poniedziałek, 14 maja 2012

Rozdział 18

Hej!
Witam was w ten jakże piękny czwartek...
Dziękuję za życzenia dla mojej siostry. Wszyscy macie ucałowania od niej.
Żeby nie zanudzać...
Anusia1001... Cieszę się, że Ci się dedykacja podobała. No, ale jakże by tu Tobie nie zadedykować? :P Dziękuję, no i cieszę się, że Ci się podobało. :D

Werkota...No, ale jakie Ty cudowne notki piszesz... No ja nie mogę... W kompleksy chyba wpadnę. Nic nie szkodzi, że rzadko...przynajmniej dłuższe czekanie i fajniej się potem czyta. No i z niecierpliwością  czekam NN. Pozdrawiam gorąco i całuję. :*

Carly... Dzięki. :* Ech internet mi nawala i krótkie muszę pisać, ale dzisiaj długa...Mam nadzieję, że się spodoba. :D Dzięki za testy. No... Hmm... Ja dzisiaj tu u Cb będę braki nadrabiał z blogiem. Stęskniłem się już za nim, a widziałem, że trochę się pozmieniało.... :D Pozdrawiam gorąco i całuję. :*

Ania:)... Kolejna nowa czytelniczka... Czy mówiłem już jak bardzo je uwielbiam??? Nie...Ech... To muszę przyznać, że baaaardzo... :D Dziękuję, dziękuję. No...Cieszę się, że Ci się podobało. No i niespodzianka dla Cb w tym rozdziale...Jeszcze trochę popiszę...Dopiero zaczynam w końcu. :P dzięki za test i siostrę. :* Pozdrawiam gorąco i całuję. :*

Elisa... Dzięki. Cieszę się, że się podobało. No ja to notki chyba rok piszę... :P Dzisiaj też nadrabiam u Cb... Przynajmniej się postaram... No dam z siebie wszystko, warto... :D tak  blog to tylko czytać. :D A co do obrony Alice przez Jaspera to powiem, że będzie taki moment co może Ci się spodobać z tym związany...Ale to później. Dzięki za egzaminy. No i pozdrawiam gorąco i całuję. :*

Alice... Kochana...Cieszę się, że udało mi się już u Ciebie wszystko przeczytać. No, ale czekam z niecierpliwością NN i mam nadzieję, że niedługo się pojawi. Ech... też nie lubię szpitali...Ona pozdrawia Cię też gorąco, ale jeszcze tam niestety trochę zostanie... Nawet trochę dłużej niż trochę. :/ Tak....Tacy ludzie strasznie mnie wkurzają...Jeszcze nie...jeszcze będę trochę pisał, ale zobaczymy ile... :D No, ale strasznie się za Tobą stęskniłem...Szczerze...brakowało mi Ciebie...Pozdrawiam gorąco i całuję. :* Muszę Ci w końcu na maila odpisać... :P

Izabella...Ty? Ty nie umiesz pisać? Błagam! Ty jesteś mistrzynią... :P Sorry, że nie informowałem, ale czasu mi zabrakło...:/ Jasne, jasne... Już sobie zakodowałem, że teraz Izabella jesteś. :P Poza tym... Toje słowa naprawdę podniosły mnie na duchu... Dzięki. :D Nie, nie napisałaś nic pod tamtą notką co wprawiło mnie w smutek, wręcz przeciwnie, nawet mnie rozbawiło. :P heheh... Przystojny lekarz? No wiesz... 14 latkę do takich rzeczy namawiać... :P Chociaż ona chyba ma chłopaka....Nie wiem... Co ze mnie za brat? :P  Pozdrawiam gorąco i całuję. :* A no i dzisiaj specjalnie zarwę sobie nockę dla Twojego i jeszcze powiedzmy paru blogów... No, ale przede wszystkim dla Twojego, bo jestem ciekaw co tam dalej napisałaś... :D

etykietka... dzięki. :* Kiedyś skończę i wiesz bardzo rzadko dodaję notki... Raz na ruski rok... ;P No nic... Dziękuję. :* Pozdrawiam gorąco i całuję. :*

Lolka... Dzięki... :* No wiesz czasami mam wrażenie, że moja siostra jest debilką i chętnie bym jej się pozbył, ale teraz nawet chyba masz rację i jest ważniejsza od bloga. :P Nie no żartuję. :P Jest ważna... :P Moja siostra ściska Cię ciepło. A ja pozdrawiam Cię gorąco i całuję. :*

Selena...Dzięki, dzięki... :* Dzisiaj nadrabiam Twój blog... Obiecuję. :D Pozdrawiam gorąco i całuję. :*

No i to tyle...
A co do konkursu daję wam czas jeszcze do poniedziałku na wstępne wpisanie imion pod notka Konkurs... A w poniedziałek wieczorkiem.... WYNIKI! Powodzenia... Chociaż jak na razie ja wiem kto wygrywa....Ale możecie to zmienić... :D
Dziękuję wam za wsszystko, prooooszę o komentarze i całuję. :*
Jazz183

Rozdział 18
Rozdział dedykuję cudownej osobie, która bardzo, ale to bardzo się wyróżnia... Piszesz wspaniałe komentarze, jesteś cudowna no i muszę przyznać, że bardzo jestem Ci wdzięczny za pomoc z siostrą. Ania:) rozdział dla Ciebie... :* A także dziękuję wam wszystkim, a zwłaszcza tym co mnie wsparli z siostrą i egzaminami. Jesteście cudowni i mam nadzieję, ze wam sie rozdział spodoba. :*

-Mmmm....-mruknęła-Co za zapach...
Brunetka położyła szybko na jej ramieniu dłoń.
-Opanuj się Nettie.-powiedziała miękkim i jedwabistym tonem, chociaż mógłbym dać głowę, że właśnie udzielała jej reprymendy.
Zawsze byłem dobry w dedukowaniu, jakie kto zajmuje miejsce w hierarchii. Tym razem wyraźnie wyczułem, że to właśnie brunetka jest przywódczynią blondynek.
-Wygląda jak trzeba. Jest młody, silny i w dodatku oficer.-mówiła jak do siebie przywódczyni trójki.-I ma w sobie coś jeszcze. Czujecie?
-Nie można mu się oprzeć...-szepnęła Nettie i znowu pochyliła się w moim kierunku.
-Weź się w garść. Chcę go zatrzymać, bardzo mi się podoba.-rozkazała jej Meksykanka.
-Lepiej ty to zrób Mario, jeśli ci się tak bardzo podoba.Ja tam niechcący co drugiego zabijam-wtrąciła najwyższa z dziewcząt.
-Masz rację.-mruknęła Maria i przeniosła wzrok na Nettie.-Idźcie zapolować.-rozkazała dalej tym samym miękkim tonem.
Dziewczyny złapały się za ręce i szybciej nim zdążyłem mrugnąć, pobiegły w kierunku miasta. Maria patrzyła teraz na mnie z zainteresowaniem. To spojrzenie...Miało w sobie coś takiego, że zapragnąłem uciec z tego miejsca. Zacząłem analizować rozmowę trójki dziewczyn. "Ja tam niechcący co drugiego zabijam..." Te słowa...Szumiały mi w głowie i nie chciały dać spokoju. Intuicja nagle podpowiedziała mi, że dziewczyna wcale nie żartowała kiedy mówiła o śmierci.-uciekłem wzrokiem za okno szukając czegokolwiek co odwróciłoby moje myśli od przeszłości.-Pierwszy raz w życiu poczułem strach. Nigdy w życiu nie zdarzyło mi się go jeszcze czuć.A teraz... Stałem jak sparaliżowany i nie wiedziałem co robić. W tamtym momencie pomyślałem sobie, że może te wszystkie strzygi, upiory i inne mroczne istoty wcale nie muszą być zmyślone. A co jeżeli istniały? Kiedy moje nogi rwały się już do ucieczki, górę nad nimi wziął zdrowy rozsądek i przede wszystkim dobre maniery...Mój ojciec zawsze uczył mnie ochrony kobiet. Jak zatem mogłem się ich bać? Całkowicie oczarował mnie także uśmiech jaki mi wtedy posłała...Był taki...Czy ja wiem? Szczery? Na pewno pełen troski i współczucia.
-Jak masz na imię?-spytała patrząc na mnie.
Skłoniłem się tak jak mnie zawsze uczono i odpowiedziałem jej szybko:
-Major Jasper Withlock, do usług.
Nie potrafiłem być nieuprzejmy dla jakiejkolwiek kobiety.
 -Mam wielką nadzieje, że przeżyjesz Jasper.-powiedziała słodko.
Powoli przysunęła się do mnie i złapała mnie za ręce...Chwilę później poczułem dwie igły na mojej szyji. I ogień... Ogień, który trawił mnie żywcem. -przeniosłem wzrok na Alice.-Miałaś dużo szczęścia, że nie pamiętasz swojej przemiany.-mruknąłem do niej cicho.-Zresztą szczerze nie mógłbym chyba żyć ze świadomością, że tak cierpiałaś i ja nie mogłem tego powstrzymać.-szepnąłem.
Posłała mi czuły uśmiech.
-Nie martw się tak o mnie... Nie ważne jaki ból przyszłoby mi przeżyć...Byle byś był ze mną. Jak będziemy razem to żadna krzywda nie jest wstanie nas dosięgnąć.-ujęła moje ręce.
Zaśmiałem się.
-Zawsze będziemy razem...Obiecuję.-mruknąłem.
Zatonąłem w jej spojrzeniu.
-I co było dalej?-przerwał nam Emmett.
Przeniosłem na niego wzrok.
-Przemiana była dla mnie o wiele trudniejsza niż dla kogokolwiek innego kogo znam.-mruknąłem-Ogień trawił mnie aż przez siedem dni. Nie ustawał ani nie zmieniał się nigdy. Zawsze był niewiarygodnie silny i powoli mnie zabijał... Nie wiem dlaczego tak było...-wzruszyłem ramionami.-Przemiana parenaście razy popychała mnie w kierunku otchłani, z której już nie było nigdy odwrotu... Tyle razy otarłem się wtedy o śmierć...Dwie towarzyszki Marii nalegały żeby mnie uśmiercić.Uznały, że to już za długo trwa...Na moje szczęście przypadłem Marii do gustu i ta postanowiła mnie bronić. Dnie i noce czuwała przy mnie i nie odstępowała mnie nawet na krok.-urwałem na chwilę.-Kiedy się obudziłem wszystko zostało mi wyjaśnione. Maria, Nettie i Lucy, bo właśnie tak nazywały się jej dwie towarzyszki, nie znały się długo, ale wszystkie były niedobitkami z niedawnych wampirzych bitew. Ich głównym celem było odzyskanie straconych terytoriów, no i oczywiście zemsta. Do tego celu Maria tworzyła armię, ale zupełnie inna niż te co były wcześniej...Armię doskonałą...Interesowali ją wyłącznie śmiertelnicy wybitni, a po ich przemianie poświęcała im mnóstwo uwagi...Trenowała nas, uczyła jak zabijać, żyć, polować, nadawała nam sens istnienia...Oczywiście jeśli nam nie wychodziło czekały nas kary, ale na tych szczęściarzy, którzy się wyróżniali czekały nagrody...-znowu urwałem.  
Nie mogłem się zagalopować...
Nie przy Alice...
-Kiedy dołączyłem do jej oddziału było nas tam raptem sześciu. Sześć niezwykle silnych i wiecznie głodnych wampirów. Szybko wyszło, że jestem całkiem niezłym wojownikiem...Niezłym? Powiedzmy, że byłem najlepszy...-zaśmiałem się.
-Ale ty skromny, stary.-zadrwił Emmett i klepnął mnie przyjaźnie po plecach.
Przewróciłem oczami...
-Nasze pierwsze pojedynki odbywały się między nami, więc Maria musiała ciągle dostarczać nowych wojowników na miejsce tych co zabiłem. Na szczęście niezbyt ją to denerwowało.Raczej cieszyła się, że się wyróżniam. Oczywiście z czasem nakazała mi nie zabijać moich przeciwników, ale kiedy zdarzało mi się łamać jej decyzję przymykała na to oko. No i awansowałem. Stałem się ich przywódcą...-zamknąłem na chwilę oczy, wyzwalając falę wspomnień, która prawie natychmiast zalała mój umysł.
Krew...
Ogniska...
I wieczne odgłosy walki...
Zacisnąłem dłonie w pięści...
Natychmiast poczułem zmianę nastroju od jednej z osób...
Edward...
Otworzyłem oczy i przeniosłem na niego wzrok...
-Wybacz...-mruknął.-Jednak lepiej mi się słucha kiedy przezywam to razem z tobą.-uśmiechnął się do mnie lekko.
Carlise posłał mi zachęcające spojrzenie.
-Kontynuuj proszę.Chyba, że nie masz na to siły albo...-przemawiała przez niego tak wielka troska, że aż moje serce lekko zadrżało.
Posłałem mu delikatny uśmiech.
Największy na jaki było mnie w tym momencie stać...
 -Carlise...Życie nie obeszło się ze mną łaskawie, ale nauczyło mnie siły. Parę razy cofałem się już w przeszłość, więc myślę, że jeden raz jeszcze mi wystarczy sił...
Kiwnął głową na znak zgody.
-Skoro tak mówisz, Jasper...Jednak jeśli będziesz chciał przerwać nie będziemy urażeni...-powiedział spokojnie.
-Wiem i doceniam to.-spojrzałem mu w oczy z szacunkiem.-Powracając zatem... Stałem się dowódcą oddziału. Bardzo mi to wtedy odpowiadało... Cieszyłem się jak dziecko, któremu kupiono wymarzoną zabawkę...Tyle, że moja "zabawka" bardzo łatwo mogła odwrócić się przeciwko mnie... I wtedy...Jakby to powiedzieć...Moja wrodzona charyzma mi bardzo pomogła...-rozśmieszyło mnie to stwierdzenie.-Stan oddziału zaczął utrzymywać się na poziomie 20-23 osób. Musicie wiedzieć, że było to nie lada osiągnięcie...W zwykłych warunkach nawet 13-14 nowonarodzonych robiło wokół siebie tyle szumu, że ze strachu przed Volturi nikt nie ryzykował tworzenia nawet 10 osobowych armii...A co dopiero 20! Jednak świetnie dawałem sobie radę z nimi...Powiedzmy nawet, że żołnierze mnie na jakiś sposób lubili, a na pewno się mnie bali...A strach był wtedy jedną z najważniejszych i najskuteczniejszych metod obrony i rządzenia...-znowu taka absurdalna rzecz.
Moja przeszłość była ich pełna...
-Marii bardzo odpowiadało moje towarzystwo i z każdym dniem coraz bardziej mnie lubiła... A ja...Cóż... To co do niej czułem nie zasługuje raczej na miano miłości...Było to takie przywiązanie...Była dla mnie trochę jak Bóg... W końcu decydowała o każdym moim geście, a ja wielbiłem ziemię po której stąpała...Nie wiedziałem, że można żyć inaczej, a nawet nie potrafiłem sobie tego wyobrazić. Ona powiedziała nam przecież, że inaczej się nie da, a my wierzyliśmy w każde jej słowo... Któregoś dnia przyszła do mnie i poprosiła bym powiadomił ją kiedy armia będzie gotowa do walki. Zaraz zabrałem się do roboty...Od tamtego momentu zależało mi tylko na spełnieniu jej prośby...-jęknąłem mimowolnie.
To właśnie od tamtego momentu pojawiła się moja debilna depresja....
Zacisnąłem pięści...
-W końcu zebrałem cały oddział składający się z 23 oszałamiająco silnych, karnych i posłusznych wojowników. Maria ma się rozumieć była w 7 niebie... -zamilkłem na chwilę, pogrążając się w swoich wspomnieniach.-W środku nocy podkradliśmy się pod jej rodzinne miasto Monterrey. Jego obrona była żałosna... Dwójka starszych wampirów z dziewięcioma nowonarodzonymi... Rozprawiliśmy się z nimi w parę minut, a w dodatku straciliśmy tylko 4 naszych. I tak ludzie się nawet nie pobudzili gdy przejęliśmy kontrolę nad nimi i ich miastem.
Jakże im teraz współczułem...
Byli tacy nieświadomi...
Nieświadomi tak wielkiego niebezpieczeństwa....
*
-Sukces naturalnie uderzył Marii do głowy. Natychmiast zleciła mi gotowość do kolejnej walki, a ja specjalnie nie protestowałem... Byłem dla niej gotowy zrobić wszystko... Wkrótce później zdobyliśmy większość Teksasu i znaczną część północnego Meksyku. Szliśmy coraz dalej i mało co było wstanie nas wtedy zatrzymać... Dopiero wtedy, kiedy żyliśmy już prawie jak królowie, zdarzyło się coś co nas powstrzymało... Konkurencja...-spostrzegłem, że nieumyślnie trzymam się za okaleczone ramię.
To przecież właśnie wtedy pojawiło mi się tak wiele blizn...
-Rozgorzały ciężkie walki... Nie było dnia, w którym nie doszłoby do chodź by małej potyczki... Codziennie ktoś z naszych umierał... Codziennie płonęły nowe ogniska... A ja... Ja nigdy nie przegrałem... Nie mogłem... Byłem dla moich żołnierzy wzorem... Kimś kim chcieli się stać, a nie potrafili...-urwałem na chwilę.-To co się działo później nie musi być przez was usłyszane... Wiele z tych rzeczy mogłoby zniszczyć nawet istotę, która przeżyła znacznie więcej niż ja...-szepnąłem.-W każdym razie... Po półtorej roku z mojego oddziału zostałem tylko ja...Wszyscy zginęli... Nawet towarzyszki Marii, Nettie i Lucy... W jednej z ostatnich bitew zwróciły się przeciwko nam... Dlaczego? Cóż... Myślę, że rygor i wieczne rządzenie się Marii nie było im specjalnie na rękę... W każdym razie zabiliśmy je, a także rozprawiliśmy się z konkurencją bez zwracania na siebie uwagi Volturi. Wygraliśmy i przegraliśmy zarazem... Zawierucha wojenna nieco ucichła, ale nigdzie oficjalnie nie ogłoszono rozejmu. Co prawda większość wampirów porzuciła myśli o podbojach, jednak wiele z nich straciło swoich partnerów, a tego jak już pewnie wiecie nigdy nie wybaczamy.-przesunąłem wzrokiem po Cullenach... Emmett i Rosaline... Esme i Carlise...Alice...
Wiedziałem jakbym zareagował gdyby ktoś tknął tą ostatnią...
Zemściłbym się...
Nie tylko bym odebrał życie zabójcom Alice...
Nie...
To, by było stanowczo za mało...
Uśmierciłbym i zniszczył wszystko i wszystkich co kochali bądź szanowali...
A gdybym już skończył...
Poszedłbym do Volterry...
Co innego pozostało, by mi bez Alice, niż śmierć?
Wyczułem nagłe zainteresowanie Edwarda...
Przeniosłem na niego wzrok...
Uśmiechał się promiennie...
-Niezły pomysł. Może kiedyś to wykorzystam.-zaśmiał się.
Szczerze miałem nadzieję, że żartował...
-Mieliśmy razem z Marią zawsze pod ręką około tuzina nowonarodzonych. Nic dla nas specjalnie nie znaczyli... Byli tylko pionkami w grze... Niby niezbędni, ale zawsze można było ich zastąpić innymi... Nie obchodziło mnie zbytnio czy żyją, czy już się wzajemnie pozabijali...Kiedy mijał rok od ich przemiany i ich możliwości nagle malały, pozbywaliśmy się ich...-jęknąłem kiedy przed oczami stanęła mi scena czystki...-Mijały lata... Lata, w których nie było nic innego z wyjątkiem agresji i okrucieństwa...Miałem takiego życia po dziurki w nosie i coraz częściej kusiła mnie myśl stanięcia przed moim przeciwnikiem i kompletnym brakiem obrony... Kilkadziesiąt lat później, kiedy mój stan się mocno pogorszył postanowiłem zadziałać... Chciałem zakończyć swoje życie... Wyznaczyłem datę... Jeden dzień... Tylko tyle sobie dawałem... I wtedy zdarzył się cud. Jeden z nowonarodzonych zdawał się zauważyć moje... hmmm... jakby to nazwać?... kiepskie poczucie humoru... i uczynił jedną rzecz jakiej nikt nie miał odwagi zrobić... Stał się wobec mnie nachalny...Łaził za mną... Zagadywał... Przylepił się do mnie jak rzep i za nic nie chciał odczepić... Próbowałem go od siebie odpędzić... Byłem opryskliwy, zimny i całym sobą okazywałem niechęć do niego... Ale on się tym nie przejmował... Dlatego się nie zabiłem... Ba... Próbowałem... Ale w czasie walki jak już jakiś nowonarodzony się do mnie dobierał ten stanął przy mnie i zaczął mnie bronić... -roześmiałem się na to wspomnienie.-Peter... Tak się nazywał. Z początku byłem za to na niego wściekły, ale jego to mało obchodziło...Dalej za mną łaził... Po jakimś tygodniu odkryłem, że jego towarzystwo jest bardzo... hmmm... kojące... Pozwalało mi zapomnieć o moich żalach... I zacząłem się do niego powoli przekonywać... Odkryłem, że jest zupełnie inny niż reszta. Nie myślał tylko o krwi, pragnieniu i sławie...Nie lubił się bić, a przecież wychodziło mu to doskonale. Był taki...kulturalny... Zaprzyjaźniliśmy się i to mocniej niż z kimkolwiek innym wcześniej. Kiedy nadeszła pora czystki przekonałem Marię, że ma talent i warto go zostawić przy życiu, a ta opornie zgodziła się go oszczędzić. Uznała, że wiem co robię i że na pewno chcę go do czegoś wykorzystać...Nie myślała nawet, że mogłem to zrobić po prostu ze względu na przyjaźń... Jego obowiązkiem stało się zajmowanie nowonarodzonymi, niańczenie ich. Zajmowało to mnóstwo czasu, więc nic więcej... Nasza przyjaźń rozkwitała przez kolejne trzy lata. Mocno się ze sobą zżyliśmy przez ten czas. Pewnego dnia przyszła pora kolejnej czystki. Minął rok odkąd stworzyliśmy oddział... Peter miał mi pomóc, bo była to długa i bardzo mozolna robota. Załatwiało się jednego po drugim, na osobności...To zawsze była długa noc... Nigdy nie protestował, ale tym razem zaczął się upierać, że paru żołnierzy ma talent, który warto wykorzystać i należy ich zatrzymać. Oczywiście odmówiłem, w końcu Maria zleciła mi zabić wszystkich. Kiedy połowę roboty mieliśmy już za sobą Peter robił się coraz bardziej nerwowy... Wezwałem kolejną ofiarę... Nagle Peter zdawał się być wściekły. Na wszelki wypadek przygotowałem się na jego atak, chociaż bolała mnie perspektywa walki z nim... W szeregach mieliśmy teraz także kobiety i ofiara którą teraz wywołałem była właśnie jedną z nich. Charlotte... Gdy tylko ukazała się naszym oczom, wszystko stało się dla mnie jasne. Peter krzyknął do niej żeby uciekała, a sam rzucił się biegiem w ślad za nią. Wiedziałem co muszę zrobić...Miałem ich dogonić i zabić, ale nie chciałem... Nie mógłbym... Peter...Był moim przyjacielem i czułem, że nie dałbym rady odebrać mu życia... Kiedy Maria się o tym dowiedziała była na mnie bardzo zła i boleśnie mnie za to ukarała...-skrzywiłem się na samo wspomnienie bólu.- Pięć lat później wybrałem się na samotną przechadzkę. Chciałem być chociaż przez parę minut sam... Moja psychika...Cóż... Coraz mniej wszystkim radziła... Nie wiedzieć czemu miałem wrażenie, że coś albo ktoś mnie śledzi... Jednak nie przejmowałem się tym zbytnio... W walkach dalej byłem na szczęście dobry. Kiedy odszedłem tak daleko, by nie być w zasięgu wzroku członków armii, Peter wyszedł zza drzew. Opowiedział mi o swoim nowym życiu z Charlotte, o możliwościach, których wcześniej nie brałem pod uwagę. Przez te 5 lat nie prowadzili żadnych bitew chociaż spotkali inne wampiry. Zaczął mnie namawiać do opuszczenia wojska i podróżowania razem z nimi. Nalegał tak długo aż przyznałem mu rację i odszedłem razem z nim. Peter wybrał bardzo dobry moment na swój powrót. Maria nie mogła pojąc dlaczego psychicznie czuję się coraz gorzej. U wampirów raczej nie występuje depresja, a ona tym bardziej jej nigdy nie miała. Nie miałem pojęcia czemu jestem odmieńcem, ale jej przestawało się to coraz bardziej podobać. Wiedziałem, że prędzej czy później odwróci się przeciwko mnie, ale nie czułem potrzeby jej zabijania... -urwałem na chwilę, przenosząc wzrok na okno.-Zatem zacząłem podróżować z Peterem i Charlotte... Nie szybko przyzwyczajałem się do nowego, pokojowego trybu życia, ale szło mi całkiem nieźle. Nie wyruszaliśmy w żadne określone miejsce. Biegliśmy przed siebie i natykaliśmy się po drodze na nowe miasta, kraje... Było cudnie, jednak mimo wszystko z czasem zacząłem się czuć jak piąte koło u wozu. Uwielbiałem tę dwójkę, ale cóż... Potrzebowali prywatności, a wydawało mi się, że im ją zabieram. Wiele razy z nimi o tym rozmawiałem i kiedy podawałem propozycję, że odejdę wkurzali się na mnie i zabraniali mi...Mówili, że tworzymy zespół...-zaśmiałem się.- Wszystko byłoby pięknie gdyby nie to, że moja depresja wcale nie znikła. Nie rozumiałem co jest ze mną nie tak, dopóki Peter nie zauważył, że zawsze jest mi gorzej po polowaniach. Miał rację... Zawsze jak stawałem przed swoją ofiarą wracały do mnie skrawki wspomnień związanych z moim dawnym życiem. Było mi ciężko... Moja depresja się pogłębiała i w końcu musiałem odłączyć się od Petera i Charlotte. Uciekłem od nich... Dalej pamiętam ich krzyki za mną...-skrzywiłem się lekko.
Cierpienie przyjaciół wcale nie było dla mnie łatwe...
-Obrzydzenie jakie wzbudzały we mnie polowania było niesamowite... Starałem się przeżyć nie zabijając ludzi, ale w końcu nie wytrzymywałem i moje pragnienie robiło ze mnie jeszcze większą bestię niż jestem... Moja żądza mordu uwalniała się nagle i zabijała wszystkich... Samodyscyplina była mi praktycznie obca...-szepnąłem.
Nagle miłe wspomnienia...
Uśmiechnąłem się promiennie.
Moja nagła zmiana nastroju widocznie zbiła ich z pantałyku.
Czułem ich zdziwienie...
O dziwo jeszcze bardziej mnie rozśmieszyło...

-Byłem wtedy w Filadelfii... Chodziłem ulicami, trochę bez celu... Nagle spadł straszny deszcz... Nie przeszkadzał mi za bardzo, ale już widziałem setki twarzy patrzących się na mnie z okien. Zwracał na mnie zbyt dużą uwagę... Postanowiłem wejść do pobliskiej taniej jadłodajni... Nie należała do najlepszych, więc było w niej mniej ludzi niż w innych knajpach. Miałem dostatecznie czarne oczy by nikogo nie przestraszyć...Ale miało to i złą stronę...Czułem ogromne pragnienie i bałem się czy wytrzymam nikogo nie zabijając... -zaśmiałem się sam do siebie.-I tam się właśnie spotkaliśmy...Doskonale wiedziała, że tam wejdę.Gdy tylko zamknęły się za mną drzwi, ona zeskoczyła z wysokiego stołka przy kontuarze i podeszła do mnie żeby się przywitać. Byłem w szoku...Czyżby zamierzała mnie zaatakować? Ale była taka mała...Taka niewinna... I ona się uśmiechnęła...Nie był to zwykły uśmiech...Był to uśmiech anioła...
-Kazałeś mi na siebie długo czekać.-powiedziała.
Alice podeszła do mnie tanecznym krokiem i uśmiechnęła się promiennie.
-A ty skłoniłeś się szarmancko jak na dżentelmena z południa przystało i wybąkałeś:
-Przykro mi to słyszeć.
Zaśmiała się radośnie.
Niewiele myśląc posłałem jej promienny uśmiech...
-Podałaś mi rękę, a ja zamiast wietrzyć podstęp, po prostu ją ująłem.
Wysunęła dłoń w moim kierunku, a ja znowu ją złapałem...
-Po raz pierwszy od niemal stu lat do mojego serca zawitała nadzieja.-szepnąłem.
-A ja poczułam wielką ulgę. Bałam się, że już się nigdy nie zjawisz.-wyznała.
Zatonąłem w jej spojrzeniu...
Emmett odchrząknął chcąc przywrócić mnie do świata żywych.
Przewróciłem oczami i zaśmiałem się głośno.
-Musicie wiedzieć, że Alice ma pewien dar.-powiedziałem patrząc po twarzach Cullenów.
Oczy Carlisa wyraźnie zalśniły z zainteresowaniem.
-Jaki?-spytał energicznie.-Interesuję się od dawna najróżniejszymi talentami u wampirów.
Spojrzałem na Alice.
-Jej dar jest bardzo niezwykły... Dobrze, że się znaleźliśmy, bo inaczej mogłoby jej się jeszcze coś złego stać... ktoś mógłby ją porwać. -zaśmiałem się radośnie.
-Ta śmiej się, śmiej...-mruknęła Alice.-To, że jestem mniejsza nie znaczy, że nie potrafię ci dokopać.-uśmiechnęła się promiennie.
Przewróciłem oczami.
-Ta... Chciałbym to zobaczyć.-szepnął scenicznym szeptem Emmett.
-No, ale jaki ma dar?-spytała Rosaline ignorując Emmetta.
-Alice widzi przyszłość.-powiedziałem spokojnie.
Wszyscy przenieśli wzrok na Małą.
-Wow! Fajnie!-Emmett jak zwykle widział tylko pozytywy.-Czyli możesz mi powiedzieć na przykład jaka będzie jutro pogoda?-zapytał z entuzjazmem.
Alice zamknęła na chwilę oczy.
-Piękne słońce rano i przedpołudniem, ale między 17 a 19 będzie lało jak z cebra.-powiedziała wesoło.
Emmett przeciągle zagwizdał.
-Ale czad! Rose, dlaczego ty nie masz takiego daru?-spytał rozbawiony.
-Co ty?! Chciałbyś żeby nasza Rosie wiedziała wszystko. Co to by było za życie?!-krzyknął Edward.
-Na pewno ciekawsze...-powiedziała Rosaline.-Mogłabym dokładnie wiedzieć kiedy cię walnąć i nie musiałabym słuchać twojej głupoty.-zaśmiała się.-Poza tym jeszcze raz powiesz do mnie Rosie...-warknęła.
Wszyscy zaśmiali się radośnie.
-To?-spytał Edward.
-To stracisz głowę.-szepnęła mściwie.
-Ale Jasper też ma dar...-przerwała kłótnię Alice.
Pięć par oczu przesunęło się na mnie.
-No...jaki?-spytał Emmett.-Stary masz dar i nic nie mówisz?
Przewróciłem oczami.
-Po prostu mój dar nie jest warty uwagi.-wzruszyłem ramionami.
-Jak nie jest?-spytała Alice.- No już...Zademonstruj.-zażądała
Westchnąłem i skupiłem się na emocjach wszystkich.
Natychmiast sprawiłem żeby byli weseli, a potem smutni, następnie zdenerwowani, rozluźnieni, spokojni, wściekli, by z powrotem cofnąć to do stanu poprzedniego.
-Niesamowite...-szepnął Carlise.-Dzięki temu ludzie mogliby...-zaczął naukowo.
-Ciii... To było ekstra! Lepsze niż te z przyszłością. Wybacz Alice.-zaśmiał się Emmett.
Skłoniłem głowę.
-Dzięki.

Zapadła chwila ciszy.
*
-A więc?-spytała cicho Alice.-Możemy zostać?
Carlise uśmiechnął się promiennie.
-Ja nie widzę żadnych przeciwwskazań, ale muszą wszyscy tak uważać.-powiedział- Esme?-przeniósł wzrok na żonę.
-Oczywiście, że możecie zostać...-posłała nam czuły uśmiech.-Ja już was widzę jako członków rodziny. 
-Dziękujemy.-powiedziałem za siebie i Alice.
-Edward?-wymienił Carlise.
-Naturalnie jestem za. Ten w bliznach jest całkiem miły, a ten chochlik też znośny.-wyszczerzył do nas zęby w uśmiechu.
-Rosaline?
-Za... jak najbardziej za. Boże... Ile ja chciałam mieć siostrę... Przynajmniej na zakupy będę miała z kim chodzić, a nowy brat i to w dodatku wydający się być najlepszy z tych obecnych zawsze był przez mnie wyczekiwany.-mruknęła.
-To tylko pozory...-ostrzegłem ją.-Wiesz...Z miłego brata mogę zmienić się w twój najgorszy koszmar.-zażartowałem.
-Ciii... Bo jeszcze zmienię zdanie.-zagroziła. 
-Mi nie dorównasz w dręczeniu jej.-szepnął Edward.
-Właśnie.-powiedziała Rose.-Tylko on jest taki straszny.
-Emmett?
Przewrócił oczami.
-Jasne!-krzyknął entuzjastycznie.
Podszedł do Alice i podniósł ją wysoko do góry.
-Taka mała wróżbitka zawsze może się przydać.-uśmiechnął się promiennie.
Postawił ją na ziemi i przysunął się w moją stronę.
-No, a ktoś kto walczy lepiej niż Edward na pewno. Przynajmniej jesteś od niego silniejszy. No i mam nadzieję, że szybko doczekam się jakiegoś pojedynku czy coś...-mruknął do mnie.
-Podaj miejsce i czas.-szepnąłem.
Zaśmiał się basem...
-O stary... Ostry z ciebie zawodnik...
Wysunął do mnie dłoń.
Uścisnąłem ją mocno.

-No,a więc postanowione...Zostajecie.-powiedział radośnie Carlise.-Witajcie w nowym domu...

Jazz183

10 komentarzy:

  1. Fajnie,ze przeniosłeś stronę.
    Ja też chyba tak zrobię bo onet wariuje...

    OdpowiedzUsuń
  2. Witam, witam, witam to znowu ja. Wiem ciągle powtarzasz, że kiedyś skończysz bloga, ale ja wierzę, że szybko to nie nastąpi :D pozdrów ode mnie siostrę i życz szybkiego powrotu do zdrowia.

    OdpowiedzUsuń
  3. Kochany zapraszam Cie na NN do mnie na:
    http://dalsze-historie-alice-i-jaspera.blog.onet.pl/
    Pozdrawiam Cię gorąco i całuję.
    Alice

    OdpowiedzUsuń
  4. Witaj Kochany!
    Zapraszam Cię na notkę numer 61 do mnie na:
    http://dalsze-historie-alice-i-jaspera.blog.onet.pl/
    I całuję gorąco

    OdpowiedzUsuń
  5. Hej:) Będziesz jeszcze pisał? Już miesiąc nie nie dodałeś:(
    Ania:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Aniu... Będę jeszcze pisał, ale na razie mam ciężką sytuację rodzinną i nie mogę nic dodawać.:( niedługo na szczęście wyjeżdżam do dziadków z siostrą, więc będę mógł popisać. Całuję i pozdrawiam
      Jazz183

      Usuń
    2. Dzięki wielkie za odpowiedż:) Przykro mi!:( Mam nadzieję, że już niedługo będzie lepiej!:) Nie musisz nic dodawać! Po prostu chciałam wiedzieć czy mam jeszcze po co wchodzić na Twojego bloga:)
      Ania:)

      Usuń
  6. Piszę już ten komentarz po raz trzeci... ehhh... mam nadzieje, że ten się już doda :) Rozdział Ci wyszedł cudnie, a najlepszy moment jak dla mnie to końcowa rozmowa Emma z Jasperem :D Rozwaliło mnie to :) Przeczytałam juz wcześniej ten rozdział, ale jakoś zabrakło mi czasu na napisanie i dodanie komentarza, a to wszystko wina moich nauczycieli ;/ Ale jeszcze tydzień i będę miała od nich spokój w praktyce :D Wchodząc myślałam, że będzie jakis nowy rozdział, ale jak widac u Ciebie również zastój w pisaniu z tego co zauwazyłam to z innego powodu niż u mnie... mam nadzieje, że wszystko dobrze się ułoży i wrócisz do nas szybko z nowymi pomysłami :) Dziękuje za poświecenie nocy zeby przeczytać zaległości na moim blogu m.in i miłe komentarze, któr podniosły mnie na duchu, bo ostatnio nie umiem sklecić zdania, a jak już to jest beznadziejne ;/ A z tą mistrzynią to trochę chyba przesadziłeś... chociaż nie... trochę to za mało powiedziane ;p ty bardzo przesadziłeś. W porównaniu do Ciebie moim zdaniem pisze beznadziejnie i kilka jeszcze znanych mi osób potwierdziłoby to ;p No i wiesz co nie wiedziec takich rzeczy o siostrze... no wstyd ehhh... :D słyszałm podobno ze w razie czego bracia są od sprania komus tyłka zeby sie popamietał ;) Czekam na c.d. z niecierpliowścią :)
    Całuję i pozdrawiam dawno nie odzywająca się Izabella :*
    P.S. Przepraszam za wszelakie błedy ale nie mam siły ich poprawiać i mam nadzieje że może jakoś Ci poprawiłam moim wywodem nastrój :)

    OdpowiedzUsuń
  7. Sorki, też jakoś długo nie komentowałam i nie udzielałam się na blogach. ale teraz wraz z wakacjami wracam i ja. :)
    NN. http://mystory-twilightsagazmierzch.blog.onet.pl/

    OdpowiedzUsuń
  8. Po raz kolejny muszę napisać że rozdział był wspaniały i że świetnie piszesz.Doskonale opisujesz postać Jaspera,muszę przyznać że to najlepszy blog o nim i Alice na jaki kiedykolwiek trafiłam!

    OdpowiedzUsuń