wtorek, 4 grudnia 2012

Rozdział 22

Hej...
Wracam do was wreszcie. :)
Dziękuję za wszystkie miłe komentarze i kondolencje. Nawet nie wiecie ile to dla mnie znaczy...
Już nie długo (czyli jakoś po mikołajkach) zajmę się wreszcie waszymi blogami i ponadrabiam wszystko. Wybaczcie, że nie teraz, ale muszę jeszcze ogarnąć trochę rzeczy związanych ze szkołą i z życiem prywatnym. 
A tymczasem... Rozdział 22...
Jazz183

Rozdział 22

Czas w domu Cullenów, a właściwie też i moim mijał mi cudownie. 
Nawet się nie zorientowałem jak trzy tygodnie przeleciały mi między palcami jak z bicza strzelił.
Zszedłem wolnym krokiem na dół. 
Nie łatwo było przystosować się do ludzkiego tempa ani tych wszystkich zachowań, ale Carlise ciągle kazał mi trenować. 
Alice miała łatwiej...
Podczas podróży przecież non stop spędzała czas z ludźmi.
Ja nie...
Ja kryłem się w cieniu...
Wolałem unikać tych niezwykle kruchych i zarazem pociągających istot...
Nie mogłem wyzwolić bestii...
Usiadłem na kanapie i niepewnie spojrzałem na stojący w salonie fortepian. Od pierwszego dnia w tym domu kusiło mnie żeby dotknąć jego klawiszy... 
Żeby spod moich palców wypłynęła muzyka... 
Ale nie mogłem...
To była własność Edwarda, a ja nie zamierzałem się w nią mieszać.
Rozejrzałem się po salonie i nie widząc żadnej osoby, przełamałem się i usiadłem za instrumentem.
Potrzeba była zbyt wielka...
Klawisze z białej kości słoniowej...
Tak delikatne...
Niepewnie nacisnąłem jeden z nich. 
Dźwięk...
Cichy i znajomy dźwięk...
I wspomnienia...
Matka ucząca grać mnie na fortepianie...
Delikatna muzyka kołysanki...
Przesunąłem palec na drugi klawisz...
Kolejne wspomnienie...
twarz mojej opiekunki...
Uśmiech...
Melodia...
Znałem ją...
Ale była taka stara... 
Starsza niż moja pamięć mogła sięgnąć.
Może gdybym ją zagrał...
Może wtedy powróciły, by te niektóre obrazy...
Tak...
Szybko położyłem palce na klawiaturze i nacisnąłem pierwszy dźwięk utworu...
Potem następny i następny...
Moje dłonie skakały po instrumencie z niezwykłą szybkością. 
I melodia...
Mimo, że minęło ponad sto lat nie zapomniałem jak się gra. 
Usłyszałem ciche kroki mojej rodziny.
Nie przerwałem...
Nie mogłem w tym momencie...
Twarz matki i ojca... 
Pokój gościnny, do którego lubiłem wchodzić jak nikt nie patrzył...
I okno w salonie...
Okno, z którego widać było całe miasto...
Lubiłem przed nim siadać...
Siadać i obserwować życie codzienne mieszkańców. 
To było jak film...
Piękne i fascynujące. 
Kiedy zabrzmiała ostatnia nuta przed oczami dalej tańczyły mi obrazy z przeszłości. 
Minęło tyle lat...
Tyle długich lat...
Opuściłem ręce na kolana i spojrzałem z wahaniem na rodzinę. 
Rosalie i Emmett usiedli na kanapie, obejmując się, Edward stał z szerokim uśmiechem na przeciwko mnie, a Esme i Carlise usadowili się na podłodze, zasłuchani. 
Brakowało tylko Alice...
Tak bardzo chciałem ją teraz zobaczyć... 
Nagle poczułem jak drobne ramiona oplatają mnie od tyłu, a na policzku pojawiają się maleńkie wargi. 
I znowu zapach cytrusa...
Uśmiechnąłem się i odwróciłem w jej stronę. 
Wyglądała tak pięknie...
Piękniej niż zazwyczaj...
-Alice.-szepnąłem cicho i złożyłem na jej ustach pocałunek. 
Tak bardzo ją kochałem...
-Nie wiedziałam, że umiesz grać.-mruknęła, siadając obok mnie, przy fortepianie.
Wzruszyłem ramionami.
-Takie tam. Graniem to tego nazwać nie można.-powiedziałem szybko.
-Ty chyba żartujesz!-krzyknął Edward.-To było niesamowite! Nigdy nie słyszałem piękniejszego utworu. Słowo daję. 
Uśmiechnąłem się do niego. 
-Dzięki.
-Właśnie, Jasper. To było fantastyczne!-krzyknęła Rosalie i natychmiast znalazła się blisko mnie.-To było lepsze od tego wiecznego bębnienia Edwarda. 
-Ej.-warknął rudowłosy.-Wcale nie bębnię.
-Jasne.-odpowiedziała mu sarkastycznie Rose.-Wcale.
Wszyscy się zasmiali.
Ta dwójka kłóciła się non stop.
-Jazz, stary.-Emmett poklepał mnie po ramieniu.-Graj to jeszcze raz.
Przewróciłem oczami.
-Nie... Nie ma po co.-mruknąłem.
-Jest Jasper. Masz niezwykły talent.-powiedział spokojnym głosem Carlise.
-Właśnie. Chcielibyśmy posłuchać jeszcze raz.-uśmiechnęła się Esme. 
-Graj. Nie marudź.-zaśmiała się Alice, łapiąc mnie za dłoń i kładąc ją na instrumencie. 
Przewróciłem oczami.
Nie mogłem oprzeć się jej rozkazowi. 
-To się jeszcze śpiewa, ale nie będę...-zacząłem, ale Emmett przerwał mi w pół słowa.
-Skoro tak to na co czekasz?! Śpiewaj!-krzyknął.
Jęknąłem cicho.
Nie lubiłem być w centrum uwagi. 
-Ale..-zacząłem, ale Mała położyła mi palec na ustach.
-Śpiewaj...-szepnęła patrząc mi prosto w oczy.
Znowu zdawało mi się, że widzę jej duszę. 
Jej piękną i niesamowitą duszę. 
Westchnąłem.
-Ciężko ci czegoś odmówić.-mruknąłem.
Uśmiechnęła się triumfująco i pocałowała mnie w nos.
-Graj...-szepnęła.
Ponownie zacząłem grać.
I kiedy nadszedł odpowiedni moment zacząłem spiewać...

W pewnym miasteczku, w pewnej mieścinie
Żył mały książę na zamku wśród chmur.
Miał życie jak z bajki, 
spełnione marzenia, ale jednego wciąż mu było brak...
Pragnął wolności, latać niczym ptak.
Pragnął wolności, śpiewać wśród gwiazd. 

Pewnego dnia pod wieżę księżniczka przyszła.
Prosiła, by wpuścił to wpuścił ją do serca.
I ona piękna, niczym słońce zimowe, 
i delikatna niczym mały kwiat. 
Więc klęknął on przed nią i pyta:
"Czy poświęcisz mi wszystkie ze swych lat?"
Ona wzruszona, rzecze, że tak i milością do niego obdarza swój świat.

Lecz kiedy ślub nastąpić już miał, król zgody nie wydał,
księżniczkę z zamku wyrzucił raz dwa. 
Więc książę żył dalej,
pusty niczym wyschnięta studnia.
I co noc czekał na swą księżniczkę lecz ta
nie przyszła ni raz. 

Pragnął wolności, latać niczym ptak.
Pragnął wolności, śpiewać wśród gwiazd.

I pewnej nocy, pewnego razu,
po linie z wieży książę uciekł, szukać wolności
i świat poznać sam.
I wtedy ją spotkał...
Stała pośród kwiatów...
Wziął ją za rękę i rzekł:
"Tyś mą wolnością, ma piękna pani,
Tyś moim sercem i duszą jest. Ucieknij ze mną.
Ucieknij gdzieś w las i tam zostańmy już na zapomnienie."
A ona na to rzecze mu tak:
"Mój książę złocisty, pewnie że tak."

Uciekli zatem, razem, we dwójkę.
Przed obowiązkiem, złością i złem. 
Uciekli razem w imię miłości, by odkryć to czego nie odkrył nikt.

Więc jeśli kiedyś wyjdziesz nad ranem
i piękną damę z księciem zobaczysz,
podejdź cichutko, pokłoń się im i 
znajdź kogoś kto będzie twoją wolnością.

 
  Kiedy skończyłem śpiewać, zapadła cisza...
Spojrzałem niepewnie na Alice. 
Na jej twarzy pojawił się szeroki uśmiech...
-Śliczna piosenka.-szepnęła rozmarzona.-I ślicznie śpiewasz.
Zaśmiałem się rozbawiony. 
-Trochę kiepsko, ale może być.-mruknąłem sam do siebie. 
Nagle rozległy się brawa.
Odwróciłem się i zobaczyłem Edwarda, Emmetta, Carlisa, Esme i Rosalie, którzy jak gdyby nigdy nic stali i oklaskiwali mnie jakbym przynajmniej wykonał  jakieś wielkie dzieło.
Nigdy miałem ich nie zrozumieć...
-To było naprawdę piękne.-powiedział Edward, klepiąc mnie po plecach. 
-Niesamowite.-stwierdziła Rosalie uśmiechnięta.
-Niezłe, stary, niezłe.-wyszczerzył się Emmett, obejmując damę swojego serca. 
-Cudowne.-powiedziała Esme. 
Czy mi się dobrze wydawało, że się wzruszyła?
To było dziwne...
-Niezwykłe.-pokręcił głową Carlise.
-Nauczysz mnie tego. Wiesz o tym, prawda?-spytał się mnie Edward radośnie. 
Zaśmiałem się. 
-Jasne.-stwierdziłem spokojnie. 
Rosalie prychnęła. 
-Jaasne, Edward. -przewróciła oczami.-Ty i to twoje bębnienie świetnie pasujecie do tego utworu.-mruknęła sarkastycznie.
Uśmiechnąłem się sam do siebie. 
Znowu się zaczynało...

*

Położyłem się obok małej na łóżku i natychmiast ją do siebie przyciągnąłem. 
Uśmiechnęła się i delikatnie złożyła na moich ustach pocałunek. 
-Jasper...-szepnęła cicho, kiedy zacząłem sunąć wargami coraz niżej po jej ciele.
Przejechałem palcami po jej policzku i ponownie namiętnie pocałowałem w usta. 
Nie wyobrażałem sobie bez niej życia...
Była wszystkim...
Wszystkim co kiedykolwiek miałem i tym co kiedyś pragnąłem...
Moją duszą...
Moim sercem...
Puściłem ją i spojrzałem jej w oczy.
-Kocham cię.-szepnąłem do niej cicho. 
Położyła mi dłoń na policzku. 
-Ja ciebie też.-odpowiedziała cicho.-Najmocniej.
Zatonąłem w jej złotym spojrzeniu. 
Było takie piękne...
-Dobrze ci w złotym.-stwierdziła po chwili.
Zaśmiałem się.
-A co?-mruknąłem.-W czerwonym ci się nie podobam? 
Skrzywiła się lekko.
-Wtedy jesteś bardziej drapieżny.-mruknęła.
-A to nie zaleta?-spytałem, rozpinając jej bluzkę. 
Lekko uderzyła mnie w rękę, powstrzymując przed jej dalszym rozebraniem. 
Jęknąłem.
-Tak, zaleta, ale ty sam z siebie przypominasz tygrysa albo jakiegoś dzikiego kota.-zaśmiała się.-A tak przynajmniej mogę mieć wrażenie, że mam nad tobą jakąś kontrolę.
I znowu jej wargi przyciągnęły moje. 
Czy to pragnienie do niej miało się kiedyś skończyć? 
  Miałem nadzieję, że nie. 
-Ty? Kontrolę nade mną?-ugryzłem delikatnie jej płatek ucha.-Całkowitą... Niczym narkotyk nad uzależnionym.
Znowu uśmiech na jej ustach...
Żyłem żeby go oglądać i móc tworzyć...
-To znaczy, że jak pójdziesz na odwyk to mnie zostawisz?-spytała przekornie. 
-Nie...-szepnąłem.-Nie da się. Ty jesteś narkotykiem, w który jak wpadniesz to już nigdy nie uda ci się wyjść.
Tym razem to ona mnie pocałowała.
Mocno i namiętnie..
Po chwili, kiedy skończyliśmy westchnąłem ciężko i ułożyłem ją delikatnie na swojej klatce piersiowej, gładząc po włosach. 
Tak bardzo ją kochałem...
-Zastanawiałeś się kiedyś jak będzie wyglądać nasza przyszłość?-spytała cicho, mocno we mnie wtulona. 
Złożyłem pocałunek na jej głowie. 
-Będziemy razem.-szepnąłem jej do ucha.-Ty i ja...
Zaśmiała się. 
Znowu dzwoneczki ślicznie zabrzmiały po całym pokoju.
Tak bardzo lubiłem ten dźwięk...
-To wiem.-mruknęła.-Ale co dalej?
Spojrzałem na nią uważniej. 
Wyglądała jakby na coś czekała.
Skupiłem się na jej emocjach.
Zdenerwowanie...
Ująłem jej twarz w dłonie. 
-Hej. Co się dzieje?-spytałem ją, niepokojąc się. 
Może zrobiłem coś źle?
-Nic, Jasper. Nic.-uspokoiła mnie.-Po prostu się zastanawiam. 
Niezbyt przekonany przyjąłem jej wymówkę. 
Wiedziałem, że mi nie powie o co naprawdę chodzi. 
-Będziemy razem.-powtórzyłem moją wcześniejszą wypowiedź.-Na zawsze. Zostaniemy z Cullenami, bo to jest nasza rodzina, weźmiemy ślub...-w tym momencie jej uczucia zdawały się promieniować szczęściem.-Ty i ja...
Przyciągnęła mnie bliżej siebie i pocałowała.
-Weźmiemy ślub?-spytała kiedy mnie puściła.
Uśmiechnąłem się do niej. 
-A nie chcesz?-upewniłem się.
-Chcę.-odpowiedziała szybko. 
Pragnienie...
Tak...
jej uczucia mówiły same za siebie. 
Chciała ślubu...
I to bardzo. 
-No to chyba nie mam co czekać.-westchnąłem i zszedłem na ziemię.
Podszedłem do szafki nocnej i wyjąłem czarne, zamszowe pudełeczko. 
Od dwóch tygodni planowałem z Emmettem oświadczyny...
Wybieraliśmy pierścionek, omawialiśmy różne scenariusze jak mam to zrobić... 
W koncu wybrałem datę... Za tydzień...
Za tydzień chciałem ją wziąć na polanę, którą pokazał mi Emmett i oświadczyć się jej. 
Za tydzień...
Cóż...
Miałem to zrobić trochę wcześniej...
Ale dzisiaj było dobrym dniem. 
Wyczułem od niej ekscytację i szczęście...
Tak ogromne szczęście...
Złapałem ją za dłonie i pociągnąłem do góry, tak żeby stała, a następnie szybko uklękłem.
Wydawała się taka autentycznie zdziwiona.
Jakby wcale nie miała wcześniej wizji o oświadczynach. 
Miała i to na pewno, bo chodziła odkąd tylko wyznaczyliśmy z Emmettem datę, taka szczęśliwa jak nigdy dotąd.
Ale teraz...
Teraz mogłem ją regularnie zaskoczyć, dzięki spontaniczności decyzji jaką podjąłem. 
-Alice Cullen...-szepnąłem łapiąc jej dłoń i otwierając pudełko z pierścionkiem.- Tyś mą wolnością, ma piękna pani, tyś moim sercem i duszą jest. Tyś mą miłością życia.-powiedziałem, cytując piosenkę.
Uśmiechnęła się.
-Nigdy nie spotkałem nikogo kogo, bym wielbił i kochał bardziej od ciebie, ani żadnej piękniejszej kobiety czy mężczyzny. Przysięgam kochać cię, szanować i ochraniać przed całym złem tego świata do końca mojego istnienia i jeszcze dłużej.-powiedziałem, a jej oczy stały się suche.-Czy wyjdziesz za mnie?
Jej usta zadrżały.
-Tak...-wyszeptała.
Roześmiałem się i wyjmując pierścionek z pudełka założyłem go jej na palec.
Był naprawdę ładny. 
Razem z Emmettem szukaliśmy go naprawdę długo, zanim się w końcu zdecydowaliśmy...
Srebrna obrączka z czterema wbitymi w nią diamentami i wygrawerowanym maleńkim serduszku. 
Po wewnętrznej stronie był jeden napis:
"Na zawsze"
Wstałem i spojrzałem na jej twarz. 
Z podziwem patrzyła na biżuterię. 
-Jest cudowny.-wyszeptała.
-To, to tam jeszcze nic.-mruknąłem, całując ją w każdy palec, jej ręki.-Ślicznie to wygląda w nim twoja dłoń.
Roześmiała się. 
-Kocham cię.-pogłaskała mnie po policzku.
Złożyłem pocałunek na jej miękkich wargach. 
-Ja ciebie też, pani Withlock. Ja ciebie też.
Uśmiechnęła się i pociągnęła mnie na łóżko. 
Teraz byliśmy tylko my...

 
Jazz183

P.S. Przepraszam, że rozdział może trochę krótki i beznadziejny, ale nie miałem jakoś weny. :( No, nic... Następna notka już 11 grudnia, czyli dokładnie za tydzień  :) Może będzie jakoś bardziej...ehm...do zniesienia.