sobota, 24 listopada 2012

Rozdział 21

Obiecany rozdział 21....
 Nie wiem jak mi wyszedł, bo ostatnio kiepsko z moim pisaniem, ale proszę.
Wróciłem z pogrzebu, napisałem, przeczytałem jeszcze raz i jeszcze raz...
Pisałem lepsze, ale się nadaje.
Chciałem wam podziękować za krzepiące komentarze.
Jesteście naprawdę cudowni i dajecie mi siłę. Postanowiłem wrócić... Dlaczego?
Chyba dlatego, że pisząc poprawiam sobie nastrój, żyję...
To pomaga, poza tym wasze komentarze są dla mnie zbawienne. Dziękuje wam z całego serca i obiecuję ponadrabiać braki na waszych blogach.     

Rozdział 21
Rozdział dedykuję wam wszystkim za cudowne komentarze i niezwykłą pomoc w tych trudnych chwilach.

Kiedy tylko weszliśmy do domu, coś miękkiego i drobnego rzuciło się na mnie, przyciskając mnie do ściany całym swoim ciężarem.
Natychmiast rozpoznałem ten niezwykły zapach...
Tą lekką woń cytrusa...
Alice...
Pogłaskałem ją po jej miękkiej główce co natychmiast przywołało do mnie falę jej szczęścia.
-Al...-szepnąłem cicho, rozkoszując się jej obecnością.
Cały świat mógł w tym momencie się zatrzymać...
Mogło zniknąć wszystko, a i tak bym tego pewnie nie zauważył...
Była tylko ona...
Ona, ta która była mym sercem i podtrzymywała moje istnienie...
-Stęskniłam się za tobą.-usłyszałem jej cichy szept w uchu.
Zaśmiałem się głośno.
-Nie było mnie raptem dwie, trzy godziny, a już tęskniłaś?-mruknąłem do niej, przyciągając ją mocniej do siebie.
 Wtuliła mi się w ramię, jakby chcąc ukryć się przed całym światem i szepneła:
-Oczywiście... Najchętniej nie rozstawałabym się z tobą nawet na sekundę. A ty? Nie stęskniłeś się za mną?
Odsunąłem ją lekko od siebie i złapałem mocno za ramiona.
-Jak możesz mnie w ogóle o to pytać?-spytałem, patrząc jej w oczy.
Spuściła głowę, jakby lekko speszona, a z jej ust zniknął ten uwielbiany przeze mnie uśmiech. 
Znowu nie potrafiłem się jasno wyrazić...
Tyle razy raniłem ludzi, używając złych słów...
Nie mogłem teraz zranić i jej...
Ująłem ją pod brodę, zmuszając do ponownego spojrzenia mi w oczy i złożyłem na jej ustach pocałunek.
Chciałem nim wyrazić wszystko co czułem...
Wszystkie moje emocje, całą miłość jaka siedziała w moim sercu, wszystko.
Przez chwilę, Alice nie odwzajemniała pocałunku, ale po chwili objęła mnie i jej wargi z całej siły zacisnęły się na moich.
Nigdy jeszcze nie całowała mnie tak namiętnie.
Teraz dosłownie, miażdżyła mi wargi...
Oderwałem się od niej, po długich minutach, które mogły być nawet wiecznością i pogłaskałem ją po policzku.
Zamknęła oczy i uśmiechnęła się delikatnie.
-Jazz...-szepnęła cicho, kładąc swoją dłoń na mojej.
Nagle usłyszałem cichy śmiech za sobą.
Obróciłem się w stronę, z której dochodził dźwięk i zobaczyłem obejmujących się Rosaline i Emmetta, którzy patrzyli na nas z czułością.
-No, no, no. Jasper nie podejrzewałem cię o takie popędy w towarzystwie innych.-zaśmiał się mój mocno umięśniony brat.
-Oj, cicho siedź, Emm.-warknęła Rose, lekko uderzając swojego ukochanego w ramię.-Nie widzisz, że oni po prostu się kochają?-spytała z rozczuleniem w głosie.-Też bym chciała żebyś tak się kiedyś zachował. W ogóle nie okazujesz mi czasem uczuć.-pożaliła się.
Zaśmiałem się radośnie, do wtóru radosnych dzwoneczków wydobywających się z ust, najukochańszej osoby w moim życiu.
Emmett przeniósł szybko wzrok na Rosaline i pocałował ją w szyję.
-Nie okazuję ci uczuć?-powtórzył, sunąc ustami po jej ciele.
-W ogóle.-mruknęła przekornie Rose.
Wyglądało to niezwykle komicznie.
Rosaline żartująca z Emmetta...
Miałem prawie pewność co oni zaraz zrobią i nie pragnąłem jakoś być tego świadkiem.
-Wybaczcie.-mruknął Emmett.-Opuścimy was na trochę, bo muszę pokazać Rosie jak bardzo okazuję jej swoje uczucia.-powiedział niosąc ją już na rękach, jednocześnie dotykając i okazując jej mnóstwo uczuć, których wcale nie chciałem oglądać.
Kiedy mój muskularny brat wbiegał po schodach ze śmiejącą się Rose na rękach, Edward, który właśnie schodził na dół, nie przerywając czytania, usłużnie odsunął się na ścianę, przepuszczając ich.
Po chwili blondynka zdjęła prawy but na obcasie i cisnęła nim z całej siły w kasztanowłosego. Ten wysunął w powietrze rękę i złapał część garderoby nim dotknęła jego głowy, jednocześnie dalej śledząc uważnie tekst w książce.  
Widocznie był przyzwyczajony do tego typu rzeczy i miałem przeczucie, że za jakieś parę tygodni mnie również nie będzie to zbytnio obchodzić.
Szybko rudowłosy minął mnie i Alice, dalej nie zwracając uwagi na nic, wokół siebie i rozsiadł się wygodnie na kanapie.
Spojrzałem uważnie w oczy mojej ukochanej i zobaczyłem w nich to samo rozbawienie jakie przepełniało też mnie.
Nagle usłyszałem jakieś dźwięki, które dochodziły z góry.
Dźwięki o nieokreślonej treści.
Boże... Czy oni nie mogą być ciszej?
-Niestety. Trzeba się przyzwyczaić.-mruknął Edward.
-Myślałem, że czytasz.-spojrzałem na niego krytycznie.
-Czytam.-przyznał spokojnym tonem.
-Nie wmawiaj nam teraz, że masz podzielną uwagę, bo i tak ci nie uwierzymy.-zaśmiała się Alice.
-W pewnym sensie mam. Jednocześnie słyszę to co się dzieję w mózgach wszystkich ludzi i to co do mnie mówią. To chyba można nazwać podzielną uwagą.-wymamrotał, jednocześnie przewracając kartkę.
-To się nie liczy. Ja też czuję emocje wszystkich ludzi i słyszę to co do mnie mówią, a nie mam podzielnej uwagi.-przypomniałem mu szybko.
Rudy odłożył książkę obok siebie, na kanapę i westchnął przeciągle.
-Z wami, nie mam szans poczytać w spokoju.
Szybko przesunąłem się w wampirzym tempie, w stronę kanapy i usiadłem na niej.
Nie przeczekałem nawet minuty, a Alice już siedziała mi na kolanach.
Objąłem ją delikatnie w pasie i złożyłem delikatny pocałunek na jej miękkich wargach.
-Ech... Moglibyście się opanować, chodź na chwilę? Proszę. Mam dość. Najpierw Emmett i Rosaline, a teraz wy. Czy moglibyście...
-Edward, nie czepiaj się. Tacy jak Emm i Rose nie jesteśmy stanowczo. Przyznaj. -zaśmiał się wesoło chochlik.
Tamten przewrócił oczami.
-Al ma trochę racji.-mruknąłem, obejmując małą istotkę, mocniej.
-Okey, okey. Tacy jak oni nie jesteście, ale proszę. Mam dosyć jak na dzisiaj.-Ed opuścił szybko głowę i podparł ją na rękach.
Nagle poczułem zmianę jego nastroju.
Stał się taki jakiś dziwny...
Inny niż zazwyczaj...
-Co jest?-spytałem chcąc znać jego odpowiedź.
-Nic...-odpowiedział szybko.
Spojrzałem na Alice.
Nigdy nie byłem dobry w namawianiu ludzi do zwierzeń, ale ona tak.
-Edward...-szepnął chochlik tym swoim słodkim tonem.-Powiedz o co chodzi... Prooooszę...
Kasztanowłosy spojrzał w oczy Al i cicho przeklął.
 Zmarszczyłem brwi, nic nie rozumiejąc, a ten przeniósł szybko wzrok na mnie.
-Czy ona tak zawsze?-spytał mnie nagle.
Dalej nie rozumiałem.
-Co zawsze?
-Czy ona zawsze tak robi, że masz ochotę się na wszystko zgodzić?-wytłumaczył.
Kiwnąłem głową na znak potwierdzenia.
-Tak.... Zawsze.
Zapadła chwila ciszy, podczas której chochlik robił najróżniejsze cuda z oczami i mimiką, by jakoś zachęcić brata do zwierzeń.
-Alice... O nic nie chodzi.-mruknął szybko czytający w myślach, widząc w końcu jej starania.
Nagle poczułem na sobie baczne spojrzenie, pary ogromnych oczu.
Patrzyły na mnie porozumiewawczo, jakby chciały mi coś przekazać.
Po chwili uświadomiłem sobie co i z uśmiechem szybko zmieniłem nastrój Edwarda.
To zawsze pomagało...
Ed już po paru sekundach się skrzywił.
-Jazz...Czy mógłbyś przestać?-poprosił mnie.
-Ale co?-spytałem, udając niewiniątko.
Chłopak tylko przewrócił oczami.
Teraz wystarczyło tylko skutecznie nim zmanipulować...
I wszystko będzie po naszej myśli...
-Powiedz.-rozkazałem mu tonem nieznoszącym sprzeciwu, jednocześnie jeszcze bardziej bawiąc się jego uczuciami.
Emocje, uczucia...
To było coś na kształt zabawek...
Kiedy mogłem nimi sterować czułem się jak dziecko zamknięte w sklepie ze wszystkimi rozrywkami świata.
Sama przyjemność...
A najfajniejsza była ta walka...
Ta walka, kiedy człowiek zdawał sobie sprawę, że ktoś nim steruje i próbował zrobić wszystko, by to się skończyło.
Zawsze kończyła się tym samym...
Gwałtowną porażką przeciwnika i moją, słodką, wygraną.
I tak...
To westchnienie poddania...
Właśnie wydobyło się z ust mojego przyszywanego brata.
-To głupie.-mruknął.
-Trudno.-wzruszyłem ramionami.-Słyszałem wiele głupot.
-Ja też.-usłyszałem śmiech najukochańszej istoty jaką znałem.
-To chore, że muszę tyle czekać. Ja po prostu...Sam nie wiem... Boję się?
Nie zrozumiałem ani słowa z jego wypowiedzi.
-Okey... Może jaśniej?-Alice wyprzedziła moje pytanie.
-Patrzcie... Każdy kogoś ma. Emmett - Rosaline, Wy -siebie, a nawet Carlise - Esme. Boję się, że nie znajdę tego kogoś... Sami wiecie. TEJ JEDYNEJ...-westchnął przeciągle i spojrzał na okno.
Czułem od niego wstyd...
Wstyd i strach...
Położyłem dłoń na jego ramieniu.
-A jak przegapiłem już tę jedyną?-szepnął cicho.
-Ej...Czułeś kiedyś do kogoś coś takiego, że mógłbyś oddać za niego bez wahania życie, że nie chciałbyś istnieć jeśli tej osoby, by przy tobie nie było, ze nawet 5 minut rozłąki jest dla ciebie nie do wytrzymania?-chochlik wkroczył do akcji.
-Tak. Do rodziny.-szepnął cicho.
-Oprócz tego...-mruknąłem.
Pokręcił głową, zaprzeczając.
-Więc na pewno nie przegapiłeś tej jedynej.-pocieszyła go dziewczyna.
-No chyba, że na śmierć zakochałeś się w  Emmecie.-wtrąciłem, chcąc rozładować sytuację.
Peter zawsze tak robił...
Bez przerwy.
Nieważne jak poważna była rozmowa, on wtrącał coś głupiego i zabawnego do treści.
O dziwo, zrozumiałem, że to rozluźnia...
Że jak się powie coś głupiego to ma to zwykle pozytywne skutki.
Tak, tego też się od niego nauczyłem.
-A poza tym... Ile ty masz lat?-spytałem energicznie.
-Siedemdziesiąt parę.
-Właśnie...Ja poznałem Alice, a miałem sto parędziesiąt. I jestem najszczęśliwszy na świecie. Musi przyjść na ciebie czas i tyle. Znajdziesz tą jedyną. Gwarantuję ci.
To było najlepsze co mu mogłem powiedzieć...
-Taa... Jak będę miał już tysiąc parę lat...-westchnął.
-U wampirów to nie ma specjalnego znaczenia. Poza tym laski podobno lecą na starszych.-zażartowałem.
Alice walnęła mnie lekko w ramię za ten tekst.
Edward zaśmiał się radośnie.
Zadziałało...
Ale niestety tylko na chwilę.
Znowu spuścił głowę...
-Mam pomysł.-szepnęła nagle Alice i zamknęła oczy.
Jej dłoń lekko ścisnęła moją.
Zaglądała w przyszłość...
Po chwili uczucia dwójki zmieniły się nie do poznania, stając się łagodniejsze, a na twarzy chłopaka pojawił się uśmiech.
-Naprawdę?-spytał ją cicho.
Super...
Teraz rozmawiali o czymś o czym nie miałem pojęcia.
-Tak pokazują wizje.-odpowiedziała szybko.
Przewróciłem oczami.
-O. Wybacz, Jasper.-uśmiechnął się przepraszająco Edward, widząc moją reakcję.-Znowu zapomniałem, że nie słyszysz cudzych myśli.
-Jeszcze nie, ale z tobą chyba powinienem się nauczyć.-mruknąłem cicho.
Alice zaśmiała się słysząc moją uwagę.
Jej cudowny śmiech...
Był jak miód na moim sercu.
-Widziałam przebłyski.-odparła, kiedy się trochę uspokoiła.
-Przebłyski?-powtórzyłem, dalej nic nie rozumiejąc.
-Tak. Takie obrazki... Wiesz... Deszcz, brązowe loki i dłoń... Dłoń wysuwającą się w stronę ręki Edwarda.-powiedziała szeptem.
Kiwnąłem głową na znak zrozumienia.
Deszcz, brązowe loki i dłoń... I pomyśleć, że jak mnie zobaczyła po raz pierwszy to widziała całą moją twarz...
-Acha... Czyli szukamy dziewczyny z brązowymi lokami.-mruknąłem.-Chyba, że to był facet.-uśmiechnąłem się. 
Dziewczyna na moich kolanach wybuchła radosnym śmiechem, a mój brat delikatnie uderzył mnie w ramię.
-Ja ci dam faceta.-warknął, żartując.
-No co?-uśmiechnąłem się niewinnie.
Tamten tylko przewrócił oczami.
 Zapadła cisza.
Pogrążyliśmy się we własnych myślach.
-Nie szukajmy jej.-szepnął nagle rudowłosy.-Kiedy nadejdzie odpowiedni czas ona sama stanie na mojej drodze i będę wiedział, że to właśnie ta jedyna.
Kiwnąłem głową.
-Będzie na pewno niesamowitą wampirzycą.-mruknąłem i spojrzałem na okno.
Życie rodzinne...
To mnie miało czekać.
Miałem wziąć ślub, mieszkać z kochającą rodziną i żywić się zwierzęcą krwią.
Mieliśmy udawać normalnych... Chodzić do szkoły, pracy i tak dalej.
Nie potrafiłem sobie tego w pełni wyobrazić, ale niezbyt mi to przeszkadzało.
Lubiłem wyzwania...
Spojrzałem na szczęśliwą Alice.
Ona miała być moim największym wyzwaniem...

Jazz183