wyznaczyłem datę... Jeden dzień... Tylko tyle sobie dawałem... I wtedy zdarzył się cud. Jeden z nowonarodzonych zdawał się zauważyć moje... hmmm... jakby to nazwać?... kiepskie poczucie humoru... i uczynił jedną rzecz jakiej nikt nie miał odwagi zrobić... Stał się wobec mnie nachalny...Łaził za mną... Zagadywał... Przylepił się do mnie jak rzep i za nic nie chciał odczepić... Próbowałem go od siebie odpędzić... Byłem opryskliwy, zimny i całym sobą okazywałem niechęć do niego... Ale on się tym nie przejmował... Dlatego się nie zabiłem... Ba... Próbowałem... Ale w czasie walki jak już jakiś nowonarodzony się do mnie dobierał ten stanął przy mnie i zaczął mnie bronić... -roześmiałem się na to wspomnienie.-Peter... Tak się nazywał. Z początku byłem za to na niego wściekły, ale jego to mało obchodziło...Dalej za mną łaził... Po jakimś tygodniu odkryłem, że jego towarzystwo jest bardzo... hmmm... kojące... Pozwalało mi zapomnieć o moich żalach... I zacząłem się do niego powoli przekonywać... Odkryłem, że jest zupełnie inny niż reszta. Nie myślał tylko o krwi, pragnieniu i sławie...Nie lubił się bić, a przecież wychodziło mu to doskonale. Był taki...kulturalny... Zaprzyjaźniliśmy się i to mocniej niż z kimkolwiek innym wcześniej. Kiedy nadeszła pora czystki przekonałem Marię, że ma talent i warto go zostawić przy życiu, a ta opornie zgodziła się go oszczędzić. Uznała, że wiem co robię i że na pewno chcę go do czegoś wykorzystać...Nie myślała nawet, że mogłem to zrobić po prostu ze względu na przyjaźń... Jego obowiązkiem stało się zajmowanie nowonarodzonymi, niańczenie ich. Zajmowało to mnóstwo czasu, więc nic więcej... Nasza przyjaźń rozkwitała przez kolejne trzy lata. Mocno się ze sobą zżyliśmy przez ten czas. Pewnego dnia przyszła pora kolejnej czystki. Minął rok odkąd stworzyliśmy oddział... Peter miał mi pomóc, bo była to długa i bardzo mozolna robota. Załatwiało się jednego po drugim, na osobności...To zawsze była długa noc... Nigdy nie protestował, ale tym razem zaczął się upierać, że paru żołnierzy ma talent, który warto wykorzystać i należy ich zatrzymać. Oczywiście odmówiłem, w końcu Maria zleciła mi zabić wszystkich. Kiedy połowę roboty mieliśmy już za sobą Peter robił się coraz bardziej nerwowy... Wezwałem kolejną ofiarę... Nagle Peter zdawał się być wściekły. Na wszelki wypadek przygotowałem się na jego atak, chociaż bolała mnie perspektywa walki z nim... W szeregach mieliśmy teraz także kobiety i ofiara którą teraz wywołałem była właśnie jedną z nich. Charlotte... Gdy tylko ukazała się naszym oczom, wszystko stało się dla mnie jasne. Peter krzyknął do niej żeby uciekała, a sam rzucił się biegiem w ślad za nią. Wiedziałem co muszę zrobić...Miałem ich dogonić i zabić, ale nie chciałem... Nie mógłbym... Peter...Był moim przyjacielem i czułem, że nie dałbym rady odebrać mu życia... Kiedy Maria się o tym dowiedziała była na mnie bardzo zła i boleśnie mnie za to ukarała...-skrzywiłem się na samo wspomnienie bólu.- Pięć lat później wybrałem się na samotną przechadzkę. Chciałem być chociaż przez parę minut sam... Moja psychika...Cóż... Coraz mniej wszystkim radziła... Nie wiedzieć czemu miałem wrażenie, że coś albo ktoś mnie śledzi... Jednak nie przejmowałem się tym zbytnio... W walkach dalej byłem na szczęście dobry. Kiedy odszedłem tak daleko, by nie być w zasięgu wzroku członków armii, Peter wyszedł zza drzew. Opowiedział mi o swoim nowym życiu z Charlotte, o możliwościach, których wcześniej nie brałem pod uwagę. Przez te 5 lat nie prowadzili żadnych bitew chociaż spotkali inne wampiry. Zaczął mnie namawiać do opuszczenia wojska i podróżowania razem z nimi. Nalegał tak długo aż przyznałem mu rację i odszedłem razem z nim. Peter wybrał bardzo dobry moment na swój powrót. Maria nie mogła pojąc dlaczego psychicznie czuję się coraz gorzej. U wampirów raczej nie występuje depresja, a ona tym bardziej jej nigdy nie miała. Nie miałem pojęcia czemu jestem odmieńcem, ale jej przestawało się to coraz bardziej podobać. Wiedziałem, że prędzej czy później odwróci się przeciwko mnie, ale nie czułem potrzeby jej zabijania... -urwałem na chwilę, przenosząc wzrok na okno.-Zatem zacząłem podróżować z Peterem i Charlotte... Nie szybko przyzwyczajałem się do nowego, pokojowego trybu życia, ale szło mi całkiem nieźle. Nie wyruszaliśmy w żadne określone miejsce. Biegliśmy przed siebie i natykaliśmy się po drodze na nowe miasta, kraje... Było cudnie, jednak mimo wszystko z czasem zacząłem się czuć jak piąte koło u wozu. Uwielbiałem tę dwójkę, ale cóż... Potrzebowali prywatności, a wydawało mi się, że im ją zabieram. Wiele razy z nimi o tym rozmawiałem i kiedy podawałem propozycję, że odejdę wkurzali się na mnie i zabraniali mi...Mówili, że tworzymy zespół...-zaśmiałem się.- Wszystko byłoby pięknie gdyby nie to, że moja depresja wcale nie znikła. Nie rozumiałem co jest ze mną nie tak, dopóki Peter nie zauważył, że zawsze jest mi gorzej po polowaniach. Miał rację... Zawsze jak stawałem przed swoją ofiarą wracały do mnie skrawki wspomnień związanych z moim dawnym życiem. Było mi ciężko... Moja depresja się pogłębiała i w końcu musiałem odłączyć się od Petera i Charlotte. Uciekłem od nich... Dalej pamiętam ich krzyki za mną...-skrzywiłem się lekko.
Cierpienie przyjaciół wcale nie było dla mnie łatwe...
-Obrzydzenie jakie wzbudzały we mnie polowania było niesamowite... Starałem się przeżyć nie zabijając ludzi, ale w końcu nie wytrzymywałem i moje pragnienie robiło ze mnie jeszcze większą bestię niż jestem... Moja żądza mordu uwalniała się nagle i zabijała wszystkich... Samodyscyplina była mi praktycznie obca...-szepnąłem.
Nagle miłe wspomnienia...
Uśmiechnąłem się promiennie.
Moja nagła zmiana nastroju widocznie zbiła ich z pantałyku.
Czułem ich zdziwienie...
O dziwo jeszcze bardziej mnie rozśmieszyło...

-Byłem wtedy w Filadelfii... Chodziłem ulicami, trochę bez celu... Nagle spadł straszny deszcz... Nie przeszkadzał mi za bardzo, ale już widziałem setki twarzy patrzących się na mnie z okien. Zwracał na mnie zbyt dużą uwagę... Postanowiłem wejść do pobliskiej taniej jadłodajni... Nie należała do najlepszych, więc było w niej mniej ludzi niż w innych knajpach. Miałem dostatecznie czarne oczy by nikogo nie przestraszyć...Ale miało to i złą stronę...Czułem ogromne pragnienie i bałem się czy wytrzymam nikogo nie zabijając... -zaśmiałem się sam do siebie.-I tam się właśnie spotkaliśmy...Doskonale wiedziała, że tam wejdę.Gdy tylko zamknęły się za mną drzwi, ona zeskoczyła z wysokiego stołka przy kontuarze i podeszła do mnie żeby się przywitać. Byłem w szoku...Czyżby zamierzała mnie zaatakować? Ale była taka mała...Taka niewinna... I ona się uśmiechnęła...Nie był to zwykły uśmiech...Był to uśmiech anioła...
-Kazałeś mi na siebie długo czekać.-powiedziała.
Alice podeszła do mnie tanecznym krokiem i uśmiechnęła się promiennie.
-A ty skłoniłeś się szarmancko jak na dżentelmena z południa przystało i wybąkałeś:
-Przykro mi to słyszeć.
Zaśmiała się radośnie.
Niewiele myśląc posłałem jej promienny uśmiech...
-Podałaś mi rękę, a ja zamiast wietrzyć podstęp, po prostu ją ująłem.
Wysunęła dłoń w moim kierunku, a ja znowu ją złapałem...
-Po raz pierwszy od niemal stu lat do mojego serca zawitała nadzieja.-szepnąłem.
-A ja poczułam wielką ulgę. Bałam się, że już się nigdy nie zjawisz.-wyznała.
Zatonąłem w jej spojrzeniu...
Emmett odchrząknął chcąc przywrócić mnie do świata żywych.
Przewróciłem oczami i zaśmiałem się głośno.
-Musicie wiedzieć, że Alice ma pewien dar.-powiedziałem patrząc po twarzach Cullenów.
Oczy Carlisa wyraźnie zalśniły z zainteresowaniem.
-Jaki?-spytał energicznie.-Interesuję się od dawna najróżniejszymi talentami u wampirów.
Spojrzałem na Alice.
-Jej dar jest bardzo niezwykły... Dobrze, że się znaleźliśmy, bo inaczej mogłoby jej się jeszcze coś złego stać... ktoś mógłby ją porwać. -zaśmiałem się radośnie.
-Ta śmiej się, śmiej...-mruknęła Alice.-To, że jestem mniejsza nie znaczy, że nie potrafię ci dokopać.-uśmiechnęła się promiennie.
Przewróciłem oczami.
-Ta... Chciałbym to zobaczyć.-szepnął scenicznym szeptem Emmett.
-No, ale jaki ma dar?-spytała Rosaline ignorując Emmetta.
-Alice widzi przyszłość.-powiedziałem spokojnie.
Wszyscy przenieśli wzrok na Małą.
-Wow! Fajnie!-Emmett jak zwykle widział tylko pozytywy.-Czyli możesz mi powiedzieć na przykład jaka będzie jutro pogoda?-zapytał z entuzjazmem.
Alice zamknęła na chwilę oczy.
-Piękne słońce rano i przedpołudniem, ale między 17 a 19 będzie lało jak z cebra.-powiedziała wesoło.
Emmett przeciągle zagwizdał.
-Ale czad! Rose, dlaczego ty nie masz takiego daru?-spytał rozbawiony.
-Co ty?! Chciałbyś żeby nasza Rosie wiedziała wszystko. Co to by było za życie?!-krzyknął Edward.
-Na pewno ciekawsze...-powiedziała Rosaline.-Mogłabym dokładnie wiedzieć kiedy cię walnąć i nie musiałabym słuchać twojej głupoty.-zaśmiała się.-Poza tym jeszcze raz powiesz do mnie Rosie...-warknęła.
Wszyscy zaśmiali się radośnie.
-To?-spytał Edward.
-To stracisz głowę.-szepnęła mściwie.
-Ale Jasper też ma dar...-przerwała kłótnię Alice.
Pięć par oczu przesunęło się na mnie.
-No...jaki?-spytał Emmett.-Stary masz dar i nic nie mówisz?
Przewróciłem oczami.
-Po prostu mój dar nie jest warty uwagi.-wzruszyłem ramionami.
-Jak nie jest?-spytała Alice.- No już...Zademonstruj.-zażądała
Westchnąłem i skupiłem się na emocjach wszystkich.
Natychmiast sprawiłem żeby byli weseli, a potem smutni, następnie zdenerwowani, rozluźnieni, spokojni, wściekli, by z powrotem cofnąć to do stanu poprzedniego.
-Niesamowite...-szepnął Carlise.-Dzięki temu ludzie mogliby...-zaczął naukowo.
-Ciii... To było ekstra! Lepsze niż te z przyszłością. Wybacz Alice.-zaśmiał się Emmett.
Skłoniłem głowę.
-Dzięki.

Zapadła chwila ciszy.
*
-A więc?-spytała cicho Alice.-Możemy zostać?
Carlise uśmiechnął się promiennie.
-Ja nie widzę żadnych przeciwwskazań, ale muszą wszyscy tak uważać.-powiedział- Esme?-przeniósł wzrok na żonę.
-Oczywiście, że możecie zostać...-posłała nam czuły uśmiech.-Ja już was widzę jako członków rodziny. 
-Dziękujemy.-powiedziałem za siebie i Alice.
-Edward?-wymienił Carlise.
-Naturalnie jestem za. Ten w bliznach jest całkiem miły, a ten chochlik też znośny.-wyszczerzył do nas zęby w uśmiechu.
-Rosaline?
-Za... jak najbardziej za. Boże... Ile ja chciałam mieć siostrę... Przynajmniej na zakupy będę miała z kim chodzić, a nowy brat i to w dodatku wydający się być najlepszy z tych obecnych zawsze był przez mnie wyczekiwany.-mruknęła.
-To tylko pozory...-ostrzegłem ją.-Wiesz...Z miłego brata mogę zmienić się w twój najgorszy koszmar.-zażartowałem.
-Ciii... Bo jeszcze zmienię zdanie.-zagroziła. 
-Mi nie dorównasz w dręczeniu jej.-szepnął Edward.
-Właśnie.-powiedziała Rose.-Tylko on jest taki straszny.
-Emmett?
Przewrócił oczami.
-Jasne!-krzyknął entuzjastycznie.
Podszedł do Alice i podniósł ją wysoko do góry.
-Taka mała wróżbitka zawsze może się przydać.-uśmiechnął się promiennie.
Postawił ją na ziemi i przysunął się w moją stronę.
-No, a ktoś kto walczy lepiej niż Edward na pewno. Przynajmniej jesteś od niego silniejszy. No i mam nadzieję, że szybko doczekam się jakiegoś pojedynku czy coś...-mruknął do mnie.
-Podaj miejsce i czas.-szepnąłem.
Zaśmiał się basem...
-O stary... Ostry z ciebie zawodnik...
Wysunął do mnie dłoń.
Uścisnąłem ją mocno.

-No,a więc postanowione...Zostajecie.-powiedział radośnie Carlise.-Witajcie w nowym domu...

Jazz183

Wyjaśnienie...

Hej!
Dawno nie pisałem...
Wiem to i przepraszam was za to. Naprawdę nie miałem ciągle czasu, a jak już wszystko zaczęło się układać moja siostraw wylądowała w szpitalu. 
Długo bym opowiadał co się działo, ale nie będę was zanudzał długimi opowieściami...
Powiem tylko, że czasem wystarczy tak niewiele, by pomóc drugiej osobie, a ludzie potrafią być obojętni na krzywdę drugiego i kompletnie pozbawieni uczuć. I jak znajdzie się już osoba zdolna i chętna do pomocy to najczęściej jest już niestety za późno.
Nieważne...
Postaram się to naprawić co się dzieje na moim blogu i moje liczne zaniedbania i przepraszam.
Wiele razy was zawodziłem i jak chcecie żebym przestał pisać czy coś to tylko powiedzcie. Okey?
Jeśli coś chcecie zrobić dla świata to polecam wam tę stronę: http://www.dzieciom.pl/ 
Zachęcam gorąco do znaleźenia jakiej kolwiek strony zdolnej pomóc ludziom chorym. Dla nas to może i mało, ale dla osoby chorej każdy gest się liczy. Pomóżcie jakkolwiek chodźby wchodząc na stronę www.pajacyk.pl
Pozdrawiam was gorąco, dziękuję za wszystko i całuję
Jazz183

Rozdział 17

Hej!
Witam was gorąco...Wiem, dawno nie pisałem, ale testy...No wiecie...Już tylko tydzień... :(
Dzisiejszy rozdział dzielę na dwie części. Część 2 już jutro! :D
No, a jak tam po świętach? Mnóstwo nauki co nie? :D
Przepraszam...Jutro skomentuję wasze komentarze, ale dzisiaj czas mnie goni... :(
No nic...Polecam jeszcze....
Dziękuję za wszystkie komentarze, kocham was. :*
Rozdział dedykuję kolejnej nowej osobie (jak ja uwielbiam nowe osoby!!! :DDD) Anusi1001. Dlaczego? Dlatego, że pisze wspaniałe komentarze, jest cudowna i...po prostu jest... :D Jeśli to czytasz, to chce Ci z całego serca za wszystko podziękować. Każdy Twój jeden komentarz jest dla mnie jednym uśmiechem. Dziękuje. :*
Głośny huk, kiedy zderzyłem się z Edwardem, przypominał wystrzał z armaty.
Nie panowałem nad sobą...
Jednak tym razem nie żałowałem tego. Wręcz przeciwnie, byłem szczęśliwy...
Szczęśliwy, że mogę go ukarać za to co powiedział Alice...
Z całej siły, wbiłem go w drewnianą podłogę.
Z pewnością miał potem zostać ślad...
-Co powiedziałeś?-syknąłem cicho.
-To, że Alice jest debilką.-powtórzył z mściwym uśmiechem.
Warknąłem i z całej siły przyłożyłem mu pięścią w twarz.
Usłyszałem cichy jęk, wydobywający się z jego ust.
Nie było mi go szkoda...
-Jasper!-usłyszałem krzyk Emmetta.
Warknąłem cicho.
Nagle poczułem silną dłoń na moim ramieniu.
Odwróciłem szybko głowę.
Brat Edwarda patrzył na mnie całkowicie opanowany.
-Posłuchaj...Ja wiem, że chcesz go pewnie teraz zabić, ale jakbyś mógł tego, proszę nie robić...-szepnął.-Wiesz...Jednak to mój brat i mimo wszystko go kocham. Okey?-spojrzał mi w oczy.-W przeciwnym wypadku będę musiał cię odciągnąć siłą, a nie chcę tego robić zwłaszcza, że jesteście razem z Alice, naszymi gośćmi.
Wzruszyłem ramionami.
I tak nie miał szans mnie pokonać...
-Słuchaj...Możesz go trochę uszkodzić, należy mu się, ale proszę...Nie zabijaj go.-Emmett patrzył na mnie z wyczekiwaniem w oczach.
Kiwnąłem niechętnie głową na znak zgody.
Nie chciałem go tak naprawdę zabić...
Nie mógłbym...
Nie po tylu latach wojen...
Nie po tylu latach bezmyślnego mordu...
Nagle poczułem, że przeciwnik pode mną poczuł smutek.
Spojrzałem na niego ze zdziwieniem...
-Przepraszam.-szepnął Edward.
Zmarszczyłem ze zdziwieniem brwi.
Jeszcze minutę temu bronił się i gdyby mógł to pewnie rozszarpałby mnie na strzępy.
Moje opanowanie natychmiast powróciło...
-Słucham?-spytałem.
-Ja...Przepraszam.-zamknął oczy.
Moje pięści natychmiast się rozluźniły...
-Ja, nigdy się tak nie zachowuję. Zwykle jestem najbardziej opanowany z całej rodziny. Z resztą jak nie wierzysz to ich spytaj.-powiedział smutno.
Przeniosłem wzrok na Rosaline.
Zagryzła wargę i niechętnie kiwnęła głową na znak potwierdzenia.
A, więc mówił prawdę...
Z powrotem powędrowałem wzrokiem na twarz Edwarda.
-Nie wiem co we mnie wstąpiło...-spojrzał smutno na Alice.
Niechętnie z niego wstałem.
Wiedziałem, że nie mam powodu być już na niego wściekły.
On podniósł się z ziemi i podszedł do Alice.
Powoli wysunął ramiona i delikatnie ją objął.
-Przepraszam.-szepnął.
Spojrzałem na resztę Cullenów.
Stali jak oniemieli...
Rosaline postukała się palcem po głowie i pokazała na Edwarda, a Emmett miał wzrok pod tytułem "Co mu się stało i gdzie jest najbliższy szpital psychiatryczny?".
Rozśmieszyło mnie to.
Reakcja Esme i Carlisa była zupełnie inna...
Carlise patrzył na Edwarda z dumą, a Esme uśmiechała się promiennie sama do siebie...
Widać było, że oboje bardzo go kochają...
Edward chwilę później znalazł się przy mnie.
-Na mnie nie licz. Nie jestem chętny do uścisków.-powiedziałem z uśmiechem na twarzy.
Ten zaśmiał się i wysunął przed siebie dłoń.
-To może chociaż to?-zaproponował.
Przewróciłem oczami.
-Ech, niech ci będzie.-powiedziałem i uścisnąłem szybko dłoń.
*
-No, a teraz czekamy na twoją opowieść. Szczerze powiedziawszy jestem jej bardzo ciekawy.-zaśmiał się Edward.-Widziałem niechcący urywki twoich wspomnień, ale nie umiałem ich poukładać do kupy, więc czekam na twoją przeszłość.-posłał mi przyjacielski uśmiech i usiadł na kanapie.
Alice spojrzała na mnie pocieszycielsko i usiadła obok Edwarda.
Emmett natychmiast dosiadł się obok Małej, a Rosaline ułożyła się wygodnie na jego kolanach, Esme i Carlise rozsiedli się na fotelach.
Wszyscy patrzyli na mnie z niecierpliwością...
Jęknąłem.
Dalej nie miałem na sobie koszuli.
Alice, jakby czytając mi w myślach, natychmiast rzuciła we mnie golfem.
-Dzięki.-mruknąłem cicho.
Jak myśmy się dobrze rozumieli...
Przeniosłem wzrok na okno.
-Urodziłem się w 1844 roku w Houston, w Teksasie. Nie miałem idealnego życia jako człowiek, ale miałem to szczęście, że urodziłem się w bogatej i bardzo szanowanej w mieście, rodzinie.-wspomnieniami wracałem do tamtych czasów.
Znowu widziałem twarze przyjaciół i znajomych...Słyszałem piosenki jakie śpiewaliśmy razem w ciepłe dni, przy ogniskach...Czułem zapach trawy i słońca... Uśmiechnąłem się lekko na to wspomnienie...
Jak dawno temu to było...
-Byłem wychowywany przez niańkę, bo mój ojciec zawsze siedział w pracy, a matka nie potrafiła nigdy z nikim normalnie porozmawiać, a tym bardziej się mną zająć, poza tym było nas na nią stać, a w tamtych czasach była to rzadkość i ludzie chwalili się niańkami na potęgę.-rozśmieszyło mnie to.
jakże absurdalne to było podejście...
-W wieku parunastu lat, poznałem jedną dziewczynę...Lili...Spędzaliśmy ze sobą praktycznie każdą chwilę i przez krótki moment w moim życiu, świata poza nią nie widziałem.Kiedy ogłosiłem mojemu ojcu, że chcę się z nią pobrać, nie zgodził się... Ona była córką piekarza...W jej rodzinie nie było często pieniędzy na życie i zadłużali się u wielu ludzi. Mój ojciec uznał, że nie mogę bratać się w tak wielki sposób z niższą warstwą społeczną. Nie przeszkodziło nam to oczywiście dalej się spotykać. Miałem głęboko gdzieś słowa mojego ojca i robiłem to co uważałem za słuszne.-zagryzłem wargę...Znowu wspomnienie jej włosów...Jej twarzy...-Któregoś dnia ojciec Lili zapomniał zagasić piec. Cały dom stanął w płomieniach...Ona...Uratowała ich wszystkich...Ale sama...Sama nigdy nie wyszła.-wbiłem wzrok w ziemię.-Po jej śmierci wpadłem w depresję. Poznałem wtedy chłopaka z równie bogatej rodziny co moja i w dodatku w tym samym wieku co ja, Erica Stanforda. -uśmiechnąłem się.-Mieliśmy podobne zainteresowania i równie mocno denerwowali nas nasi ojcowie, którzy ponad wszystko cenili pieniądze, więc nic dziwnego, że szybko się zaprzyjaźniliśmy. On podniósł mnie na duchu... Z czasem prawie zapomniałem o Lili. To właśnie z Ericiem poznałem świat ryzyka...-zaśmiałem się.-Razem robiliśmy wszystkie głupie i niebezpieczne rzeczy jakie były w moich czasach możliwe. Zdarzało nam się wpadać w opresję, ale udawało mi się zawsze jakimś cudem nas z nich wyciągnąć. Ojciec nazywał to wrodzoną charyzmą...Nasze rodziny szybko również zawiązały przyjaźń, więc spędzanie wspólnie czasu było jeszcze łatwiejsze.-zamyśliłem się na chwilę.-Kiedy w 1861 roku wybuchła wojna secesyjna, miałem zaledwie siedemnaście lat. Razem z Ericiem podziwialiśmy mężczyzn idących na służbę w obronie kraju i też pragnęliśmy stać się jednymi z tych żołnierzy. W naszych czasach byli oni obdarzani wielkim hołdem. Błagaliśmy naszych ojców, by ci zgodzili się żebyśmy poszli na służbę ojczyzny, ale ci stanowczo odmawiali nam, mówiąc że jesteśmy za młodzi i, że wojna to zło. -roześmiałem się na głos. -Rzeczywiście za młodzi byliśmy, bo do wojska przyjmowali od lat 20, ale marzenia o sławie zatruły nam umysł. W pewien ciepły dzień lata, umówiliśmy się w nocy. Mieliśmy dość wymogów i zakazów naszych ojców i postanowiliśmy uciec z domu, na wojnę. Przy przesłuchaniach do armii płynnie skłamałem, że zamiast 17 lat mam ich 20, a że byłem wysoki jak na swój wiek dostałem się bez przeszkód. Zresztą Eric też. -uśmiechnąłem się.
Nie byliśmy jedyni...
Tyle osób o wyglądzie zaledwie dzieciaków...
Na pewno nie mieli nawet 15 lat, w większości...
Ale my byliśmy głupi...
-W armii szło mi nadzwyczaj dobrze. Szybko wyłapałem, dla których ludzi należy być miłym, a którym można prosto w twarz powiedzieć co się o nich myśli. Było to trochę jak gra...Musisz myśleć, rozważać każdy ruch przeciwnika i przede wszystkim nigdy nie tracić koncentracji, bo jeden błędny ruch prowadził do upadku z powrotem na pole z napisem start. Podłapałem jednak o co w niej chodzi, a było mi jeszcze łatwiej niż niektórym, bo zawsze miałem w sobie coś takiego, że ludzie mnie lubili. Nigdy nie miałem wrogów, a i tutaj ich nie poznałem. Natomiast Eric...Cóż...Słabo mu szło...Czasami wspinał się szczyt, ale sekundę później już z niego spadał... Jednak byłem mu wierny i pomagałem w zachowaniu chociaż szczątkowej reputacji...Poznałem tam szybko bandę przyjaciół... Nie byli od nas starsi, ale tak jak my poszukiwali przygody i sławy. Mike, John, Ryan i pewna dziewczyna, która bardzo dobrze udawała mężczyznę, Sophie. Gdyby starsi wiedzieli, że w ich armii jest banda dzieciaków i w dodatku jeszcze kobieta...Cóż...Niechybnie, by nas zabili... -westchnąłem.-Ciągłe balansowanie na krawędzi i nieustanna czujność męczyły mnie, więc kiedy ogłoszono nam, że dojdzie do naszego pierwszego starcia, ucieszyłem się. Miało to być wreszcie coś nowego, coś co miało wyrwać mnie ze szponów nudy i monotonności. Kiedy wybuchła bitwa pod Galveston, a właściwie potyczka, mój przyjaciel Eric...Przypłacił to życiem... Ja natomiast, zostałem awansowany do rangi majora. -parsknąłem.-W tamtych czasach to było coś... Co najśmieszniejsze ominąłem wielu mężczyzn bardziej doświadczonych i dużo starszych ode mnie. I tak stałem się najmłodszym majorem w całym Teksasie.-zamyśliłem się na chwilę.
Ci ludzie, którzy tak ślepo za mną podążali...
Ech...
Nie wiedzieli, że w większości idą po śmierć.
-I co dalej było?-wyrwał mnie z zamyśleń, lekko drżący głos Rosaline.
Przeniosłem na nią szybko wzrok.
Wyraźnie widziałem, że jest przejęta...
Czułem smutek od nich wszystkich...
Alice...
Jedno spojrzenie na nią dało mi siłę do kontynuowania opowieści...
-Pamiętam tę noc jakby była dzisiaj.-szepnąłem.-Kiedy do portu w Galveston przybiły okręty Unii, powierzono mi ewakuację kobiet, starców i dzieci. Poprowadziłem pierwszą kolumnę cywili do Houston i zostałem tam tylko na tyle długo, by upewnić się, że wszyscy z kompanii są bezpieczni, a następnie ruszyłem w drogę powrotną.Po krótkim czasie napotkałem na mojej drodze trzy, idące w przeciwnym kierunku kobiety. Zawsze zdarzali się jacyś maruderzy, więc łatwo było zgadnąć, że je też wziąłem za takie osoby. Denerwując się na nie, podjechałem do nich z zamiarem zaoferowania pomocy. W chwili kiedy już otwierałem usta, światło księżyca padło na ich twarze. Zamarłem... Nigdy w życiu nie widziałem piękniejszych kobiet... Z otępieniem zdałem sobie sprawę, że na pewno nie były z mojego konwoju, bo tak cudne istoty niewątpliwie zostałyby przeze mnie zauważone. Pierwsze co mnie w nich zachwyciło to ich alabastrowa cera. Na południu rzadko zdarzają się dni bez słońca, więc siłą rzeczy każdy jest opalony...Ale nie one... One miały skórę w odcieniu śniegu lub porcelanowych lalek, jakimi bawiły się małe dziewczynki, pochodzące z bogatych domów. Jedna z nich i jednocześnie ta co najbardziej przypadła mi do gustu, była filigranową brunetką o rysach typowo meksykańskich. Niezbyt wysoka, ale też nie nad zbyt niska, o czarnych, głębokich oczach. Wyglądem przypominała anioła, któremu znudziło się życie w niebie... Druga, najwyższa z nich wszystkich, o prostych jak trzcina, jasnych włosach, wyglądała jakby właśnie uciekła z castingu na miss świata. Trzecia była zdecydowanie najniższa z nich wszystkich. Jej długie, poskręcane w loki włosy, lśniły w świetle księżyca, tak, że ich miodowy odcień zdawał się zamieniać w biały... Pochyliła się w moją stronę i lekko wciągnęła powietrze.
Jazz183

Rozdział 16

Hej! :D
Witam was w kolejnym dniu... Jako, że były skargi, że długo nie dodaję rozdziałów...(Zresztą słuszne.. :D Za co was ogromnie przepraszam....) dodaję dzisiaj rozdział, nowy, świeży itd. Od razu przepraszam, że być moze wam się nie spodoba, ale ten wątek siedział mi w głowie od dawna i jakbym go nie dał to byłbym ogromnie zawiedziony. Jest krótki, ale może (nie obiecuję) dodam dzisiaj jeszcze jeden rozdział. Co wy na to? :D

Elisa...No przepraszam. Wiem, że zaniedbałem...Spróbuję to naprawić. :D No, ale żebyś nie musiała czekać, dodaję kolejny rozdział. Dziękuję. :D A tam...Mi to kibicowac to nie ma co...Tobie jest! :D A dziekuję, dziękuję, ale jeszcze przed świętami dodałem nową... Hahahah... :D Całuję, pozdrawiam i dziękuję. :*
Bailey...Nie, tym razem, żeby nikogo nie zawieść dodałem nową już dziś. :D No, wiem...Przepraszam, długo nie dodawałem... :P Heh...Reakcja Eda, będzie, a raczej jest...Niezbyt mi wyszła, ale nie umiem go dobrze opisywać i jego reakcji. :( Czyli fason to kształt ubioru, bo ja się gubię...? :D Zaraz, zaraz...Koszula to nie koszula? Nie rozumiem, sorry... :( Heh....No Tobie juz uległem... Powiem Ci, że jest jeszcze jedna, czy dwie osoby, którym bym uległ... :D No błagam... ja się tu nastawiłem, a Ty tego nie wstawiasz... Jak znajdziesz trochę czasu to plisss pisz. Z nazwą mogę ewentualnie pomóc jeśli chcesz, ale musisz mi powiedzieć o czym to jest... Hahahah... gorzej jak idą do rodziców i skarżą. :/ Dziękuję za życzenia, pozdrawiam i całuję. :*
Anusia1001... Jak już to wszystkim mówię...Uwielbiam nowe osoby. :D No i tu nie ma też wyjątku. :D Cieszę się, że Ci się podoba. :P Heh, no dziękuję...Ile komplementów...Aż się pod ziemię zapadnę, chyba.. :P 3 lata? Wow! Nieźle... Ja znalazłem dwa blogi prowadzone przez chłopaków, naczy te co mi sie podobały, ale oba już nie są niestety prowadzone. :( No, więc, ja...Rodzynek... ;P Czy jak to się tam mówi... Dziękuję Ci z całego serca, całuję i pozdrawiam. :*
Alice...Dziękuję. :* Jak zwykle piszesz cudowne komentarze... :D Z Rose to ja długo myślałem... Chciałem żeby była jakoś wyrózniona, czy coś,bo w książkach była zawsze pokazywana z boku i nie była jakoś dokładniej opisana (oczywiście z wyjątkiem Zaćmienia, ale tam to była głownie tylko jej opowieść), więc chiałem żeby jej trochę więcej było. Ty? Ty napisałabyś tę notkę sto razy lepiej. :D No, ale tak trwale sie zdenerwujesz? Dziękuję. :* Maila Ci już wysłałem, mam nadzieję, ze tym razem doszedł... :D Oh, ja za Tobą też tęsknię, jak nie piszę... I to bardzo. Au! Współczuję... :( Ale lepiej już? Błagam nie rób sobie nic, bo się o Ciebie boję... Hahaha...Cieszę się, ze Ci się podobało. A ja czekam NN u Cb... :D No...Pozdrawiam Cie gorąco i całuję. :*
Carly...Dziękuję... Cieszę się, że Ci się podobało. :D No ja bym też z pokojem nie był taki szczęśliwy, ale musiałem to umieścić...No po prostu nie mogłem się powstrzymać. :D Notka z perspektywy Alice...Cóż... Jeśli czytałaś mój pierwszy rozdział to powiem, że słabo mi wychodzi pisanie z jej perspektywy... :( Niestety... No, ale ćwiczę, ćwiczę i może coś napiszę z jej perspektywy, a raczej napiszę, bo już to komuś obiecałem. Heh... No dobra napiszę coś z jej perspektywy! Ale będzie kiepski... :( Nie ma za co. :* Dziekuję, pozdrawiam i całuję. :*

No i to tyle...
dzisiaj chyba nic nie polecam.... :D
Ponieważ rzadko niestety dodaję notki...(zmienie to) do tych co nie mają blogów...
Mogę was informować przez maila jeśli chcecie... :D
Oczywiście to wasza wola, a do tych co mają blogi tez mogę tak robić, oczywiście nie licząc tego, że wchodzę i czytam wasze notki i komentuję ;D Ale to chyba jasne.
No... Jak chcecie piszcie do mnie maile, adres macie w notkach "coś o mnie" i "wasze prośby itd.".
No i to tyle. :D Pozdrawiam was z całego serca,dziekuję za komenty i całuję. :*
Jazz183


Rozdział 16

Rozdział dedykuję jednej z moich nowych, najwspanialszych czytelnieczek. Pisze wspaniałe komentarze, cudownego bloga i umie znakomicie poprawić humor, a przynajmniej mi. :P Mógłbym o niej naprawdę jeszcze dużo pisać, chociaż zam ją zaledwie z paru komentarzy, ale zapełniłbym pewnie całą notkę i wogóle bym nie napisał rozdziału. ;p O kim mowa? Mowa o..... No jeszcze nie wiecie? Hahaha... Mowa o Elisie. Jeśli to czytasz, to dziekuje Ci za miłe słowa i za wszysko. :D Pozdrawiam Cie gorąco i całuję. :*

Te emocje...
Wyraźnie czułem ich wstręt...
Cały pokój przepełniony był strachem, bólem, nienawiścią i obrzydzeniem...
Jęknąłem...
Tylko jedna osoba w pokoju miała zupełnie inne emocje...
Czułem od niej miłość...
Alice...
Dla niej warto było zrobić wszystko...
Gdybym miał wskoczyć w ogień...oczywiście, że bym to zrobił...
Ale gdyby poprosiła mnie o to jeszcze raz... Powtórzyłbym to...
Dla niej warto było żyć...
Nagle usłyszałem jakiś ruch...
Natychmiast odwróciłem głowę w tamtym kierunku...
Moim oczom ukazał się Emmett zasłaniający Rosalie...
Wszystkie jego mięśnie były napięte do granic możliwości...
Czułem jego strach...
Strach o Rosaline... I o rodzinę...
Spuściłem wzrok...
Nie wiedzieć czemu, poczułem smutek...
O dziwo odkryłem, że zależało mi na zdaniu tej rodziny...
A ci...
Nawet mnie nie znali...
A oceniali mnie po tym jak wyglądałem...
W sumie...
Mieli rację...
Byłem mordercą, bezduszną istotą...
Kimś więcej niż tym wampirem, którym rodzice straszą dzieci, na dobranoc.
Bestią...
Moje oczy stały się suche...
Czy ja...płakałem?
Boże...
Spróbowałem się opanować...
Nic z tego...
Nie mogłem teraz podnieść głowy...
Nie mogli zobaczyc co czuję...
-Południowiec.-szepnął Carlise.
Wzruszyłem ramionami.
Usłyszałem ciche warknięcie Emmetta.
Ledwo dostrzegalnie przeniosłem wzrok w tamto miejsce gdzie stał umięśniony Cullen.
Dalej nie podnosiłem głowy...
Kątem oka widziałem dokładnie co robi brunet.
I wiedziałem, że nie długo czeka mnie smierć z jego ręki.
Nie zamierzałem się bronić.
Byłem całkowicie pewny, że mógłbym go zabić jednym ruchem, ale nie chciałem.
Zasługiwałem na śmierć...
Zastanawiałem sie jak zareaguje Alice...
Skupiłem się na jej emocjach...
Była wyraźnie spięta i gotowa na coś...
Na co?
Podejrzewałem, że wiem...
Jeśli Emmett mnie zaatakuje, ona zamierzała mnie obronić...
Nawet jeżeli miałaby zabic ich wszystkich...
-Alice...-szepnąłem.-Nie rób tego.-poprosiłem ją cicho.
Parsknęła.
-Ty tu nie masz nic do gadania.-mruknęła.
Przewróciłem oczami.
Nie mogłem jej powstrzymać...
Musiałbym ją skrzywdzić, a tego nie zrobię nigdy...
Przeniosłem wzrok z powrotem na mojego przyszłego mordercę.
Skulił się cały, gotowy do ataku...
Nagle Rosaline położyła mu rękę na ramieniu.
-Emmett!-krzyknęła.-Co ty do cholery robisz?!-spytała.
W jej głosie była furia.
-Bronię cię.-powiedział ze zdziwieniem w głosie.
-Niby przed czym?!-wrzasnęła.
Jej oczy ciskały pioruny.
-No...Przed nim.-pokazał na mnie.
-Słucham?! Czy ty myślisz, że on mnie zaatakuje?! No, chyba cię porąbało! To, że ma blizny, nie znaczy, że nas od razu pozabija!-wrzasnęła, patrząc na niego ze złością.
-Rosaline!-wrzasnął Emmett, łapiąc ją za ramiona.-To południowiec! Rozumiesz?-potrząsał nią lekko.
Nagle blondynka warknęła i wyrwałą się z jego uścisku.
-Nigdy, więcej tak nie rób.-syknęła-I ostrzegam...Ty mu chociaż spróbujesz coś zrobić... To ja cię osobiście zabiję i jeszcze go obronię.-mruknęła.-Nawet go nie znasz. Może mieć dobre intencje.
-Ale...-zaczął Emmett, ale ta uciszyła go spojrzeniem.
-Rosaline, może mieć rację, Emmett. Nie powinniśmy sie tak zachowywać.-z-ganił bruneta Carlise.
-Ale, on może chcieć nas zabić.-syknął Emmett.
-Zobaczyłbym to w jego myślach.-powiedział stanowczo Edward.-Śledzę jego mysli od pewnej chwili i nie widzę w nich żadnego znaku wskazującego na to, że chce nas zabić.-posłał mi przepraszające spojrzenie.
Kiwnąłem głową na znak, że nie mam mu tego za złe.
Emmett wyprostował się i rozluźnił mięśnie.
-Jesteś pewien?-spytał, patrząc na rudego.
Boże, czy on zawsze musiał się po sto razy upewniać?
Edward usmiechnął się, słysząc moją myśl.
-Tak, on tak ma.-zaśmiał się.
Brunet rozejrzał sie zdenerwowany.
-Błagam, nie gadajcie myslami.-poprosił.-Więc...Edward? Jesteś pewien?
Ten wywrócił oczami.
-W stu procentach.
Albo mi się wydawało, albo właśnie zostałem uratowany.
-Nie wydaje ci się.-usmiechnął się mniejszy z braci Cullenów.
-Jaki mniejszy?!-warknął, słysząc moją mysl.
Zaśmiałem się.
-Nie moja wina, że jesteś kurduplem.-mruknąłem.
Ten spojrzał na mnie ze złością.
Wszyscy zaczęli się śmiac.
-Czy mi się wydaje, czy własnie jeździsz po naszym kochanym, Edwardzie?-spytał drwiąco Emmett.
-Tak...-mruknąłem.
Jego silna dłoń wylądowała na moim ramieniu.
-Dobra... Podobasz mi się, coraz bardziej.-zasmiał się.
-Jeszcze pare minut temu chciałeś ze mnie zrobić kupkę popiołu.-przypomniałem mu.
Zaśmiał się.
-Żałuję, okey?-spytał i wysunął dłoń w moim kierunku.
-Czy ja wiem?-zacząłem się z nim droczyć.
Wywrócił oczami.
-Ej, zawsze mogę rozważyć czy dalej nie chcę cię zabić.-wyszczerzył do mnie zęby.
-Nie dałbyś rady.-szepnąłem z uśmiechem.
Uścisnałem jego dłoń.
Czułem, ze sprawdza moją siłe...
Nie chciałem go zawieść i uścisnąłem jego dłoń z całej siły.
Usmiechnął się.
-Hmmm... Przynajmniej jesteś silniejszy od Edwarda.-zadrwił.
-Ej, ja tu jestem.-przypomniał jego czytający w myślach brat.
Alice zaśmiała się ciepło.
-Oj, Edwardzie nie denerwuj się.-powiedziała i nagle jej uczucia zroiły się pełne satysfakcji.
-Co?!-krzyknął nagle rudy.
Spojrzałem na niego ze zdziwieniem.
W oczach wypisaną miał śmierć.
Nagle szybko pobiegł po schodach, na górę.
Chwilę potem usłyszeliśmy głośne przekleństwo.
-Ja was zamorduję!-krzyknął.
Emmett spojrzał na mnie ze zdziwieniem.
-Co mu się stało?
-Hmmm...Chyba nie spodobało mu się małe przemeblowanie, jakie mu zrobiliśmy w pokoju.
Rosaline zaśmiała się wesoło.
-Rozwaliliście jego pokój?-spytał duży Cullen.
-O jej, ale przenież nic mu nie zniszczyliśmy.-uśmiechnęła się Alice.-Wszystko jest w garażu, ładnie ułożone...No i nowe meble idealnie komponują się z pokojem. Poza tym specjalnie, oczyściłam mu inny pokój, by tam mógł się przenieść.-zasmiała się.
Wszyscy się zaśmialiśmy.
-Biedny Edward...-usmiechnęła się Esme.
-Należało mu się.-stwierdziła z drwiącym uśmiechem Rosaline.
-No zaczynam was coraz bardziej lubić.-zaśmiał się Emmett.-A czyj to był pomysł?
-Alice.-powiedziałem, pokazując na nia.
Ta posłała nam promienny usmiech.
Emmett podszedł do niej i delikatnie ją objął.
-Niezła jesteś, Mała.-zasmiał sie.-Ja tam jestem już za tym żebyście zostali. Jak będziecie tak dowalać Edwardowi częściej, to chyba was ozłocę.-zasmiał się.
Zawtórowała mu.
-Jedno, ale...Nie jestem mała.-powiedziała patrząc na niego groźnie.
-No jak nie?-spytał.-Przecież ty taka drobna, niska i wogóle...Jak jakiś...hmm...-zaczął.
-Chochlik?-podpowiedziałem mu wesoło.
-Tak, dokładnie.-zasmiał się i przybił ze mną piątkę.
-Ej...No nawet ty przeciwko mnie? Jazz...-spytała,robiąc słodkie oczy.
-O nie! Nie rób tych oczu, na niego! On jest ze mną.-zagroził jej Emmett.
 -Własnie, słuchaj się go.-powiedziałem, pokazując jej język.
-Hmmm... No wiesz, Jasper. Nie spodziewałam się tego po tobie. Myslę, że dzisiaj w nocy jednak chyba nie będę ci towarzyszyć.-zadrwiła.
Jęknąłem.
Miała mnie w garści.
Emmett spojrzał na mnie błagalnie.
-No, stary... Nie zostawiaj mnie samego, bo ona mnie żywcem pożre.-błagał.
-A miałam dzisiaj spróbować czegoś nowego...-powiedziała.
Przysuneła się do mnie, obieła mnie w pasie i pocałowała mnie z namiętnością w usta.
Nie...
Jeszcze mnie nie złamała...
Nagle, jakby wyczuła co ma robić, przejechała koniuszkiem języka po moim uchu...
Zamarłem..
Miała mnie...
-Wiesz...Myślałam nad tym o czym ci ostatnio opowiadałam...-szepnęła.-Może tego spróbujemy...Ale nie wiem...skoro uważasz, że jestem mała...To myslę, że sie do tego nie nadaję...
-Alice, to chwyt poniżej pasa...-jęknąłem.
Uśmiechneła sie łobuzersko.
-Emmett...-jeknąłem.-Ratuj...
Ten zaczął coś do mnie mówić, ale kompeltnie go nie słyszałem, bo zatonąłem w jej złotych oczach...
Jęknąłem...
-Wybacz Emmett...Okey, wygrałaś, ale proszę nie torturuj mnie więcej.-poprosiłem.
Usmiechneła się złośliwie.
-Myslę, że dzisiaj w nocy czeka cię nagroda...-szepnęła i ponownie mnie pocałowała.
-Ech, stary...-mruknął Em.-Omotała cię dziewczyna...Błagam...Ja nigdy bym sie tak nie dał...
-Naprawdę, kochanie...-spytała Rose i posłała mu uwodziedzicielski uśmiech.-Wiesz...Widziałam takie świetne buty...-szepnęła i spojrzała mu w oczy.-Jak ze mną pojedziesz na zakupy... To obiecuję, że dzisiaj będziesz mógł robic ze mną dokładnie wszystko...-złożyła na jego ustach pocałunek.
Emmett miał rozbiegany wzrok.
-Eeee...
Zasmiałem sie.
-Więc?-szepnęła, obejmując go.
-Dobra, zgoda!-krzyknął.-Ale dokładnie wszystko...
Kiwnęła głową na znak zgody i ponownie go pocałowała.
-No i kto tu daje się omotać?-spytałem ze śmiechem.-Ja nigdy bym się tak nie dał...-powiedziałem, naśladując jego głos.-Ja przynajmniej nie zgodziłem się na zakupy, tylko przyznałem jej, że nie jest mała.
-Cicho.Ja jej przynajmniej nie okłamałem, mówiąc jej to co chce usłyszeć.-mruknąłem.
-Tak, ty zgodziłeś się na wielogodzinne zakupy.-zasmiałem sie.-Kolejki, przymierzanie wszystkiego po koleii, minimum cztery godziny sterczenia w jednym sklepie... -zadrwiłem z niego.-Wiesz, myslę, że oferta Alice jest bardziej atrakcyjna.
Jęknął przeciągle.
-Ale widziałeś to jej spojrzenie? I jeszcze wszystko...Rozumiesz? Wszystko...-powiedział z przejęciem.
Usmiechnąłem się.
Jak ja to dobrze rozumiałem...
Nagle usłyszałem kroki, zmierzające w naszym kierunku.
Sekundę później ukazał mi się Edward.
Gdyby był człowiekiem, pewnie byłby czerwony z wściekłości.
-Kto to zrobił?-wysyczał.
Zaśmialiśmy sie wszyscy.
Carlise spojrzał porozumiewawczo na Esme.
Uśmiechnęli się do siebie.
-Ja.-usmiechneła sie Alice.
Spojrzał na nią ze wściekłością.
-Jak, śmiałaś wejść do mojego pokoju?!-warknął.
Natychmiast znalazł się obok niej i złapał ją mocno za ramię.
-Co ty wogóle robisz?!-warknął.-Wchodzisz do cudzego mieszkania i zabierasz mój pokój?! Czy naprawdę ty wogóle nie myslisz?!
Nie spodobało mi się to, że tak chamsko postępuje wobec Alice.
Warknąłem.
-Opanuj się.-syknąłem.
Spiorunował mnie wzrokiem.
-Boże, jaką ty jesteś wariatką!-krzyknął.
Odwrócił się do niej tyłem.
Spojrzałem na Małą.
Spuściła głowę, a jej oczy stały się suche.
Wezbrała się we mnie wściekłość.
Popchnąłem lekko Edwarda.
-Ej, przeproś ją!-warknąłem.
-Niby za co?! Za to, że zabrała mi pokój?! To raczej nie jest moja wina!-krzyknął.-A to, że jest debilką to akurat prawda!
-Edward!-krzyknęli jednocześnie Carlise i Esme.
Ten wzruszył tylko ramionami.
Nagle poczułem, że nad sobą nie panuję.
Moje nogi delikatnie ugięły się, a wszystkie mięśnie napięły.
Z mojego gardła wydobywał się dziki warkot...
I jeden skok...
Jeden skok na Edwarda...

Jazz183

P.S.Wiem, że notka słaba...Przepraszam. :(

Rozdział 15

Hej!
Tak wiem... Przepraszam... :(
Zaniedbałem bloga, maila i przede wszystkim wasze strony w sposób okrutny...:(
Nie mam was wcale gdzieś czy coś...
Jesteście dla mnie jednymi z najważniejszych osób i nie mógłbym was tak zostawic bez pożegnania i wyjaśnienia dalczego...
Jeszcze nie skończyłem...
WIem, że zawalam terminy itd, ale szkoła, zajęcia i ogólnie wszystko mnie wykańcza, a poza tymi rzeczami niestety mam nieodpartą potrzebę spotykania się ze znajomymi...
Przepraszam...
No, ale oczywiście postaram się być lepszy... :D
Co do konkursu mam do was ogromną prośbę...Jak macie imiona to prooooszę piszcie je pod notką konkursową oki?
 Werkota... Proszę, Twoje imiona są ekstra i boję się, że zapomnę o nich jak nie będą pod notką konkursową... :( Wiesz moja pamięc ma niestety sporo dziur... :( Byłbym Ci mega wdzięczny jakbyś przepisała je pod notkę "Konkurs" Błagam... :D

Bailey... Dzieki. :D Czy ja wiem? Wczuwam się... :P Co do wątku o pokoju Eda myslę, że nie będziesz zawiedziona... :P No, ale znowu za dużo gadam... Ja wiem, że zadam głupie pytanie, ale fason to jakaś naukowa nazwa z ciuchami? :P Mi to tam wszystko jedno, jak nie biała to zawsze może byc czarna lub innego koloru... Koszula to koszula, no nie? :D no, udało Ci się. :D Ale nie myśl, że ja tak wszystkim ulegać będę... :P Hmmm... Czekam na to opwiadanie z niecierpliwością, no normalnie jak na premierę jakiegoś filmu czy coś... :D Pojawi, pojawi... Tylko ciągle mi czasu brakuje na dokończenie... :( O terroryzowanie siostry jest naprawdę cudowne... Wierz mi... Chociaż im się to zazwyczaj nie podoba.... Hmmm... Ciekawe dlaczego? Co do maila... Jasne, że dostaniesz... Tyle, że zawsze jak otwieram już skrzynkę i juz jestem w połowie to mi coś przerywa... :( Przepraszam... Może dzisiaj uda mi się wreszcie wszystko wysłać... ;D Hehehhe... Dzięki. :D Pozdrawiam Cię i całuję... :*
Alice... Tobie przede wszystkim należą się przeprosiny... Zaniedbałem Twój blog na maksa za co jest mi naprawdę przykro... :( A i na maile nie odpisałem... Przepraszam... :( Dzisiaj spróbuję to zmienić, a właściwie to z blogiem to już teraz, zaraz... :D Co do talentu to naprawdę nie wiem, ale brak mi prede wszystkim systematyczności... :( Ale postaram się to zmienić. No, ale nie moja wina, że Ty masz talent i jesteś systematyczna... No, pozazdrościć... :D Tak... Czwartek to dobry dzień... jest przedewszystkim w miarę dużo czasu na napisanie itd. :D Przepraszam... Całuję Cię gorąco, pozdrawiam i przepraszam jeszcze raz... :*

Carly... Dziekuję. :D Tak wiem coś o tym niestety... No masakra te zakupy... :( Ale z deydkacją hmmm.... No sama zobaczysz... :P Pozdrawiam Cię gorąco, przepraszam, że zaniedbałem Twojego bloga i całuję. :*

Werkota... Dziękuję. :* Imiona suuuper, ale plisss możesz je przepisac do notki pdt. Konkurs? Byłbym ogromnie wdzięczny, bo inaczej to boję się, że mi uciekną... :( Przepraszam... Zaniedbałem Twój blog... Wiem... :( No jak byłem jeszcze w podstawówce to u mnie na zielonej szkole wszyscy się ze sobą na maksa pokłócili... No, z wyjątkiem chłopaków, ale moja klasa liczyła nas 6 więc naprawdę nie było łatwo o kłótnie... Dwie dziewczyny tak się pokłóciły, że jedna chciała z okna skakać, a druga nie wychodziła z pokoju... Oczywiście całą klase podzieliły... No masakra... Ale potem było juz lepiej (W listopadzie nastepnego roku szkolnego :/ ) No nic... Pozdrawiam i całuję. :*

Selena... dziękuję :D Przepraszam... Zaniedbałem Twojego bloga... Wiem... Przepraszam. :( Nadrobię to jeszcze dzisiaj... :D Oki? Czy ja wiem... Hmmm... wampirzo... Nie wiem czy istnieje, ale określenie zajebiste... :D No nic... Pozdrawiam i całuję gorąco. :*

Lolka... Dziekuję. :) Przepraszam... Zaniedbałem Twojego bloga, wiem... :( Czasu mi w kółko brakuje... :( Ty to piszesz wogóle the best i ja to się równać z Tobą nie moge... :D Wejdę jeszcze dzisiaj i nadrobię zaległości. :D

Elisa...Dziękuję... :D Uwielbiam jak ktoś nowy wchodzi na mojego bloga... :D Hmmm... Jeszcze troche jest... :P No a część siedzi w mojej głowie... :P Wszedłem na Twój blog i się zakochałem... Fajny... Hmmm... Nie... To za mało powiedziane... Zajebisty? Taaaaakkk... Już lepiej... Ale w gruncie rzeczy nie ma określenia, które, by oddało zajebistość Twojego bloga... :D Polecam go dzisiaj... Zaraz... I zaraz dodaję jeszcze komentarz u Cb, oczywiście, bo przeczytałem, ale czasu na komentarz mi zabrakło... :( Pozdrawiam Cię gorąco i całuję. :*

SoNieK... Fajnie, że nowa osoba... Tak jak mówiłem uwielbiam nowe osoby... :P Blog oczywiście odwiedziłem... Hmmm...No słów mi brak... Jeszcze dzisiaj polecam Twój... No, bo jak mógłbym nie. :p Takie zajebiste blogi tylko się powinno czytać. :D No i dzisisiaj dodaję jeszcze komentarz!! Bo czasu nie miałęm ostatnio. :D Pozdrawiam Cie gorąco i całuję. :*

Asai... Strasznie się cieszę, że jesteś... Brakowało mi Ciebie... :D dziekuję. :D No i dobrze, że juz lepiej. Spokojnie. Dla mnie oczywiście ważne jest to, że wchodzisz, czytasz i jak możesz to komentujesz, ale najważniejsze to to żeby Ci się podobało. Mam nadzieję, że szybko wszystko się ustatkuje w domu, bo mi brakuje Ciebie. Poza tym martwię się o Ciebie. :( Pozdrawiam Cię gorąco i całuję. :*

No i to tyle...
Polecam:
Jeden: http://midnight-elisa-twilight-zmierzch.bloog.pl/
Blog zajebisty itd. Ogólnie przeczytajcie koniecznie!!! Prowadzi go cudowna Elisa... Naprawdę warto. Zaraz będzie w moich polecanych o ile juz go tam nie ma, jako "zajebisty blog Elisy" No śmiało... Wchodźcie.. :D
Dwa: http://bialowlosa-wilczyca.blog.onet.pl/
Cudo!!! No po prostu, piękny... Prowadzi go super osoba SoNieK... Wejdźcie koniecznie... Waaarrto... Dodaję go do moich polecanych już dziś... :D zapraszam... jako... "tajemniczy blog SoNieKi"

No to tyle z ogłoszeń...
Dlaczego dodaję notkę dzisiaj?
Cóż... Może mi się nie udać dodać jutro, ale się postaram...
Po drugie... Wreszcie mam trochę czasu!!! :D
Chciałem wam życzyć, jeżeli już się nie spotkamy (chociaż pewnie tak), przed świętami... Wszystkiego dobrego... Rodzinnych świąt wielkanocy przepełnionych miłością, szczęściem i ciepłem rodzinnym... Mokrego dyngusa i ogólnie wszystkiego co chcecie...
A jeśli jest tu jakiś 6 klasista...
Jak poszedł test? Mam nadzieję, ze dobrze i trzymam kciuki... :D
To tyle...
Pozdrawiam was gorąco i całuję. :*
Jazz183

Rozdział 15

Rozdział dedykuję... hmmm... No już wiem! Dedykacja dla Carly... Powinienem Ci już wcześniej notkę zadedykować, ale w kółko zapominałem. Przepraszam. Nie wiem jak Ty to robisz, ale zawsze Twoje komentarze trafiają mi prosto w serce. Piszesz wspaniałego bloga i ogólnie jesteś cudowna. Dziękuję. :*

-Och, jasne...-zawachała się Mała.-Znowu zapomniałam się przedstawić. Ja, jestem Alice, a to-przeniosła wzrok na mnie.- mój towarzysz, Jasper. Przyszliśmy tutaj żeby z wami zamieszkać.-uśmiechnęła się pogodnie do Cullenów.
Usłyszałem głośne prychnięcie.
Przeniosłem wzrok na osobę, od której dobiegł dźwięk.
Rosaline...
No tak, mogłem się tego spodziewać...
Te emocje jakie od niej biły...
Frustracja...
I ta wyraźna niechęć do nas...
Zacisnąłem dłonie w pięści.
Wprost nienawidziłem osób, które nawet mnie nie znając uważały mnie za gorszego.
-Coś nie tak?-spytałem cicho, zmieniając głos tak aby przemawiały przez niego różne uczucia.
Spiorunowała mnie wzrokiem.
Miała minę pod tytułem: jak śmiałem się do niej odezwać?
Warknąłem cicho.
Jej spojrzenie stało się jeszcze bardziej ostre.
Siłą rzeczy zaśmiałem się.
Jaka ona była pusta...
Myślała, że jedno jej spojrzenie uczyni ze mnie słabszego...
Jakże się myliła...
Nie obchodziło mnie co o mnie myślała.
W wojsku miałem reputację zabójcy, mordercy...
Większość osób tak na mnie patrzyła bez przerwy...
-Co cię tak śmieszy?-wysyczała blondynka.
-Nic.-powiedziałem i wzruszyłem ramionami.-Zasmiać się już nie można?-spytałem.
Wampirzyca już wyraźnie otwierała usta, by coś powiedzieć, kiedy Carlise położył jej rękę na ramieniu.
-Rosaline. -zganił ją.-Trochę szacunku, to nasi goście. -powiedział spokojnym tonem.
Westchnęła przeciągle i przeniosła wzrok na ścianę.
-Przepraszamy, za to byc może chłodne przyjęcie.-powiedział Carlise.-Rosaline po prostu musi nabrać do was zaufania.-powiedział spokojnym tonem.
-Ależ nic się nie stało.-zaśmiała się Alice.-Rozumiemy to doskonale, prawda Jasper?-spytała mnie.
Cisnęło mi się już na usta stwierdzenie, że owszem, ale blondyna mogłaby się nauczyć trochę szacunku, ale na szczęście się powstrzymałem.
-Jasne.-mruknąłem.-Nie ma problemu, ja też nie zachowałem się jak należy.-spojrzałem na tę niezwykle piękną, blondwłosą, wampirzycę.-Przepraszam.-powiedziałem spokojnie do niej.
Spojrzała na mnie powoli.
Jej uczucia wyrażały zdziwienie...
Wyraźnie nie spodziewała się, że wyciągnę do niej pierwszy rękę na zgodę.
Dostrzegłem w niej też skruchę, która tym razem mnie zdziwiła...
Szybko zrozumiałem, że dziewczyna żałuje swojego postępowania.
-Jasne. Ja też przepraszam. Przesadziłam.-powiedziała spokojnie, patrząc mi w oczy.
-Nie ma sprawy. Każdego czasem ponoszą emocje.-stwierdziłem z uśmiechem.
Alice delikatnie ścisnęła moją dłoń.
Wyczułem od niej wyraźną wdzięczność...
-No, dobrze skoro to już ustaliliśmy,-zaczęła Esme.-to muszę przyznać, że jestem bardzo ciekawa skąd tyle o nas wiecie?
Spojrzałem na moją ukochaną.
Uśmiech na jej twarzy dalej nie znikał.  
Otworzyła już usta, by zacząć opowieść kiedy coś sobie uświadomiłem.
-Może zaczekamy na Edwarda i Emmetta?-zaproponowałem.-To długa historia i wymaga czasu na opowiedzenie jej w całości, a myślę, że lepiej, by było gdybyśmy nie musieli jej powtarzać.-powiedziałem, przerywając Chochlikowi.
Wszystkie spojrzenia natychmiast przeniosły się na mnie.
Znowu w centrum uwagi...
Jak ja tego szczerze nie znosiłem...
Rosaline z zamyśleniem pokiwała głową.
-On ma racje.-posłała mi delikatny uśmiech.-Trochę zaczekamy, ale  nam to nie zaszkodzi. W końcu mamy wieki życia.-mruknęła.
Wyraźnie czułem od niej chęć naprawienia złego wrażenia.
Starała się być milsza niż zwykle...
Usmiechnąłem się sam do siebie.
Na razie nieźle jej szło...
-W istocie to dobry pomysł.-szepnął Carlise i przyjrzał mi się badawczo.
Momentalnie poczułem jak cienki materiał golfu, zjeżdża mi z nadgarstka, ukazując kawałek mojej miecznobiałej, pokrytej siateczką bliz skóry. Natychmiast ledwo zauważalnie nasunąłem tkaninę z powrotem na miejsce.
Wstydziłem się teraz swojej przeszłości bardziej niż kiedykolwiek...
Mogłem powiedzieć wszystko Alice, ale nie im...
Tak bardzo zależało mi na dobrym wypadnięciu w ich oczach...
Gdybym tylko mógł zmienić przeszłość...
Wymazać te czasy wojen...
Sprawić, że blizny znikną...
Ile bym za to dał...
Jęknąłem cicho.
Alice pogłaskała mnie deilkatnie po policzku.
Posłałem jej najpiękniejszy usmiech, na jaki było mnie stać...
Co tam przeszłość...
Jeśli była ona to nic nie mogło być lepsze...
-Oh, zostało jeszcze sporo czasu.-mruknęła Mała.-To może...hmmm...Może my wybierzemy sobie pokoje przez ten czas? Co wy na to?-spytała z usmiechem.
Trójka wampirów spojrzała na siebie ze zdziwieniem.
Tak jak ja, kiedyś, nie mogli na razie pojąć tego stworzonka.
-Alice.-jęknąłem.-Oni jeszcze nawet nie wyrazili zdania czy możemy zostać, a ty już....-przerwała mi, składając na mych ustach lekki pocałunek.
Jej miękkie wargi...
Na chwilę zapomniałem o walkach, o tym, że aktualnie jesteśmy bacznie obserwowani przez trójkę wampirów, o wszystkich zmartwieniach...
Była tylko ona...
Alice...
Kiedy powróciłem do realnego świata, miałem mętlik w głowie.
Znowu mi namieszała...
Ach, ta Mała....
-O czym to ja mówiłem?-spytałem, próbując sobie usilnie przypomnieć wcześnieszą rozmowę.
Usłyszałem głośny śmiech czwórki wampirów.
No tak...
Nie wiele myśląc sam się uśmiechnąłem.
-Jak ty to robisz?-spytałem cicho Alice, patrząc jej w oczy.
-Czy ja wiem....-zamyśliła się.-Urok osobisty...-szepnęła.
Rozśmieszyło mnie to.
Złapała mnie za rękę i pociągnęła na górę, po jakiś bardzo ozdobnych schodach.
Na górze zamknęła na chwilę oczy i zmarszczyła oczy.
Sekundę póżniej zśmiechem na twarzy, podeszła do szerokich, białych drzwi i otworzyła je.
Niepewnie wszedłem za nią.
Pokój był tak jak i reszta domu, pomalowany na biało.
Meble ustawione były, równo pod ścianą,gdzie przeważały głownie półki z książkami i płytami.
Na podłodze leżała złota kapa, a ściany obite były w większości miejsc, jakimś srebrnym materiałem,  który o ile dobrze mi się wydawało miał służyć w celach akustycznych.
Co mnie zdziwiło, nie było łóżka.
Dookoła wisiało mnóstwo obrazów, zdjęć i jakiś innych graficznych szkiców.
Panował tu idealny porządek, z wyjątkiem białego biurka, które pozawalane było mnóstwem papierów, na których wyraźnie dostrzegłem nuty.
Wynikało z tego jednoznacznie, że właściciel pomieszczenia umie grać na jakimś instrumencie, dużo czyta i lubi słuchać muzyki.
Alice jednak wcale nie spoglądała na meble i inne takie szczegóły, na jakie ja zwróciłem uwagę.
Skupiona była wyraźnie na oknie, które ja niechcący pominąłęm wzrokiem.
Szczerze powiedziawszy zacząłem się teraz zastanawiać jakim cudem mi się to udało, gdyż okno było ogromnych rozmiarów i miało cudowny widok.
Jednak z opóźnieniem zdałem sobie sprawę dlaczego.
Pomieszczenie było wyraźnie urządzone tak, by odwracać wzrok od okna i skupiać go na meblach.
-No i jak?-spytała Alice, odwracając wzrok na mnie.
-Hmm... Cóż pokój jest, nie powiem piękny, ale jest zajęty.-powiedziałem spokojnie.-Jest dużo innych pomieszczeń, napewno, któreś będzie nam odpowiadało.
Usta Chochlika wygięły się w podkówkę.
-Och, wiem, że jest zajęte, ale ja już wybrałam właśnie ten pokój.-szepnęłą.-No chyba, że ci się nie podoba.-mruknęła uwodzicielsko.
Zaśmiałem się.
-A co ja mam do twojego pokoju?-spytałem spokojnie.
Spojrzała na mnie ze zdziwieniem.
-Znaczy, że chcesz mieć osobny?-spytała.
Natychmiast uświadomiłem sobie swoją pomyłkę.
Wspólny pokój...
Hmmmm....
I noc w noc bylibyśmy razem z Alice...
Uśmiechnąłem się.
-Nie wiedziałem, że zyskałem taki przywilej.-powiedziałem i delikatnie pogłaskałem ją po szyjii.
-No, wiesz... Zawsze możesz go odrzucić.-szepnęła słodko i delikatnie mnie pocałowała.
-Hmmm....-mruknąłem, patrząc w jej piękne, złote oczy.-Myślę, że ten przywilej mi się bardzo podoba i raczej go nie odrzucę.-szepnąłem jej do ucha.
Nagle usłyszałem ciche kroki zmierzające w naszym kierunku.
Natychmiast odsunąłem się od Alice i tylko delikatnie ująłem jej dłoń.
W drzwiach ukazała się śliczna głowa Rosaline.
-Mogę wejść?-spytała z uśmiechem.
-Jasne.-zaśmiała się Alice.
Kiwnąłem głową na znak zgody.
Dziewczyna szybko weszła do środka i zamknęła za sobą drzwi.
-Nie przeszkadzam?-spytała cicho.
-Skądże.-Alice była cała w skowronkach.
-Widzę, że znaleźliście już pokój...-powiedziała rozglądając się dookoła.
-Niezupełnie.-mruknąłęm.-Dalej trwa między nami konflikt na temat tego czy możemy zająć to pomieszczenie. W końcu o ile dobrze widzę już tu ktoś mieszka.-jęknąłem.
Rose zaśmiała się wesoło.
-W istocie. To pokój Edwarda.-szepnęła i na chwilę się zamyśliła.
O dziwo w jej uczuciach pojawiła się złość i coś na kształt mściwości.
Zmrużyłem oczy.
Czy wszystkie kobiety musiały mieć tak niezrozumiałe uczucia?
Westchnąłem.
-Ale wiecie co? Myślę, że raz w życiu trzeba trochę dopiec mojemu kochanemu braciszkowi.-zaśmiała się.-Wszystkie rzeczy, które wam się nie podobają przerzućmy do garażu, a te, których brakuje np. łóżko czy porządna szafa, weźmiemy z sąsiednich pokoi, które są wolne.
-No, nie wiem...-zawachałem się.-Ja nie byłbym taki super szczęśliwy gdyby ktoś obcy wlazł mi do pokoju, wywalił wszystkie rzeczy i w nim zamieszkał.-mruknąłem.-Ale w sumie...Czemu nie?-zaśmiałem się.
-No i o to chodzi.-powiedziała Rosaline i przeniosła wzrok na Alice.-No a ty?-spytała.
Al uśmiechnęła się szeroko, od ucha, do ucha.
-Jestem za.W końcu pierwsza sobie zaklepałam ten pokój.
Uśmiechnąłem się sam do siebie.
Rosaline na początku wydawała mi się być oziębłą, pustą, pozbawioną uczuć, wampirzycą, ale teraz musiałem przyznać, że się myliłem.
Była całkiem miła i czułem, że z miejsca moge ją polubić.
No, nie mówiąc już o Alice, która jak już zauważyłem, poczuła do blondynki coś na kształt przyjaźnii.
-No, to ja pójdę czegoś poszukać w innych, wolnych pokojach, a wy tak wstępnie możecie zacząć myśleć jak to wszystko przenieść i tak dalej, okey?-spytała moja ukochana.
-Jasne.-zaśmiała się dziewczyna.
Alice wyszła.
Zapadła cisza...
-To wspaniałę co jest między wami.-usłyszałem szept Rose.
-Dzięki, a ty nie chodzisz z Emmettem?-spytałem zdziwiony, że wyskoczyła z takim stwierdzeniem.
Spojrzała na mnie lekko zdziwiona.
-Skąd wy tyle o nas wiecie?-spytała.
Usmiechnąłem się.
-Niedługo się dowiesz, ale na razie nie ma co opowiadać.-mruknąłem.
-Niech ci będzie.-powiedziała, patrząc na mnie podejrzliwie.-Tak, chodzę z Emmettem.-szepnęła.-Ale wy... Nie wiem jak to powiedzieć... ona jest taka żywiołowa i wogóle, a ty taki opanowany i spokojny.-mruknęła-Jakby...
-...Przeciwieństwa.-dokończyłem spokojnie.
-Tak. Skąd wiedziałeś?-spytała.
-Często sam tak o nas myślę. Ale podobno przeciwieństwa się przyciągają.-szepnąłem.
-Hmmm... Nigdy nie słyszałam takiego stwierdzenia, ale muszę przyznać, że mi się podoba.-powiedziała wesoło.
-Kiedyś mój przyjaciel mi to powiedział.
Uśmiechnęła się do mnie delikatnie.
-Cóż... Mówił mądre słowa.-szepnęła.
-A Emmett i ty...-zacząłęm.
-Emmett i ja się dopełniamy. Jesteśmy w większości rzeczach tacy sami, albo przynajmniej bardzo podobni. Mamy takie same zdanie we wszystkim. Jesteśmy jednomyślni.-szepnęła z rozmarzeniem.
Zaśmiałem się.
-No, cóż... My z Alice jesteśmy zupełnie inni, ale moim zdaniem to akurat dobrze.-mruknąłem.
-Dlaczego?-spytała zaciekawiona.
-Wiesz, raczej wątpię bm wytrzymał z drugą taką osobą jak ja, bo już samemu mi czasami ze sobą wytrzymać.
Nagle poczułem mocne uderzenie w głowę.
-Au! A to za co?-spytałem zdenerwowany.
-Za twoje głupie stwierdzenie. Nie znam cię za dobrze, ale wydajesz się być naprawdę super facetem, a ty walisz jakimiś tekstami jakbyś miał kompleksy jak stąd do księżyca.-przewróciła oczami.
O dziwo Rosaline nie była taka zła...
Owszem, może trochę wkurzająca, ale znośna...
Nawet mógłbym powiedzieć, że...hmmm...miła...
Polubiłem ją.
Była jak siostra, której nigdy nie miałem. Wkurzająca i zawsze gotowa do wyzwisk, ale siostra...Osoba, której mimo wszystko zawsze mogłem zaufać i wiedziałem, że w trudnej sytuacji mimo, że zwykle była złośliwa, stanie za mną murem... Siostra... Hmm... Nigdy tak o nikim nie myślałem...
No cóż...
Przyjrzałem się jej uważniej.
Była nawet trochę podobna do mnie.
Blondynka, wysoka, no i oczywiście wampirzyca...
Zupełnie jak siostra...
Uśmiechnąłem się sam do siebie.
Miło było, tak raz w życiu o kimś pomyśleć...
-Wiesz, Jasper... Wiem, że to trochę dziwne... Ale jakimś cudem zachowujesz się jak mój brat, którego nigdy nie miałam.-zaśmiała się.
-Czytasz w myślach?-spytałem.
-Na szczęście jeszcze nie.-powiedziała radośnie.
-Hmmm... A już myślałem.-zadrwiłem z niej.
Posłała mi promienny uśmiech.
-Fajnie, że z nami zamieszkacie.-powiedziała.-Zawsze brakowało mi siostry, a Edward jako brat naprawdę nie jest kimś wyjątkowym.
Rozśmieszyła mnie jej wypowiedź...
Widać było, jak na dłoni, że nie pałała specjalnym uwielbieniem do Edwarda.
Zastanowiło mnie dlaczego...
Może coś jej zrobił?
-Jeszcze nic nie wiadomo. W końcu Emmett i Edward nie muszą być do nas pozytywnie nastawieni, poza tym nie wiem czy wogóle zgodzicie się żebyśmy z wami zamieszkali.-stwierdziłem spokojnie.
-Oh, o nich to się nie martw. Emmett jest bardzo pozytywnie nastawiony do świata i do ludzi. Napewno was polubi, a Edward też nie jest w gruncie rzeczy taki zły. Poza tym nie wiem jak oni, ale ja was polubiłam i nie ma mowy żebyście z nami nie zamieszkali. Ja jestem za.
Jej uczucia...
Hmmm...
Wyraźnie widziałem, ze jej charakter wcale nie jest tak radosny jak np. Alice.
Wyczuwałem wyraźnie, że kryje w sobie jakiś żal i ból...
Czułem, że ktoś ją kiedyś skrzywdził...
Poza tym ten ognisty temperament...
Wiedziałem, że teraz jest spokojna i rozbawiona sytuacją, ale jeden błędny ruch i wybuchnie gniewem...
Usłyszałęm kroki...
Natychmiast poczułem słodką woń mojej ukochanej...
-No i?-spytałem, natychmiast odwracając się w kierunku Małej.
-Znalazłam pare fajnych rzeczy... Ale nie dam rady ich sama przenieść.Pomożecie mi?-spojrzała na mnie i Rose pytającym wzrokiem.
-Mnie to się nawet pytać nie musisz.-szepnąłem do niej cicho.
-A ja oczywiście, że wam pomogę.-usmiechnęła blondynka.
-No to super. Rosaline...Mam pomysł jak przenieść rzeczy na dół. To okno jest duże... Jedno z nas stanie na dole i będzie łapało meble i zanosiło je do garażu, podczas gdy dwójka będzie je wypychać przez okno... Co ty na to?-spytała wesoło.
-Hmm... Niezły plan. Ja stanę na dole, ok?-spytała i zanim zdążyliśmy coś powiedzieć, otworzyła okno i przez nie wyskoczyła.
Zaśmiałem się i spojrzałeem wyczekująco na Al.
-Ty wiesz, że ja nie mam takiej weny artystycznej jak ty.-powiedziałem do niej.
Posłała mi czarujący uśmiech.
-Dlatego ja już wszystko mam obmyślone.-stwierdziła wesoło i pokazała mi palcem na regał z książkami.
-Mam go wyrzucić?-spytałem, lekko zdziwiony.
-Tak. Widziałam ładniejszy i bardziej pasujący.-odpowiedziała szybko.
Z westchnieniem wziąłem mebel i z nie lada problemem upuściłem go z okna.
Rose miała na szczęście dobry refleks i nim wyrzucony obiekt dotknął ziemi, był już w jej rękach.
Sekundę później postać blondynki zniknęła, by pojawić się już bez regału.
Sytuacja ta powtórzyła się jeszcze wiele razy i za każdym razem na szczęście nic nie ucierpiało.
Po wyrzuceniu wszystkiego co wskazała Alice, Rosaline weszła z powrotem do pokoju i już w trójkę zaczęliśmy przynosić rzeczy wcześniej wybrane przez Chochlika.
*
Z westchnieniem usiadłem na łóżku.
Pokój zmienił się nie do poznania.
Białe łóżko, szafa, inny regał, inne biurko, zdjęty materiał ze ścian...
To i wiele innych rzeczy zrobiliśmy razem z Rose.
Niemniej...
Hmm...
Efekt był nie najgorszy, a nawet musiałem przyznać, że pokój mi się naprawdę podobał.
-Jesteś pewna, że to już wszystko?-spytałem Małą.
Kiwnęła głową na znak potwierdzenia.
-Wiesz...Można, by zmienić jeszcze to i owo...
-Nie!-zaprotestowaliśmy głośno, razem z Rosaline.
-Jest dobrze.-szepnęła moja nowa siostra.-Naprawdę.
-Tak, ona ma rację.-potwierdziłęm szybko.
Nie wyobrażałem sobie siebie, jeszcze raz przestawiającego te meble...
Alice zaśmiała się radośnie.
-No, wiem...Ale was łatwo nastraszyć.-posłała nam łobuzerski uśmiech.
-Ach, ty mała...-warknąłem i przerzuciłem ją sobie przez ramię.
Chochlik, nie mogąc nic powiedzieć ze smiechu, zaczął energicznie się wyrywać...
-Tak, dalej! Nie puszczaj jej!-usłyszałem głośne kibicowanie Rosaline.
*
Po parunastu minutach zeszliśmy do salonu, by poczekać na resztę Cullenów.
Rozsiedliśmy się w trójkę na kanapie i zaczęliśmy śmiać się i wygłupiać ze wszystkiego.
Nigdy czegoś takiego nie przeżyłem...
Zawsze marzyłem o takiej sytuacji, ale minęło tyle lat...
Tyle lat odkąd straciłem rodzinę...
A nawet wtedy jej naprawdę nie miałem...
Mój ojciec...Nigdy nie miał dla mnie czasu,bo pracował i zarządzał swoim majątkiem, a matka...Miała zawsze coś lepszego do roboty niż opieka nade mną...
Nie, że mnie nie kochała...
Wiedziałem, że czuła do mnie miłość i ja do niej też, ale ona nie potrafiła się mną zająć...
I uciekała przede mną, bojąc się normalnej rozmowy...
Teraz...
Pierwszy raz od dawna, czułem szczęście...
 I Carlise z Esme, którzy się do nas dołączyli...
Mądre rady Carlisa i ciepłe, przepełnione miłością, spojrzenie Esme...
I te emocje...
Nie było tu strachu, napięcia....
Tylko miłość i szczęście...
Nie wiedziałem, że wampiry są do tego zdolne...
Nagle z zamyślenia wyrwały mnie dwa obce zapachy, zmierzające w kierunku domu Cullenów...
Jeden z nich znałem,bo cały mój i Alice pokój był nim przesycony...
Edward...
Drugi był mi nie znany, ale wyczuwałem go obok Rosaline, w czasie naszej rozmowy...
Pachniały nim jej włosy i ubranie...
Emmett...
A przynajmniej tak mi się wydawało, ze to oni....
Spojrzałem na Alice...
Usmiechnęła się do mnie zachęcająco...
-Będzie dobrze.-szepnęła, wtulając się we mnie mocniej.
Do mojego serca napłynęła nadzieja...
Skoro ona tak mówiła...
Kroki przybliżały się do nas z każdą chwilą...
Po chwili usłyszałem miękki baryton:
-Czekaj!
-Co jest?-rozległ się drugi, basowy głos.
-Ktos obcy tam jest.
-Obcy?
-Tak...Dziewczyna i chłopak...Oni na nas czekają...
-Czekają? Chcą nas zabić?!-głos podskoczył o oktawę.
-Nie...Nie mają wrogich zamiarów...Przynajmniej tak mi się wydaje.
-Tak ci się wydaje?
-Wejdźmy.
-A jak nas zabiją?
-Emmett... Przecież i tak jesteś najsilniejszy. Nie dadzą nam rady.-powiedział baryton, który musiał należeć do Edwarda.
-No niby racja...-mruknął Emmett
-I tak słyszą naszą rozmowę. 
-Okey... Wejdźmy.
Drzwi lekko skrzypnęły i wyraźnie usłyszałem szelest.
Sekundę później zobaczyłem dwie postacie...
Edward patrzył na nas podejrzliwie, a Emmett napiął się cały i patrzył na nas jakbyśmy byli jego ofiarami.
Nienawidziłem się czuć jak ktoś bezbronny...
Odruchowo napiąłem mięśnie.
-Jazz...-usłyszałem cichy głos Alice.
Szybko przeniosłem na nią wzrok.
Dopiero w tym momencie zdałem sobie sprawę z tego, że każdy mięsień mojego ciała, napiął się do granic swoich możliwości, a moje ręce zacisnęły się w pięści.
-Wybacz.-mruknąłem i natychmiast się rozluźniłem.
Alice posłała mi cudny uśmiech.
-Edward, Emmett... To jest Alice, a to Jasper.-powiedział Carlise pokazując na nas.
Oboje skinęli głowami na powitanie.
-Ta dwójka chce z nami zamieszkać.-szepnęła Rosaline i bacznie spojrzała na Emmetta.
Wyraźnie wyczułem między nimi tę miłość...
Tak niezwykłe uczucie...
Uśmiechnąłem się sam do siebie.
Odkąd poznałem Alice, zacząłem doceniać miłość...
Nie wiedzieć czemu poczułem się nagle obserwowany...
Miałem wrażenie, że każda moja myśl jest w stu procentach widoczna dla innych.
Nagle przypomniałem sobie słowa Alice:
Edward umie czytać w myślach...
Warknąłem i przeniosłem wzrok na rudego.
-Nie jestem rudy, tylko kasztanowy.-usłyszałem nagle.
-Wyjdź z mojej głowy.-syknąłem.
ten spojrzał na mnie ze skruchą.
-Wybacz. Byłem ciekawy jacy jesteście i może trochę się zagalopowałem. Jednak nie spodziewałem się, że wyczujesz, że ci siedzę w głowie...-powiedział Edward.
Wzruszyłem ramionami.
-Nie szkodzi, ale proszę... Czy mógłbyś z niej już wyjść?-spytałem, błagalnym tonem.
Ten uśmiechnął się do mnie i natychmiast poczułem jak obca świadomość ze mnie znika...
-Edward. Nie napastuj naszych gości.-zganiła rudego Esme.
-Wybaczcie.-powiedział z usmiechem pan czytający w myślach.
-Jak widzę znacie już talent Edwarda.-spojrzał na syna Carlise.-Wybaczcie mu. Nie często mamy gości, a jeżeli już nawet to zazwyczaj są już nam dobrze znani i nie musimy się nic o nich dowiadywać.-zaśmiał się blondyn.
-Ależ nie ma problemu. Cieszę się niezmiernie, że mogłam wreszcie na zywo zobaczyć jak działa twój dar, Edwardzie. Strasznie się cieszę, że was wreszcie w całości poznałam, Jasper też, ale on nie powie wam tego wprost.-Alice trajkotała jak katarynka.-Prawda Jazz?-spytała.
-Mhm.-mruknąłem spokojnie.
-My też się cieszymy, ze was poznaliśmy nie mniej dalej nie rozumiemy skąd tyle o nas wiecie.-powiedział Carlise. -Może opowiecie nam cos o sobie?
Alice kiwnęła głową na znak zgody i spojrzała na mnie z mina zdradzającą zaniepokojenie.
Posłałem jej delikatny usmiech.
-A więc panie przodem.-powiedziałem spokojnie.-Zresztą twoja historia jest bardzo krótka.-mruknąłem, patrząc na nią.-A moja będzie się ciągnąć godzinami i i tak pewnie będę musiał wiele rzeczy tłumaczyc.
-Tak.-pokiwała głową Alice.-Więc...Obudziłam się na polanie. Nikogo obok mnie nie było, pamiętałam tylko imię Alice i to właściwie tyle...-zasmiała się.
-Nic więcej nie pamiętasz?-spytała zdziwiona Rosaline.
Pokiwała przecząco głową.
-Dalej to myślę, że wam już Jasper opowie.-uśmiechnęła się lekko.
Wszyscy przenieśli na mnie wzrok.
Wiedziałem, że zaraz muszę opowiedzieć to czego się bałem...
Swoja przeszłość...
Ich reakcja mogł być rózna. Mogli się na mnie rzucić, odsunąć z obrzydzeniem, a nawet zabić...
Westchnąłem i wstałem.
-Moja historia nie jest wesoła i niestety w przeciwieństwie do Alice pamiętam każdy szczegół zarówno ze swojego ludzkiego życia jak i wampirzego.Po tym co wam opowiem możecie się nawet mnie zabić, a ja nie będę wam tego uniemożliwiał.-szepnąłęm.
Natychmiast poczułem dłoń Alice i jej miękkie usta na moich.
-Nie mów tak...-szepnęła.-Bo chodź wiem jaka jest twoja przeszłość to nigdy bym cię nie zabiła.I proszę...nie mów tak.-pogłaskała mnie po policzku.
Usmiechnąłem się do niej lekko.
-Nagle poczułem czyjąś silną dłoń na moim ramieniu.
Odwróciłem się.
Emmett..
-Ej, stary. Nie ma mowy żebyśmy cię zabili. Nie wiesz my jesteśmy z tych dobrych. Wiesz...Wampiry super bohaterzy i te sprawy.-wyszczerzył do mnie zęby w uśmiechu, a następnie usiadł na kanapie.
Zacisnąłem dłonie w pięści...
Sięgnąłem delikatnie po brzeg golfu i jednym ruchem zciągnąłem go z siebie...
Wszystkie blizny...
To wszystko...
Moja skóra została oświetlona żarówkami z sufitu...
I nagle...
Głośne wciągnięcie powietrza przez wszystkich Cullenów...
I strach...
Strach i gniew...
Zasługiwałem na to...
W końcu byłem potworem... 
  

Jazz183