Hej!
Jeśli wtedy mówiłem, że jest słońce to chyba mi coś odwaliło. :P
Dzisiaj jest wprost cudownie...^^
Tak, tak, uwielbiam nawijać o pogodzie. :P
Po pierwsze chciałem was przeprosić za mój poprzedni rozdział.
Zostawiłem was w punkcie kulminacyjnym.... :P
Hahahaha....
Wybaczcie.
Mogę wam jednak obiecać, że ten rozdział wam się spodoba...
Hmmm...
Przynajmniej mam taką nadzieję. :P
Ale nie będę zdradzał szczegółów... Sami zobaczycie, a raczej same... :X
Alice... Co się stalo? Nie przeszkadza mi wcale Twoje użalanie się, naprawdę. Mów co Ci ten debil zrobił i daj mi jego adres, a nie będzie już tak wesoło. :P Na serio... :( Martwię się o Ciebie... Napisz mi co się stało. Plisss... :* Chciałbym być przy Tobie i Cię móc pocieszyć. Ach moja była.... Wiesz, czas leczy rany (podobno), ale dzięki za troskę. Co do recepcjonistki... Spoko, też jej nienawidzę i mogę Ci obiecać, że już się nie pojawi na 100%, natomiast Jasper będzie zazdrosny o Alice z powodu pewnego kogoś.....Hmmm.... za dużo szczegółów.... ;P Co do deski to spoko, nic sobie nie zrobię znowu... :P jeżdżę już prawie 6 lat i to był mój pierwszy wypadek. :P Ty nigdy nie zanudzasz... ^^ Również Cię mocno całuję i pozdrawiam. :* No i dziękuję. :*
Asai... Kompleks niższości, mówisz... hmm... :P Wierz mi, też mnie wkurza jego nie skapniętość, ale próbuję wczuć się w jego sytuację. Wiesz, on przez większość swojego życia nie miał styczności z miłością i zapomniał co to jest... :( Poza tym przez te ponad sto lat nikt go nigdy nie kochał. Tylko przed przemianą, a o tym zapomniał przez wojny i smutek. Ale masz rację... Mogę Ci za to obiecać, że ten rozdział wszystko zmieni... Hmmmm.... Za dużo szczegółów, znowu. Co ze mnie za debil. :P No nic... W każdym razie... Pozdrawiam Cię i dzięki. :*
Dziękuję wam wszystkim za wejście i przemiłe komentarze i muszę wam powiedzieć, że jesteście kochani, kochane czy jak tam jeszcze chcecie. :P Dziękuję. :*
Pozdrawiam was gorąco
Jazz183
Rozdział 10
Rozdział tak jak obiecałem, dedykuję pewnej wspaniałej osóbce, która jest aktualnie jedną z najważniejszych osób w moim życiu i którą chociaż znam od niedawna... hmm... pokochałem. :P Dziękuję Ci. Jeśli ktoś nie wie kto to, podpowiem, że to Alice. Mam nadzieję, że rozdział Ci się spodoba, bo narzekałaś, że tamten tak przerwałem. :P
Szliśmy w milczeniu.
Każda moja próba zagadania do Alice kończyła się niepowodzeniem.
Odtrącała mnie, albo udawała, że nie słyszy...
Co ja jej zrobiłem?
W czasie kiedy na nią czekałem w recepcji coś musiało się stać...
Coś musiało się zdarzyć...
Coś tak strasznego, że ta mała istotka się tym zdenerwowała...
Ale co?
Na początku myślałem, że to przez jakąś wizję, która ją zaniepokoiła tak bardzo, że nie chciała ze mną o niej rozmawiać. Potem jednak zorientowałem się, że chodzi o mnie.
To ja jej coś zrobiłem, ale zrobiłem to tak umiejętnie, że nie mogłem zgadnąć co...
Ech, przydałby się teraz Peter...
Znowu imię mojego przyjaciela, zadziałało na mnie jak zimny prysznic.
Odkąd opuściłem Marię, Peter zawsze był przy mnie...
Tylko z nim mogłem normalnie porozmawiać...
Może nie do końca rozumiał moje problemy z zabijaniem ludzi, ale staral się...
Zawsze kiedy miałem jakiś problem to właśnie z nim, a nie z Charlotte przeprowadzałem długą rozmowę.
Ale wiedziałem, że nie mogę mu niszczyć życia z Charlotte...
On ją kochał, a ja jej go nieumyślnie zabierałem.
Oddzielałem ich od siebie...
Niszczyłem miłość...
Westchnąłem.
Moja decyzja o ucieczce od nich krążyła mi po głowie rok przed tym zanim przerodziłem myśl w czyn.
A kiedy to zrobiłem...
Wiedziałem co czuł...
Wiedziałem, że z jednej strony był smutny, wkurzony na mnie, ale z drugiej...
Z drugiej strony czuł ulgę...
Ulgę, że może być z Charlotte.
Podczas mojej długiej samotnej wędrówki, aż do spotkania z Alice, wiele razy czułem jego i Charlotte trop.
Wiedziałem, że mnie szukali...
Wtedy wmawiałem sobie, że nie chcę go widzieć już nigdy więcej, ale w głębi duszy wiedziałem, że to kłamstwo...
Tęskniłem za nim...
Tęskniłem za nim i za Charlotte...
Chociaż to on był mi bardziej drogi...
Gdyby on teraz był przy mnie...
...wiedziałby co robić.
Pomógł, by mi i napewno zgadłby jak skrzywdziłem Alice...
Skrzywdziłem Alice...
Te dwa słowa raniły mnie dogłębnie....
Nie chciałem jej skrzywdzić...
Nigdy...
Ale oczywiście to zrobiłem...
Jakże, by inaczej...
Zawsze coś musiałem schrzanić...
Spojrzałem na Alice...
-Alice...-zacząłem znowu.
Ciche warknięcie.
Dalej nie chciała mnie słuchać...
-Alice, proszę..-mruknąłem i złapałem jej dłoń.
Natychmiast poczułem, że próbuje ją wyrwać, ale była na to zbyt słaba...
Byłem od niej silniejszy...
Stanąłem naprzeciwko niej tak, że musiała na mnie patrzeć.
-Alice...-mruknąłem ignorując jej próby odwrócenia się do mnie tyłem.-Możemy porozmawiać?-spytałem.
Spojrzała na mnie złowrogo.
W jej oczach czaiło się tyle bólu...
-Porozmawiać?!-powtórzyła ostro.-O czym chcesz porozmawiać?!-warknęła.
-Nie rozumiem o co się tak złościsz.-mruknąłem.
Popełniłem ogromny błąd, wypowiadając te słowa.
Nagle wydawało mi się, że Mała urosła. Stała się groźniejsza, a jej niewielki zasób sił urósł wprost niewobrażalnie.
Pierwszy raz w życiu kogoś sie bałem...
Wyszarpnęła swoją małą dłoń z mojej tak gwałtownie, że aż zamarłem.
Przecież była taka drobna...
Taka bezsilna...
A teraz...
teraz jakby stała się kimś zupełnie innym...
Wiedziałem, że teraz nawet z moim ponad stu letnim doświadczeniem w walkach i tak bym jej nie pokonał...
Stała się momentalnie doświadczonym żołnierzem...
Groźnym przeciwnikiem...
-O co się tak złoszczę?!-warknęła.
Kiwnąłem niepewnie głową.
Przewróciła oczami i odwróciła się z powrotem w stronę drogi.
Nie.-mruknąłem do siebie w myślach-Nie mogę pozwolić jej być złą.
Złapałem ją za ramię, zmuszając do stania w miejscu.
-Alice, proszę.-jęknąłem.-Naprwdę nie wiem czym cię uraziłem, ale wiem, że czymś tak. Ja... Ja nie chciałem, naprawdę.-obserwowałem teraz jej uczucia pilniej niż kogokolwiek innego w życiu.-Przepraszam.-szepnąłem.-Nie chcę żebyś cierpiała...-dodałem cicho.
Całą swoją siłą woli skupiłem się na zmienieniu jej emocji.
Po chwili usłyszałem jej ciche westchnięcie i odwróciła się twarzą w moją stronę.
W jej oczach dalej widziałem ból, ale jakby mniejszy.
-Alice...-szepnąłem i złapałem ją za rękę.
Posłała mi lekki usmiech...
Ten uśmiech sprawił, że poczułem z powrotem, że mam po co żyć...
-Oh, Jasper...-szepnęła cicho.
Objąłem ją delikatnie w pasie.
-Alice...-powtórzyłem jednocześnie rozkoszując się jej niesamowitym zapachem.
Pachniała tak slodko z jakby lekką nutą jakiegoś cytrusa...
Nic nie miało takiego idealnego zapachu...
-Co się stało?-spytałem po chwili milczenia.
Oderwała sie ode mnie i spojrzała mi w oczy.
Zabolało mnie, że nie widać jeszcze w jej oczach tego blasku, który pojawiał się jak się uśmiechała...
-Nic...-szepnęła głosem przepełnionym bólem.
-Alice...-mruknąłem.-Tak łatwo mnie nie oszukasz. Chcę wiedzieć co się stało. Powiesz mi? Proszę.-ścisnąłem mocniej jej dłoń.
Zagryzła wargę.
-Nie wiem...-szepnęła.-A raczej nie mogę ci powiedzieć...
Zdziwiło mnie to.
Czego nie mogła mi powiedzieć?
Co było aż takie, że nie mogła mi powiedzieć?
O co chodziło?
Nic z tego nie rozumiałem.
-Powiedz mi. -szepnałem do niej.-Przecież wiesz, że tego nikomu nie powiem.
-Nie o to chodzi.-mruknęła odwracając wzrok.
-To o co?
-O to, że ja...-urwała i uciekła wzrokiem gdzieś daleko za mnie.
Ująłem jej twarz w dłonie, chcąc wzwrócić jej uwagę.
-O to, że ty...-powtórzyłem.
Mrugnęła pare razy.
-O to, że to co się stało jest związane z czymś o czym ty nie powinieneś wiedzieć, bo byś się wkurzył.-mruknęła.-Kiedyś ci powiem, okey?-spytała.
Z czymś o czym nie powinienem wiedzieć...
Wkurzyłbym się....
Zacząłem się zastanawiać o co jej może chodzić...
Rozmyślałem nad każdym słowem jakie do niej powiedziałem tamtej nocy w hotelu...
Kiedy nic nie znalazłem, płynnie przeskoczyłem do jej wypowiedzi, gestów, uczuć...
Przypomniałem sobię nagle tę chwilę kiedy martwiła się, że nikogo nie znajdzie i kiedy ją pocieszałem... Kiedy siłą woli powstrzymałem się od powiedzenia jej co do niej czuję...
Wtedy jej uczucia... Czy ja wiem, stały się jakieś... inne....
Podobne do moich....
Co ja wtedy czułem?
Ach tak, ból...
Ból, że nie mogę jej nic wyznać...
To skoro tak, to dlaczego ona czuła to samo?
Przecież ona nic mi nie chciała wyznać...
Wróciłem z powrotem na ziemię.
-Okey, ale obiecujesz?-spytałem cicho.
Kiwnęła głową na znak zgody.
-A teraz chodźmy. Przed nami jeszcze daleka droga.-szepnęła.
-Tak...Jeszcze daleka droga.-powtórzyłem.
*
Szliśmy w milczeniu.
Każde z nas było pogrążone we własnych myślach...
Cały czas rozważałem wszystkie jej słowa, gesty, uczucia, jakie padły od czasu naszego pierwszego spotkania. To wszytko nie trzymało się kupy, nie miało sensu, a w większości przypadków nawet jej uczucia nie pasowały do słów jakie wypowiedziała.
Nagle moich uszu dobiegło jedno zdanie:
-Szkoda, że jesteś taki ślepy...
Szept Alice był tak bardzo przesycony różnymi emocjami, że nie mogłem ich wyodrębnić.
-Słucham?-spytałem ją.
Spojrzała na mnie.
-Nieważne.-mruknęła.
Chciałem ją jeszcze o coś spytać, ale odwróciła gwałtownie głowę w innym kierunku.
Te pięć słów krążyło mi teraz nieustannie po głowie.
Zacisnąłem dłonie w pięści.
Spokojnie...
Musiałem się cofnąć do początku...
Do chwili kiedy zobaczyłem ją pierwszy raz, w barze...
Na samo wspomnienie, moje usta wygięły się w lekki uśmiech.
Jednak nie było teraz czasu na rozmyślanie jak bardzo ją kocham i użalanie się nad sobą...
Zacząłem analizować słowa jakie wtedy między nami padły, skupiłem się sto razy mocniej na jej uczuciach, gestach, na każdym jej uśmiechu, a nawet najmniejszym spojrzeniu...
Widziałem teraz każdy jej nawet najdrobniejszy ruch, każde posłane mi spojrzenie, ledwie wyczuwalną zmianę emocjii...
Kiedy pierwszy dzień naszego spokania nic mi nie powiedział, poszedłem dalej...
I dalej szukałem igły w stogu siana...
Wiedziałem, że na moim miejscu każdy normalny człowiek, wampir, wilkołak, zmiennokształty czy jaka kolwiek inna istota by się poddała, ale ja nie mogłem...
Kochałem ją, a miłość zawsze jest silniejsza niż rozum...
Kiedy doszedłem do teraźniejszości i dalej nic nie rozumiałem miałem ochotę kogoś zamordować.
Zacisnąłem pięści i wróciłem z powrotem do momentu naszego spotkania.
Mijały godziny...
Słońce powoli zachodziło za horyzont...
Spojrzałem na nie.
Przypomniałem sobie ile razy miałem ochotę je zniszczyć...
Sprawić, by przestało tak diabelnie świecić...
Zawsze przypominało mi kim jestem...
Pokazywało jaki potwór żyje w moim ciele...
Nienawidziłem go...
Teraz jednak coś się zmieniło...
W każdym promieniu widziałem uśmiech Alice...
To jasne światło przypominało mi ten blask w jej oczach...
Alice... Mój własny promyk Słońca...
Westchnąłem...
Mimo, że było to niezwykle piękne nie przybliżało mnie ani o krok do rozwiązania tej dziwnej zagadki jaką była Alice...
I chociaż cofałem się wspomnieniami tyle razy... Dalej wydawała mi się być zamkniętą książką...
Czymś tak niby łatwym do otworzenia, ale jednocześnie trudnym dla człowieka bez rąk...
Tym się teraz czułem...
Człowiekiem bez rąk...
Byłem wabiony tą książką...
Wiedziałem, że chowa w sobie coś co odmieni moje życie na lepsze, coś niesamowitego, być może przesyconego nawet magią...
I wystarczyło tylko ją otworzyć...
A ja nie mogłem...
Byłem tak blisko, a jednocześnie tak daleko...
Jednak nie zamierzałem się poddać.
Lata w wojsku nauczyły mnie dwóch bardzo przydatnych cech, chociaż reszta z nich była straszna....
Wytrwałość i cierpliwość...
Teraz musiałem użyć tych dwóch umiejętności w stu procentach...
Szkoda tylko, że obie się niestety kiedyś kończyły...
A ja powoli czułem, że ten moment jest coraz bliżej.
Rozejrzałem się dookoła...
Moich uszu wyraźnie dobiegły głosy jakiś ludzi i dźwięki ulicy.
Kolejne miasto...
-Alice.-mruknąłem.
Odwróciła na mnie wzrok.
-Tak?
-Miasto.
Kiwnęła głową.
-Widzę.-szepnęła i zaczęła powoli zwalniać.
Zrobiłem to samo.
Żaden człowiek nie mógł widzieć naszego tempa...
Inaczej...
Volturi...
Przeniosłem wzrok na Małą...
Ciekawe czy miała pojęcie kim są Volturi?
Musiałem jej się o to zapytać, a w razie czego wytłumaczyć.
Jednak czułem, że nie jest to odpowiedni moment.
Szliśmy teraz ludzkim tempem.
Kamienny chodnik wyłonił się nam zza zakrętu.
-Alice, zatrzymamy się w tym mieście?-spytałem.
Szczerze powiedziawszy miałem ogromną nadzieję, że powie nie.
Byłem głodny, a im bardziej wzrastał mój głód tym bardziej malała moja samokontrola...
Spojrzała na mnie, zatrzymując się dłużej wzrokiem na moich oczach.
Jęknęła.
-Jasper, jesteś głodny.-stwierdziła z zaniepokojeniem.
Wzruszyłem ramionami.
-Czemu nic nie mówiłeś?-spytała mnie ostro.-Przeciez byśmy się zatrzymali. Zapolowalibyśmy.-jęknęła.
Czemu nic nie mówiłem?
Kolejna rzecz z wojska...
Nigdy się nie uskarżaj i nie użalaj się nad swoim losem, na głos...Jak przyjdzie pora i na to zasłużysz to dostaniesz to czego chcesz...
Slowa Marii szumiały mi w głowie...
-Tak jakoś.-mruknąłem.
Przewróciła oczami.
Nie było w tym geście jednak nawet odrobinki rozbawienia...
Dalej była smutna...
-Jasper, jesteś niemożliwy.-powiedziała patrząc mi w oczy.-Ja jestem już przyzwyczajona do tej hmmm...diety, ale ty nie. Tobie potrzeba czasu, a krew zwierzęca nie jest taka jak ludzka.
O nie, stanowczo taka nie była....
Na samo wspomnienie ludzkiej krwi moje gardło zapłonęło żywym ogniem...
-Będziesz czuł na początku większe pragnienie niż ja, a krew zwierzęca będzie je zaspokajać mniej niż zaspokajała ludzka.-szepnęła.
Kiwnąłem głową na znak zgody.
-Okey.-mruknąłem.-Rozumiem. Będę ci już mówił jak będę głodny.
Posłała mi usmiech, który nie sięgał oczu.
-No to chodź. Idziemy na polowanie.-powiedziała i pociągnęła mnie za ramię.
Wiedziałem, że nie chcę się teraz wracać...
-Nie.-szepnąłem.-Wytrzymam.
Alice westchnęła przeciągle.
-Jasper, nie odgrywaj bohatera, tylko chodź.-ponownie mnie pociągnęła.
-Alice...-zacząłem.-Naprawdę nie ma sensu. Wytrzymam jeszcze dzień czy dwa, a naprawdę nie ma po co sie wracać z powrotem, tylko po to żeby tutaj potem wrócić.
Wiedziałem, że mam rację.
Czułem pragnienie, ale ostatnie na co miałem ochotę to się wracać.
Spojrzała mi prosto w oczy.
-okey.-mruknęła, poddając się.-Ale jutro idziemy.
Uśmiechnąłem się do niej lekko.
-No i dobrze.
Kiwnęła głową zamyslona.
-Zatrzymamy się w hotelu na końcu miasta.-powiedziała.
Jej wzrok był nieprzytomny.
Podejrzewałem, że w tym momencie patrzy w przyszłość...
-Będzie tam mało ludzi, więc pragnienie nie będzie ci bardzo mocno dokuczać.
Moje przypuszczenia się potwierdziły...
-Dzięki.-szepnąłem cicho.
*
Po przejściu całego miasta miałem ochotę pobiec wprost przed siebie, byle tylko nie czuć zapachu krwi.
Mimo, że nie oddychałem i szliśmy z Alice tylko zaułkami, w których było bardzo mało ludzi, osiem razy prawie straciłem nad sobą kontrolę i tylko czujność Alice ratowała mnie przed zabiciem kolejnej osoby.
Było już całkowicie ciemno kiedy doszliśmy do hotelu, o którym mówiła Alice.
Hotel "Magic" był niezwykle... hmm... obskurny?
Tak to chyba było odpowiednie słowo.
Niemniej było to lepsze niż nic, a ludzi praktycznie wogóle tu nie było.
Tak jak mówiła Mała...
W holu była tylko mała recepcja, nie jak w tym poprzednim hotelu z barem i kanapami.
Z lekkim przerażeniem spojrzałem na jej okienko, lękając się, że znowu spotkam Rachel..
Może i była to szansa jak jeden do miliona, ale wszystko mogło się zdarzyć.
Nie chciałem jej znowu zobaczyć...
Stanowczo nie...
Na szczęście w okienku zobaczyłem lekko podpitego, starszawego mężczyznę o bardzo haczykowatym nosie.
Dalej nie oddychając uśmiechnąłem się do niego przyjaźnie i śmiało się przedstawiłem.
Człowiek spojrzał na mnie, a zaraz potem na Alice krytycznym wzrokiem, ale widząc naszą urodę uśmiechnął się do nas promiennie.
-Witam, państwa z radością.-powiedział kłaniając się nisko.
-Dzień dobry.-mruknąłem.
-Pokój dla dwojga?-spytał szybko mężczyzna, wyciągając klucz w naszym kierunku.
Zobaczyłem jak Alice otwiera usta, by zaprotestować, ale nagle zdałem sobie z czegoś sprawę...
Po pierwsze i tak nie będziemy spać, więc sprawa jednego łóżka nie była kłopotliwa, a po drugie i tak miałem świadomość, że przyjdę do niej jak tylko poczuję się samotny, czyli po jakiś pięciu minutach, więc po co brać dwa pokoje?
-Tak.-powiedziałem szybko i zręcznym ruchem wyjąłem mu klucze z dłoni.
Nagle poczułem od Alice falę ciepła...
Jej uczucia były przepełnione....MIŁOŚCIĄ?!!!
Skupiłem się na nich mocniej...
Tak, to niewątpliwie była miłość.
Miłość...
Do mnie?
Nagle na to uczucie z oporem weszło jakieś inne, jakby próbując je zamaskować...
Zamaskować?
Nagle coś sobie uświadomiłem...
Ta mieszanka uczuć...
Nie rozumiałem jej emocji właśnie przez to, że cos zawsze na nie zachodziło...
Coś innego...
Miłość?
Ona mnie kochała?
Mój umysł stanowczo to odrzucał, ale serce z uporem maniaka kazało mu się cofać do chwili kiedy czułem od niej miłość....
Nie, to nie może być prawda...
Przecież byłem potworem...
Nagle jednak wszystko zaczęło mi do siebie pasować...
Każdy jej gest, słowo...
To wszystko zaczęło się zgadzać...
Nie, przecież byłem potworem...
Nagle moje serce wzięło władzę nad mózgiem.
Rozkazywało mi siebie słuchać, a ja wiedziałem, że nie dam rady się przed nim bronić...
Nawet nie umiałem...
Przez ponad sto lat siedziało cicho, a teraz...
Teraz nagle odżyło..
Odkąd spotkałem Alice...
Spojrzałem na nią ze zdziwieniem.
Zauważyła to.
Spuściła wzrok, a jej oczy stały się puste...
Zupełnie jak przy wizji, tylko tak jakoś...
Czy ja wiem...
Inaczej...
-Znakomicie.-wyrwał mnie głos mężczyzny z recepcji.-Ile nocy?-spytał.
-Jedna.-mruknąłem nie siląc się juz na uprzejmości.
Poszedłem w kierunku schodów...
Dalej myslałem nad tym co od niej poczułem...
Miłość...
Ona mnie kochała...
Mimo, że nie mogłem w to dalej uwierzyć moje serce rosło z każdą chwilą...
Wszedłem na górę.
Slyszałem, że Alice idzie wolno za mną.
Czułem od niej strach i smutek.
Znowu nie rozumiałem, ale teraz mnie to nie obchodziło...
Miłość...
I wszystko się zgadzało...
Nawet ta złość na mnie...
Przez Rachel?
Czy było możliwe, że Alice była po prostu... zazdrosna?
Ale ja byłem potworem...
A ona...
Ona była Słońcem... Delikatnym kwiatem...
Czyms tak pieknym, słodkim i bezbronnym, że stanowczo do mnie nie pasowało...
Nagle cos sobie przypomniałem...
Przeciwieństwa się przyciągają...
Ktoś mi to kiedyś powiedział....
Peter?
Tak, chyba on...
Przeciwieństwa...
Ja byłem diabłem, złem wcielonym, a ona niewinnym aniołem...
Ale czy naprawdę...?
Może tylko mi się wydawało i ona nic takiego nie czuła....
Może tak naprawdę ona mnie nie kochała?
Znowu mój umysł krzyczał mi, że nie... Że ona nic do mnie nie czuje...
Ale serce...
Serce...
Posłuchać serca...
Tak...
Kiedy tylko otworzyłem drzwi do pokoju, odwróciłem się twarzą do idącej za mną Alice.
-Alice..-zacząłem.-To na dole...-położyła mi palec na ustach.
-Czekaj.-mruknęła i zamknęła za sobą drzwi.-Niech nie słyszą nas wszyscy.A więc?-szepnęła
-To na dole...-powtórzyłem.-To uczucie, kiedy powiedziałem, że może byc pokój dla dwojga...Co to było?-spytałem, patrząc jej teraz prosto w oczy.-I proszę...Nie mów, że nic ani nie kłam...Dobrze?-poprosiłem.
Kiwnęła głową na znak zgody i przeniosła wzrok na ziemię.
Zapadła cisza...
Z każdą minutą coraz bardziej się niecierpliwiłem...
-Jasper...-zaczęła cicho.-Ja...
Znowu cisza....
-Ty, co?
Zawachała się.
-Ja...-spojrzała mi prosto w oczy.
Widziałem w nich tyle lęku...
-Tylko proszę...-powiedziała cicho.-Cokolwiek powiem, nie znienawidź mnie, okey?-poprosiła.
Jak mogłem ją nienawidzieć?
Kochałem ja od pierwszego wejrzenia...
-Okey.-mruknąłem.
-Ja...Kiedy ujrzałam cię pierwszy raz w wizji, wiedziałam, że będziesz dla mnie kimś ważnym... I za każdym razem kiedy cię potem widziałam, przywiązywałam sie do ciebie, a moje uczucie... rosło. Po pewnym czasie ja...-urwała i zagryzła wargę.-Ja cię pokochałam...-szepnęła.-I dalej to do ciebie czuję...
Wmurowało mnie....
A więc moje serce miało rację....
Ona...
...mnie...
...kochała...
Czułem, że w tym momencie mógłbym przenieść góry...
Mógłbym zacząć latać...
W tym momencie...mógłbym wszystko...
Alice spojrzała na mnie niepewnie.
-Jasper, ja przepraszam.-zaczęła cicho.-Ja...Naprawdę nie mam wpływu na moje uczucia...
-Ty, przepraszasz?-powtórzyłem.
Kiwnęła niepewnie głową.
-Ja naprawdę...Proszę...-szepneła i schowała twarz w dłonie.
Jej drobne ciałko zaczęło się trząść...
Nie panowałem już nad sobą...
Całą swoją siłą oderwałem jej ręce od twarzy i złożyłem na jej ustach pocałunek...
Nagle poczułem od niej zdziwienie...
Rozśmieszyło mnie to...
Naparłem mocniej na jej usta, a ona odpowiedziała mi jeszcze energiczniej.
Kochałem ją...
I teraz miałem pewność, że ona mnie też...
Nie wiele myśląc podniosłem ją do góry i dalej całując przeniosłem na łóżko.
Tam już kompletnie nie byłem sobą...
Jej piękne ciało okazało mi się w pełnej okazałości...
Była cudna...
Jakże ją kochałem...
Od samego początku...
Składałem pocałunki na jej nagim ciele...
*
Ocknąłem się jak Słońce było już wysoko na niebie...
Alice leżała bezpiecznie obok mnie, troskliwie opatulona kołdrą...
Objąłem ją mocniej...
Nie wierzyłem, że to wszystko...
Że to wszystko było prawdziwe...
Pocałowałem ją w jej małą główkę...
-Dzień dobry.-szepnęła otwierając oczy.
Oszołomiła mnie.
Blask jaki bił od jej złotych oczu był piękniejszy niż kiedykolwiek...
Złożyłem pocałunek na jej czerwonych, delikatnych usteczkach...
-Kocham cię.-szepnałem.
Jej uczucia natychmiast się rozświetliły radością.
-Kocham cię najmocniej...-powtórzyłem.
Usmiechnęła się i pocałowała mnie w policzek.
-Ja ciebie też...-szepnęła.-Od zawsze...
Nasze usta znowu sie złączyły...
Nigdy nikogo tak nie kochałem jak jej...
Nigdy...
-Alice...-szepnąłem.
-Tak?-spytała cicho.
-Wiesz... Wydaje mi się, że co do Cullenów to juz podjąłem decyzję.-mruknąłem.
-To znaczy?-spytała wtulając głowę w mój tors.
-Pójdę wszędzie tam gdzie ty...
Zaśmiała się.
-Miałeś rację.-szepnęła.
Zdziwiło mnie to.
Znowu jej wypowiedź nie pasowała do sytuacji...
-To łóżko się jednak przydało...
Roześmiałem się i poczułem, że teraz czas mógłby się zatrzymać...
Była tylko ona...
Jazz183
P.S.Postanowiłem co do rozdziałów. Rozdziały będę dodawał w poniedziałek, czwartek i sobotę. Może się zdarzyć, że dodam też w niedzielę. Co do godziny, to naprawdę różnie, bo róznie kończę zajęcia dodatkowe itd, ale postaram się jakos nie późno. :P Pozdrawiam i mam nadzieję, że rozdział sie wam podobał. ^^ A i spojrzałem na rozdział 1 i musze przyznać, że wyszedł mi beznadziejnie. :P
Jeśli wtedy mówiłem, że jest słońce to chyba mi coś odwaliło. :P
Dzisiaj jest wprost cudownie...^^
Tak, tak, uwielbiam nawijać o pogodzie. :P
Po pierwsze chciałem was przeprosić za mój poprzedni rozdział.
Zostawiłem was w punkcie kulminacyjnym.... :P
Hahahaha....
Wybaczcie.
Mogę wam jednak obiecać, że ten rozdział wam się spodoba...
Hmmm...
Przynajmniej mam taką nadzieję. :P
Ale nie będę zdradzał szczegółów... Sami zobaczycie, a raczej same... :X
Alice... Co się stalo? Nie przeszkadza mi wcale Twoje użalanie się, naprawdę. Mów co Ci ten debil zrobił i daj mi jego adres, a nie będzie już tak wesoło. :P Na serio... :( Martwię się o Ciebie... Napisz mi co się stało. Plisss... :* Chciałbym być przy Tobie i Cię móc pocieszyć. Ach moja była.... Wiesz, czas leczy rany (podobno), ale dzięki za troskę. Co do recepcjonistki... Spoko, też jej nienawidzę i mogę Ci obiecać, że już się nie pojawi na 100%, natomiast Jasper będzie zazdrosny o Alice z powodu pewnego kogoś.....Hmmm.... za dużo szczegółów.... ;P Co do deski to spoko, nic sobie nie zrobię znowu... :P jeżdżę już prawie 6 lat i to był mój pierwszy wypadek. :P Ty nigdy nie zanudzasz... ^^ Również Cię mocno całuję i pozdrawiam. :* No i dziękuję. :*
Asai... Kompleks niższości, mówisz... hmm... :P Wierz mi, też mnie wkurza jego nie skapniętość, ale próbuję wczuć się w jego sytuację. Wiesz, on przez większość swojego życia nie miał styczności z miłością i zapomniał co to jest... :( Poza tym przez te ponad sto lat nikt go nigdy nie kochał. Tylko przed przemianą, a o tym zapomniał przez wojny i smutek. Ale masz rację... Mogę Ci za to obiecać, że ten rozdział wszystko zmieni... Hmmmm.... Za dużo szczegółów, znowu. Co ze mnie za debil. :P No nic... W każdym razie... Pozdrawiam Cię i dzięki. :*
Dziękuję wam wszystkim za wejście i przemiłe komentarze i muszę wam powiedzieć, że jesteście kochani, kochane czy jak tam jeszcze chcecie. :P Dziękuję. :*
Pozdrawiam was gorąco
Jazz183
Rozdział 10
Rozdział tak jak obiecałem, dedykuję pewnej wspaniałej osóbce, która jest aktualnie jedną z najważniejszych osób w moim życiu i którą chociaż znam od niedawna... hmm... pokochałem. :P Dziękuję Ci. Jeśli ktoś nie wie kto to, podpowiem, że to Alice. Mam nadzieję, że rozdział Ci się spodoba, bo narzekałaś, że tamten tak przerwałem. :P
Szliśmy w milczeniu.
Każda moja próba zagadania do Alice kończyła się niepowodzeniem.
Odtrącała mnie, albo udawała, że nie słyszy...
Co ja jej zrobiłem?
W czasie kiedy na nią czekałem w recepcji coś musiało się stać...
Coś musiało się zdarzyć...
Coś tak strasznego, że ta mała istotka się tym zdenerwowała...
Ale co?
Na początku myślałem, że to przez jakąś wizję, która ją zaniepokoiła tak bardzo, że nie chciała ze mną o niej rozmawiać. Potem jednak zorientowałem się, że chodzi o mnie.
To ja jej coś zrobiłem, ale zrobiłem to tak umiejętnie, że nie mogłem zgadnąć co...
Ech, przydałby się teraz Peter...
Znowu imię mojego przyjaciela, zadziałało na mnie jak zimny prysznic.
Odkąd opuściłem Marię, Peter zawsze był przy mnie...
Tylko z nim mogłem normalnie porozmawiać...
Może nie do końca rozumiał moje problemy z zabijaniem ludzi, ale staral się...
Zawsze kiedy miałem jakiś problem to właśnie z nim, a nie z Charlotte przeprowadzałem długą rozmowę.
Ale wiedziałem, że nie mogę mu niszczyć życia z Charlotte...
On ją kochał, a ja jej go nieumyślnie zabierałem.
Oddzielałem ich od siebie...
Niszczyłem miłość...
Westchnąłem.
Moja decyzja o ucieczce od nich krążyła mi po głowie rok przed tym zanim przerodziłem myśl w czyn.
A kiedy to zrobiłem...
Wiedziałem co czuł...
Wiedziałem, że z jednej strony był smutny, wkurzony na mnie, ale z drugiej...
Z drugiej strony czuł ulgę...
Ulgę, że może być z Charlotte.
Podczas mojej długiej samotnej wędrówki, aż do spotkania z Alice, wiele razy czułem jego i Charlotte trop.
Wiedziałem, że mnie szukali...
Wtedy wmawiałem sobie, że nie chcę go widzieć już nigdy więcej, ale w głębi duszy wiedziałem, że to kłamstwo...
Tęskniłem za nim...
Tęskniłem za nim i za Charlotte...
Chociaż to on był mi bardziej drogi...
Gdyby on teraz był przy mnie...
...wiedziałby co robić.
Pomógł, by mi i napewno zgadłby jak skrzywdziłem Alice...
Skrzywdziłem Alice...
Te dwa słowa raniły mnie dogłębnie....
Nie chciałem jej skrzywdzić...
Nigdy...
Ale oczywiście to zrobiłem...
Jakże, by inaczej...
Zawsze coś musiałem schrzanić...
Spojrzałem na Alice...
-Alice...-zacząłem znowu.
Ciche warknięcie.
Dalej nie chciała mnie słuchać...
-Alice, proszę..-mruknąłem i złapałem jej dłoń.
Natychmiast poczułem, że próbuje ją wyrwać, ale była na to zbyt słaba...
Byłem od niej silniejszy...
Stanąłem naprzeciwko niej tak, że musiała na mnie patrzeć.
-Alice...-mruknąłem ignorując jej próby odwrócenia się do mnie tyłem.-Możemy porozmawiać?-spytałem.
Spojrzała na mnie złowrogo.
W jej oczach czaiło się tyle bólu...
-Porozmawiać?!-powtórzyła ostro.-O czym chcesz porozmawiać?!-warknęła.
-Nie rozumiem o co się tak złościsz.-mruknąłem.
Popełniłem ogromny błąd, wypowiadając te słowa.
Nagle wydawało mi się, że Mała urosła. Stała się groźniejsza, a jej niewielki zasób sił urósł wprost niewobrażalnie.
Pierwszy raz w życiu kogoś sie bałem...
Wyszarpnęła swoją małą dłoń z mojej tak gwałtownie, że aż zamarłem.
Przecież była taka drobna...
Taka bezsilna...
A teraz...
teraz jakby stała się kimś zupełnie innym...
Wiedziałem, że teraz nawet z moim ponad stu letnim doświadczeniem w walkach i tak bym jej nie pokonał...
Stała się momentalnie doświadczonym żołnierzem...
Groźnym przeciwnikiem...
-O co się tak złoszczę?!-warknęła.
Kiwnąłem niepewnie głową.
Przewróciła oczami i odwróciła się z powrotem w stronę drogi.
Nie.-mruknąłem do siebie w myślach-Nie mogę pozwolić jej być złą.
Złapałem ją za ramię, zmuszając do stania w miejscu.
-Alice, proszę.-jęknąłem.-Naprwdę nie wiem czym cię uraziłem, ale wiem, że czymś tak. Ja... Ja nie chciałem, naprawdę.-obserwowałem teraz jej uczucia pilniej niż kogokolwiek innego w życiu.-Przepraszam.-szepnąłem.-Nie chcę żebyś cierpiała...-dodałem cicho.
Całą swoją siłą woli skupiłem się na zmienieniu jej emocji.
Po chwili usłyszałem jej ciche westchnięcie i odwróciła się twarzą w moją stronę.
W jej oczach dalej widziałem ból, ale jakby mniejszy.
-Alice...-szepnąłem i złapałem ją za rękę.
Posłała mi lekki usmiech...
Ten uśmiech sprawił, że poczułem z powrotem, że mam po co żyć...
-Oh, Jasper...-szepnęła cicho.
Objąłem ją delikatnie w pasie.
-Alice...-powtórzyłem jednocześnie rozkoszując się jej niesamowitym zapachem.
Pachniała tak slodko z jakby lekką nutą jakiegoś cytrusa...
Nic nie miało takiego idealnego zapachu...
-Co się stało?-spytałem po chwili milczenia.
Oderwała sie ode mnie i spojrzała mi w oczy.
Zabolało mnie, że nie widać jeszcze w jej oczach tego blasku, który pojawiał się jak się uśmiechała...
-Nic...-szepnęła głosem przepełnionym bólem.
-Alice...-mruknąłem.-Tak łatwo mnie nie oszukasz. Chcę wiedzieć co się stało. Powiesz mi? Proszę.-ścisnąłem mocniej jej dłoń.
Zagryzła wargę.
-Nie wiem...-szepnęła.-A raczej nie mogę ci powiedzieć...
Zdziwiło mnie to.
Czego nie mogła mi powiedzieć?
Co było aż takie, że nie mogła mi powiedzieć?
O co chodziło?
Nic z tego nie rozumiałem.
-Powiedz mi. -szepnałem do niej.-Przecież wiesz, że tego nikomu nie powiem.
-Nie o to chodzi.-mruknęła odwracając wzrok.
-To o co?
-O to, że ja...-urwała i uciekła wzrokiem gdzieś daleko za mnie.
Ująłem jej twarz w dłonie, chcąc wzwrócić jej uwagę.
-O to, że ty...-powtórzyłem.
Mrugnęła pare razy.
-O to, że to co się stało jest związane z czymś o czym ty nie powinieneś wiedzieć, bo byś się wkurzył.-mruknęła.-Kiedyś ci powiem, okey?-spytała.
Z czymś o czym nie powinienem wiedzieć...
Wkurzyłbym się....
Zacząłem się zastanawiać o co jej może chodzić...
Rozmyślałem nad każdym słowem jakie do niej powiedziałem tamtej nocy w hotelu...
Kiedy nic nie znalazłem, płynnie przeskoczyłem do jej wypowiedzi, gestów, uczuć...
Przypomniałem sobię nagle tę chwilę kiedy martwiła się, że nikogo nie znajdzie i kiedy ją pocieszałem... Kiedy siłą woli powstrzymałem się od powiedzenia jej co do niej czuję...
Wtedy jej uczucia... Czy ja wiem, stały się jakieś... inne....
Podobne do moich....
Co ja wtedy czułem?
Ach tak, ból...
Ból, że nie mogę jej nic wyznać...
To skoro tak, to dlaczego ona czuła to samo?
Przecież ona nic mi nie chciała wyznać...
Wróciłem z powrotem na ziemię.
-Okey, ale obiecujesz?-spytałem cicho.
Kiwnęła głową na znak zgody.
-A teraz chodźmy. Przed nami jeszcze daleka droga.-szepnęła.
-Tak...Jeszcze daleka droga.-powtórzyłem.
*
Szliśmy w milczeniu.
Każde z nas było pogrążone we własnych myślach...
Cały czas rozważałem wszystkie jej słowa, gesty, uczucia, jakie padły od czasu naszego pierwszego spotkania. To wszytko nie trzymało się kupy, nie miało sensu, a w większości przypadków nawet jej uczucia nie pasowały do słów jakie wypowiedziała.
Nagle moich uszu dobiegło jedno zdanie:
-Szkoda, że jesteś taki ślepy...
Szept Alice był tak bardzo przesycony różnymi emocjami, że nie mogłem ich wyodrębnić.
-Słucham?-spytałem ją.
Spojrzała na mnie.
-Nieważne.-mruknęła.
Chciałem ją jeszcze o coś spytać, ale odwróciła gwałtownie głowę w innym kierunku.
Te pięć słów krążyło mi teraz nieustannie po głowie.
Zacisnąłem dłonie w pięści.
Spokojnie...
Musiałem się cofnąć do początku...
Do chwili kiedy zobaczyłem ją pierwszy raz, w barze...
Na samo wspomnienie, moje usta wygięły się w lekki uśmiech.
Jednak nie było teraz czasu na rozmyślanie jak bardzo ją kocham i użalanie się nad sobą...
Zacząłem analizować słowa jakie wtedy między nami padły, skupiłem się sto razy mocniej na jej uczuciach, gestach, na każdym jej uśmiechu, a nawet najmniejszym spojrzeniu...
Widziałem teraz każdy jej nawet najdrobniejszy ruch, każde posłane mi spojrzenie, ledwie wyczuwalną zmianę emocjii...
Kiedy pierwszy dzień naszego spokania nic mi nie powiedział, poszedłem dalej...
I dalej szukałem igły w stogu siana...
Wiedziałem, że na moim miejscu każdy normalny człowiek, wampir, wilkołak, zmiennokształty czy jaka kolwiek inna istota by się poddała, ale ja nie mogłem...
Kochałem ją, a miłość zawsze jest silniejsza niż rozum...
Kiedy doszedłem do teraźniejszości i dalej nic nie rozumiałem miałem ochotę kogoś zamordować.
Zacisnąłem pięści i wróciłem z powrotem do momentu naszego spotkania.
Mijały godziny...
Słońce powoli zachodziło za horyzont...
Spojrzałem na nie.
Przypomniałem sobie ile razy miałem ochotę je zniszczyć...
Sprawić, by przestało tak diabelnie świecić...
Zawsze przypominało mi kim jestem...
Pokazywało jaki potwór żyje w moim ciele...
Nienawidziłem go...
Teraz jednak coś się zmieniło...
W każdym promieniu widziałem uśmiech Alice...
To jasne światło przypominało mi ten blask w jej oczach...
Alice... Mój własny promyk Słońca...
Westchnąłem...
Mimo, że było to niezwykle piękne nie przybliżało mnie ani o krok do rozwiązania tej dziwnej zagadki jaką była Alice...
I chociaż cofałem się wspomnieniami tyle razy... Dalej wydawała mi się być zamkniętą książką...
Czymś tak niby łatwym do otworzenia, ale jednocześnie trudnym dla człowieka bez rąk...
Tym się teraz czułem...
Człowiekiem bez rąk...
Byłem wabiony tą książką...
Wiedziałem, że chowa w sobie coś co odmieni moje życie na lepsze, coś niesamowitego, być może przesyconego nawet magią...
I wystarczyło tylko ją otworzyć...
A ja nie mogłem...
Byłem tak blisko, a jednocześnie tak daleko...
Jednak nie zamierzałem się poddać.
Lata w wojsku nauczyły mnie dwóch bardzo przydatnych cech, chociaż reszta z nich była straszna....
Wytrwałość i cierpliwość...
Teraz musiałem użyć tych dwóch umiejętności w stu procentach...
Szkoda tylko, że obie się niestety kiedyś kończyły...
A ja powoli czułem, że ten moment jest coraz bliżej.
Rozejrzałem się dookoła...
Moich uszu wyraźnie dobiegły głosy jakiś ludzi i dźwięki ulicy.
Kolejne miasto...
-Alice.-mruknąłem.
Odwróciła na mnie wzrok.
-Tak?
-Miasto.
Kiwnęła głową.
-Widzę.-szepnęła i zaczęła powoli zwalniać.
Zrobiłem to samo.
Żaden człowiek nie mógł widzieć naszego tempa...
Inaczej...
Volturi...
Przeniosłem wzrok na Małą...
Ciekawe czy miała pojęcie kim są Volturi?
Musiałem jej się o to zapytać, a w razie czego wytłumaczyć.
Jednak czułem, że nie jest to odpowiedni moment.
Szliśmy teraz ludzkim tempem.
Kamienny chodnik wyłonił się nam zza zakrętu.
-Alice, zatrzymamy się w tym mieście?-spytałem.
Szczerze powiedziawszy miałem ogromną nadzieję, że powie nie.
Byłem głodny, a im bardziej wzrastał mój głód tym bardziej malała moja samokontrola...
Spojrzała na mnie, zatrzymując się dłużej wzrokiem na moich oczach.
Jęknęła.
-Jasper, jesteś głodny.-stwierdziła z zaniepokojeniem.
Wzruszyłem ramionami.
-Czemu nic nie mówiłeś?-spytała mnie ostro.-Przeciez byśmy się zatrzymali. Zapolowalibyśmy.-jęknęła.
Czemu nic nie mówiłem?
Kolejna rzecz z wojska...
Nigdy się nie uskarżaj i nie użalaj się nad swoim losem, na głos...Jak przyjdzie pora i na to zasłużysz to dostaniesz to czego chcesz...
Slowa Marii szumiały mi w głowie...
-Tak jakoś.-mruknąłem.
Przewróciła oczami.
Nie było w tym geście jednak nawet odrobinki rozbawienia...
Dalej była smutna...
-Jasper, jesteś niemożliwy.-powiedziała patrząc mi w oczy.-Ja jestem już przyzwyczajona do tej hmmm...diety, ale ty nie. Tobie potrzeba czasu, a krew zwierzęca nie jest taka jak ludzka.
O nie, stanowczo taka nie była....
Na samo wspomnienie ludzkiej krwi moje gardło zapłonęło żywym ogniem...
-Będziesz czuł na początku większe pragnienie niż ja, a krew zwierzęca będzie je zaspokajać mniej niż zaspokajała ludzka.-szepnęła.
Kiwnąłem głową na znak zgody.
-Okey.-mruknąłem.-Rozumiem. Będę ci już mówił jak będę głodny.
Posłała mi usmiech, który nie sięgał oczu.
-No to chodź. Idziemy na polowanie.-powiedziała i pociągnęła mnie za ramię.
Wiedziałem, że nie chcę się teraz wracać...
-Nie.-szepnąłem.-Wytrzymam.
Alice westchnęła przeciągle.
-Jasper, nie odgrywaj bohatera, tylko chodź.-ponownie mnie pociągnęła.
-Alice...-zacząłem.-Naprawdę nie ma sensu. Wytrzymam jeszcze dzień czy dwa, a naprawdę nie ma po co sie wracać z powrotem, tylko po to żeby tutaj potem wrócić.
Wiedziałem, że mam rację.
Czułem pragnienie, ale ostatnie na co miałem ochotę to się wracać.
Spojrzała mi prosto w oczy.
-okey.-mruknęła, poddając się.-Ale jutro idziemy.
Uśmiechnąłem się do niej lekko.
-No i dobrze.
Kiwnęła głową zamyslona.
-Zatrzymamy się w hotelu na końcu miasta.-powiedziała.
Jej wzrok był nieprzytomny.
Podejrzewałem, że w tym momencie patrzy w przyszłość...
-Będzie tam mało ludzi, więc pragnienie nie będzie ci bardzo mocno dokuczać.
Moje przypuszczenia się potwierdziły...
-Dzięki.-szepnąłem cicho.
*
Po przejściu całego miasta miałem ochotę pobiec wprost przed siebie, byle tylko nie czuć zapachu krwi.
Mimo, że nie oddychałem i szliśmy z Alice tylko zaułkami, w których było bardzo mało ludzi, osiem razy prawie straciłem nad sobą kontrolę i tylko czujność Alice ratowała mnie przed zabiciem kolejnej osoby.
Było już całkowicie ciemno kiedy doszliśmy do hotelu, o którym mówiła Alice.
Hotel "Magic" był niezwykle... hmm... obskurny?
Tak to chyba było odpowiednie słowo.
Niemniej było to lepsze niż nic, a ludzi praktycznie wogóle tu nie było.
Tak jak mówiła Mała...
W holu była tylko mała recepcja, nie jak w tym poprzednim hotelu z barem i kanapami.
Z lekkim przerażeniem spojrzałem na jej okienko, lękając się, że znowu spotkam Rachel..
Może i była to szansa jak jeden do miliona, ale wszystko mogło się zdarzyć.
Nie chciałem jej znowu zobaczyć...
Stanowczo nie...
Na szczęście w okienku zobaczyłem lekko podpitego, starszawego mężczyznę o bardzo haczykowatym nosie.
Dalej nie oddychając uśmiechnąłem się do niego przyjaźnie i śmiało się przedstawiłem.
Człowiek spojrzał na mnie, a zaraz potem na Alice krytycznym wzrokiem, ale widząc naszą urodę uśmiechnął się do nas promiennie.
-Witam, państwa z radością.-powiedział kłaniając się nisko.
-Dzień dobry.-mruknąłem.
-Pokój dla dwojga?-spytał szybko mężczyzna, wyciągając klucz w naszym kierunku.
Zobaczyłem jak Alice otwiera usta, by zaprotestować, ale nagle zdałem sobie z czegoś sprawę...
Po pierwsze i tak nie będziemy spać, więc sprawa jednego łóżka nie była kłopotliwa, a po drugie i tak miałem świadomość, że przyjdę do niej jak tylko poczuję się samotny, czyli po jakiś pięciu minutach, więc po co brać dwa pokoje?
-Tak.-powiedziałem szybko i zręcznym ruchem wyjąłem mu klucze z dłoni.
Nagle poczułem od Alice falę ciepła...
Jej uczucia były przepełnione....MIŁOŚCIĄ?!!!
Skupiłem się na nich mocniej...
Tak, to niewątpliwie była miłość.
Miłość...
Do mnie?
Nagle na to uczucie z oporem weszło jakieś inne, jakby próbując je zamaskować...
Zamaskować?
Nagle coś sobie uświadomiłem...
Ta mieszanka uczuć...
Nie rozumiałem jej emocji właśnie przez to, że cos zawsze na nie zachodziło...
Coś innego...
Miłość?
Ona mnie kochała?
Mój umysł stanowczo to odrzucał, ale serce z uporem maniaka kazało mu się cofać do chwili kiedy czułem od niej miłość....
Nie, to nie może być prawda...
Przecież byłem potworem...
Nagle jednak wszystko zaczęło mi do siebie pasować...
Każdy jej gest, słowo...
To wszystko zaczęło się zgadzać...
Nie, przecież byłem potworem...
Nagle moje serce wzięło władzę nad mózgiem.
Rozkazywało mi siebie słuchać, a ja wiedziałem, że nie dam rady się przed nim bronić...
Nawet nie umiałem...
Przez ponad sto lat siedziało cicho, a teraz...
Teraz nagle odżyło..
Odkąd spotkałem Alice...
Spojrzałem na nią ze zdziwieniem.
Zauważyła to.
Spuściła wzrok, a jej oczy stały się puste...
Zupełnie jak przy wizji, tylko tak jakoś...
Czy ja wiem...
Inaczej...
-Znakomicie.-wyrwał mnie głos mężczyzny z recepcji.-Ile nocy?-spytał.
-Jedna.-mruknąłem nie siląc się juz na uprzejmości.
Poszedłem w kierunku schodów...
Dalej myslałem nad tym co od niej poczułem...
Miłość...
Ona mnie kochała...
Mimo, że nie mogłem w to dalej uwierzyć moje serce rosło z każdą chwilą...
Wszedłem na górę.
Slyszałem, że Alice idzie wolno za mną.
Czułem od niej strach i smutek.
Znowu nie rozumiałem, ale teraz mnie to nie obchodziło...
Miłość...
I wszystko się zgadzało...
Nawet ta złość na mnie...
Przez Rachel?
Czy było możliwe, że Alice była po prostu... zazdrosna?
Ale ja byłem potworem...
A ona...
Ona była Słońcem... Delikatnym kwiatem...
Czyms tak pieknym, słodkim i bezbronnym, że stanowczo do mnie nie pasowało...
Nagle cos sobie przypomniałem...
Przeciwieństwa się przyciągają...
Ktoś mi to kiedyś powiedział....
Peter?
Tak, chyba on...
Przeciwieństwa...
Ja byłem diabłem, złem wcielonym, a ona niewinnym aniołem...
Ale czy naprawdę...?
Może tylko mi się wydawało i ona nic takiego nie czuła....
Może tak naprawdę ona mnie nie kochała?
Znowu mój umysł krzyczał mi, że nie... Że ona nic do mnie nie czuje...
Ale serce...
Serce...
Posłuchać serca...
Tak...
Kiedy tylko otworzyłem drzwi do pokoju, odwróciłem się twarzą do idącej za mną Alice.
-Alice..-zacząłem.-To na dole...-położyła mi palec na ustach.
-Czekaj.-mruknęła i zamknęła za sobą drzwi.-Niech nie słyszą nas wszyscy.A więc?-szepnęła
-To na dole...-powtórzyłem.-To uczucie, kiedy powiedziałem, że może byc pokój dla dwojga...Co to było?-spytałem, patrząc jej teraz prosto w oczy.-I proszę...Nie mów, że nic ani nie kłam...Dobrze?-poprosiłem.
Kiwnęła głową na znak zgody i przeniosła wzrok na ziemię.
Zapadła cisza...
Z każdą minutą coraz bardziej się niecierpliwiłem...
-Jasper...-zaczęła cicho.-Ja...
Znowu cisza....
-Ty, co?
Zawachała się.
-Ja...-spojrzała mi prosto w oczy.
Widziałem w nich tyle lęku...
-Tylko proszę...-powiedziała cicho.-Cokolwiek powiem, nie znienawidź mnie, okey?-poprosiła.
Jak mogłem ją nienawidzieć?
Kochałem ja od pierwszego wejrzenia...
-Okey.-mruknąłem.
-Ja...Kiedy ujrzałam cię pierwszy raz w wizji, wiedziałam, że będziesz dla mnie kimś ważnym... I za każdym razem kiedy cię potem widziałam, przywiązywałam sie do ciebie, a moje uczucie... rosło. Po pewnym czasie ja...-urwała i zagryzła wargę.-Ja cię pokochałam...-szepnęła.-I dalej to do ciebie czuję...
Wmurowało mnie....
A więc moje serce miało rację....
Ona...
...mnie...
...kochała...
Czułem, że w tym momencie mógłbym przenieść góry...
Mógłbym zacząć latać...
W tym momencie...mógłbym wszystko...
Alice spojrzała na mnie niepewnie.
-Jasper, ja przepraszam.-zaczęła cicho.-Ja...Naprawdę nie mam wpływu na moje uczucia...
-Ty, przepraszasz?-powtórzyłem.
Kiwnęła niepewnie głową.
-Ja naprawdę...Proszę...-szepneła i schowała twarz w dłonie.
Jej drobne ciałko zaczęło się trząść...
Nie panowałem już nad sobą...
Całą swoją siłą oderwałem jej ręce od twarzy i złożyłem na jej ustach pocałunek...
Nagle poczułem od niej zdziwienie...
Rozśmieszyło mnie to...
Naparłem mocniej na jej usta, a ona odpowiedziała mi jeszcze energiczniej.
Kochałem ją...
I teraz miałem pewność, że ona mnie też...
Nie wiele myśląc podniosłem ją do góry i dalej całując przeniosłem na łóżko.
Tam już kompletnie nie byłem sobą...
Jej piękne ciało okazało mi się w pełnej okazałości...
Była cudna...
Jakże ją kochałem...
Od samego początku...
Składałem pocałunki na jej nagim ciele...
*
Ocknąłem się jak Słońce było już wysoko na niebie...
Alice leżała bezpiecznie obok mnie, troskliwie opatulona kołdrą...
Objąłem ją mocniej...
Nie wierzyłem, że to wszystko...
Że to wszystko było prawdziwe...
Pocałowałem ją w jej małą główkę...
-Dzień dobry.-szepnęła otwierając oczy.
Oszołomiła mnie.
Blask jaki bił od jej złotych oczu był piękniejszy niż kiedykolwiek...
Złożyłem pocałunek na jej czerwonych, delikatnych usteczkach...
-Kocham cię.-szepnałem.
Jej uczucia natychmiast się rozświetliły radością.
-Kocham cię najmocniej...-powtórzyłem.
Usmiechnęła się i pocałowała mnie w policzek.
-Ja ciebie też...-szepnęła.-Od zawsze...
Nasze usta znowu sie złączyły...
Nigdy nikogo tak nie kochałem jak jej...
Nigdy...
-Alice...-szepnąłem.
-Tak?-spytała cicho.
-Wiesz... Wydaje mi się, że co do Cullenów to juz podjąłem decyzję.-mruknąłem.
-To znaczy?-spytała wtulając głowę w mój tors.
-Pójdę wszędzie tam gdzie ty...
Zaśmiała się.
-Miałeś rację.-szepnęła.
Zdziwiło mnie to.
Znowu jej wypowiedź nie pasowała do sytuacji...
-To łóżko się jednak przydało...
Roześmiałem się i poczułem, że teraz czas mógłby się zatrzymać...
Była tylko ona...
Jazz183
P.S.Postanowiłem co do rozdziałów. Rozdziały będę dodawał w poniedziałek, czwartek i sobotę. Może się zdarzyć, że dodam też w niedzielę. Co do godziny, to naprawdę różnie, bo róznie kończę zajęcia dodatkowe itd, ale postaram się jakos nie późno. :P Pozdrawiam i mam nadzieję, że rozdział sie wam podobał. ^^ A i spojrzałem na rozdział 1 i musze przyznać, że wyszedł mi beznadziejnie. :P
Uwielbiam Cię Jazz <3 świetnie piszesz,a ten rozdział bardzo mi się podobał :)
OdpowiedzUsuńŚwietny roździał , długo czekałam asz wyznają sobie miłość <3 . No a teraz trzeba czekać dooświatczyn :-*
OdpowiedzUsuń28 yr old Desktop Support Technician Alic Nevin, hailing from Woodstock enjoys watching movies like "Swarm, The" and Flag Football. Took a trip to Ironbridge Gorge and drives a Ferrari 250 GT LWB 'Tour de France' Berlinetta. wyjasnienie
OdpowiedzUsuńprawnik rzeszów - Jesteśmy prawnik-rzeszow.biz, kancelarią prawną z siedzibą w Rzeszowie. Jesteśmy małą kancelarią, dopiero zaczynamy swoją działalność, dlatego potrzebujemy dotrzeć do większej liczby osób. Oferujemy usługi prawnicze i musimy rozpowszechnić naszą nazwę, więc jeśli masz czas, aby napisać o nas, będziemy wdzięczni. Chciałabym podziękować za poświęcony czas, ponieważ wiem, że jesteście bardzo zajęci i naprawdę to doceniamy. Jeśli masz jakieś pytania, proszę nie krępuj się pytać.
OdpowiedzUsuń