Hej!
Chciałem wam przede wszystkim gorąco podziękować za komentarze. Jesteście wpaniali, wiecie? ^^
Rozdział dedykuję mojej nowej stałej czytelniczce Caro Almáriel za słowa otuchy, które podniosły mnie na duchu. Dziękuję Ci z całego serca. :* Dodałaś mi sił do dalszego pisania. No i masz rację strona zajebista. ^^ Oraz cudownej osobie, a mianowicie Psotce, która napisała tak cudowny komentarz, że aż mnie serce ściska. ^^ Dziękuję Ci, no i oczywiście gorąco pozdrawiam. :*
Chciałem również podziękować gorąco Alice. Co prawda wcześniej już to robiłem, ale nic nie poradzę, dziewczyna pisze wspaniałe komentarze i prowadzi mega bloga (znajdziecie go w moich polecanych, zapraszam was na niego gorąco) :*
Dziękuję także jak zwykle każdemu co zajrzał na mojego bloga i zachęcam do pisania komentarzy. ^^
Rozdział 7, wow niedługo dojdę do 10. :P
Pozdro
Jazz183
Rozdział 7
-Ładnie ci w złotych oczach.-przerwała ciszę, Alice.
-Dzięki. -powiedziałem i posłałem jej lekki uśmiech.
Nagle wyczułem od dziewczyny podziw i dziwną falę ogromnego szczęścia.
Zmarszczyłem czoło i już otwierałaem usta, by ją o to zapytać gdy ta mnie ubiegła.
-Wow! Ty potrafisz się uśmiechać. -powiedziała zdziwiona. -Obawiałam się, że już zapomniałeś jak to się robi, ale nie.... Ty... Oh! -krzyknęła-Masz najpiękniejszy uśmiech na świecie.-szepnęła.
-Ja?-spytałem, przez sekundę wytrącając się z równowagi.
Kiwnęła głową na znak potwierdzenia.
-Zapomniałem...-szepnąłem-Zapomniałem jak się usmiechać, ale ty...-przerwałem na chwilę, powstrzymując się od tego co zamierzałem powiedzieć.
Przecież nie powiem jej, że ona poruszyła tak mocno moje serce, że przypomniałem sobie jak się uśmiechać i co to jest miłość.
Nie, nigdy jej nie powiem, że ją kocham.
-...ale ty tym swoim wiecznym uśmiechem masz na mnie jakiś dziwny wpływ. -mruknąłem.
-Ach, tak? Ja mam na ciebie dziwny wpływ?-zaśmiała się.
-Tak.-mruknąłem.-Sam się sobie dziwię taka mała wampirzyca miesza w głowie doświadczonemu wampirowi...-posłałem jej łobuzerski uśmiech co przy okazji pokazało mi, że umiem się uśmiechać nie tylko na jeden sposób.
Alice oczywiście zauważyła mój uśmiech natychmiast, bo jej uczucia znowu się zmieniły.
-Mała wampirzyca?! -wykrzyknęła, udając oburzenie. -Już ja ci dam małą!-krzyknęła i rzuciła się na mnie.
Była niewiarygodnie lekka i bezbronna, ale pozwoliłem się jej przewrócić na trawę.
Niech sobie myśli, że wygrała.
Dziewczyna natychmiast położyła się na mnie i spojrzała mi prosto w oczy.
-No i co teraz powiesz?-spytała z samo zadowoleniem w głosie.
-To, że jesteś bardzo małą istotką.A raczej... hmmm... Niech pomyślę... Małym chochlikiem. -mrugnąłem do niej łobuzersko.
-Małym chochlikiem?!-wykrzyknęła-Już ja ci dam małą! Już ja ci dam chochlika!-krzyknęła i delikatnie uderzyła mnie w głowę.
Uderzenie było tak bardzo pozbawione siły,że prawie nic nie poczułem.
Zaśmiałem się.
Co?!
Ja się zaśmiałem?!
Wsłuchałem się w ten obcy mi dźwięk, dalej nie wierząc, że dochodzi on z moich ust.
Alice też zamarła i wsłuchiwała się razem ze mną z miną pełną podziwu i szczęścia.
Kiedy przestałem się śmiać, dziewczyna posłała mi anielski uśmiech i wygodniej się na mnie ułożyła.
Przewróciłem oczami.
-Zamierzasz ze mnie zejść?-spytałem, przekomarzając się z nią.
-Hmmm....Nie.-zaśmiała się.-Poleżę tak sobie jeszcze trochę dopóki nie odwołasz tego, że jestem małym chochlikiem.
-Ale, Alice.-jęknąłem-Ty jesteś takim małym chochlikiem. No, bo spójrz na siebie... Jesteś taka drobna i niska, że aż trudno cię tak nie nazywać.
-Wcale sobie nie pomagasz. -powiedziała, posyłając mi złośliwy usmieszek.
Westchnąłem.
-Ach no cóż...-mruknałem.-Więc widocznie będę musiał to zrobić.
-Co, zrobić?-spytała lekko zaniepokojona.
-To.-szepnąłem i podniosłem ją do góry, a następnie wstałem i dalej lekko ją trzymając, przewiesiłem sobie przez ramię.
-Ej!-krzyknęła Alice. -To nie fair! Puść mnie!
-Nie ma mowy.-zaśmiałem się.
-Puszczaj, ale już, bo jak nie to...
-To co?-spytałem.
-Nie wiem co, ale coś ci zrobię.-zagroziła mi.
-Ta jasne, moja panno. Już widzę jak taki chochlik jak ty coś mi robi.-zaśmiałem się znowu.
-Ech! -jęknęła.-Proszę.-szepnęła.
-Nie.
-Jazz... Proooooooooooooooszę. -szepnęła zmiękczając ton.
-Jak mnie nazwałaś?-spytałem.
-Jazz.-powtórzyła-No bo pomyślałam sobie, że twoje imię jest trochę przydługie i powinno się je jakoś zdrabniać czy coś.-mruknęła.-Przeszkadza ci?-spytała z ciekawością w głosie. -Jak tak to mogę tak nie mówić.
Jazz...
Hmm...
Podobało mi się.
Całe swoje życie słyszałem tylko Jasper i Jasper, a ta mała istotka wymyśliła coś tak oryginalnego.
-Nie.-szepnąłem i uśmiechnąłem się sam do siebie.-Jest dobrze. Podoba mi się.
-No dobrze.-zaśmiała się.-Skoro już to ustaliliśmy to możesz mnie odstawić na ziemię?-porosiła.
Westchnąłem.
Okręciła mnie sobie wokół palca.
Delikatnie postawiłem ją na ziemi, robiąc to tak lekko, by napewno nic jej się nie stało.
Co prawda była wampirzycą i uraz jej raczej nie groził, ale i tak traktowałem ją jak kogoś kogo mogę nie chcący zmiażdżyć.
-Dziękuję,-szepnęła.
-Proszę cię bardzo.-uśmiechnąłem się do niej.
Pragnąłem wykorzystać nowo poznaną umiejętność na 100 %.
-A więc idziemy?-spytała.
-Dokąd?
-W stronę Cullenów oczywiście.
-Niech ci będzie, chociaż jeszcze nie podjąłem decyzji.
-Wiem, wiem.-szepnęła z lekkim uśmiechem.
-A więc jak tam dojść?-spytałem.
-Idziemy na wschód, po jakiś paru godzinach dotrzemy do większego miasta.-mruknęła.
Znałem te okolice i szybko załapałem o jakim mieście mówi mała.
-Jasne.-zaśmiałem się i szybkim ruchem wsadziłem ją sobie na plecy.
-Ej!-krzyknęła.-Co robisz?!
-To co widzisz.-mruknąłem.-Poza tym nie przystoi, by kobieta szła piechotą długie kliometry.-powiedziałem spokojnie.
-Jasper przecież wiesz, że dam sobie radę.-mruknęła.
Wyczułem od niej, że wcale nie chce tego mówić i bardzo pasuje jej jazda na moich plecach.
-Coś mówiłaś?-spytałem, udając, że nie słyszałem jej wcześniejszej wypowiedzi.
Zaśmiała się, sprawiając, że cały las rozbrzmiał tym jakże pięknym dźwiękiem.
-No dobrze, wygrałeś.-mruknęła.
-Ja zawsze wygrywam.-powiedziałem cicho.
Miało to też drugi sens...
Walki...
I te chwile kiedy byłem o włos od śmierci...
Kiedy czułem na swojej szyi zęby przeciwnika...
Kiedy miałem wrażenie, że zaraz zginę...
I to co wtedy czułem...
Z jednej strony bałem się śmierci, jak prawie każda istota na ziemi, z drugiej natomiast chciałem umrzeć...
Byłbym wtedy daleko od wojen...
Od bólu...Zarówno fizycznego jak i psychicznego...
W końcu co gorszego miałoby mnie czekać?
Piekło?
Napewno nie było gorsze od tego co przeżywałem...
Zacisnąłem odruchowo dłoń w pięść.
Natychmiast zauważyłem, że Alice wyczuła zmianę mojego zachowania.
-Co sobie przypomniałeś?-spytała.
W jej głosie była troska.
Nie dostrzegłem w jej pytaniu ani grama znudzenia tym, że zawsze coś sobie przypominam i nie potrafię do końca, tak jak każdy, cieszyć się życiem...
-Wojny...-szepnąłem.
Poczułem jak jej mała dłoń zacisnęła się mocniej na moim ramieniu.
Troska jaka od niej biła oszałamiała mnie...
-Biegnij.-szepnęła.-I opowiedz mi co dokładnie widziałeś.-zażądała tonem nie znoszącym sprzeciwu.
Ruszyłem przed siebie.
Wiatr natychmiast owionął moją twarz, sprawiając, że włosy poleciały mi do tyłu.
Cisza...
Nie wiedziałem jak jej to powiedzieć...
-Więc?-spytała moja towarzyszka.
-Nie wiem jak ci to wytłumaczyć.-mruknąłem smutno.
-Po prostu...-szepnęła.-Mów to co ci leży na sercu.-powiedziała.
-Ja...-zacząłem.
-Spokojnie.-zaśmiała się.-Ja cię nigdy nie wysmieję, nigdy cię nie obrażę.-szepnęła.-Możesz mi zaufać, bo ja zawsze będę przy tobie, czy tego chcesz czy nie.-znowu się zaśmiała.-Nawet jeżeli wybierzesz inną drogę niż Cullenowie, ja zawsze będę przy tobie duszą.-mruknęła poważnie.-Nie masz wyjścia. Znam cię lepiej niż ktokolwiek. Czekałam na ciebie ponad 20 lat i wierz mi nie łatwo było cię odszukać.
Jej słowa były dla mnie takie...
...Inne niż wszystkie...
Nigdy wcześniej nikt mi czegoś takiego nie powiedział, nikt nigdy nie obdarzył mnie takim zaufaniem...
Poczułem do niej ogromną wdzięczność...
I wiedziałem, że czekałem ponad sto lat tylko na te słowa...
Teraz byłem tego pewien...
...Kochałem ją...
Kochałem ją całym sercem.
Pokochałem ją od pierwszego wejrzenia...
Ale znaliśmy się tak krótko...
Ledwie pare godzin temu ona podbiegła do mnie wesoła i oskarżyła mnie, że bardzo długo na mnie czekała....
Nie...
Nigdy jej nie powiem...
Nigdy...
Obiecałem to sobie mimo, że wiedziałem jak słaba jest ta obietnica.
Wiedziałem, że bardzo łatwo mogę ją złamać i w głębi serca pragnąłem tak właśnie postąpić...
Nie...
Ona była taka niewinna, taka wspaniała...
Zasługiwała na kogoś sto razy lepszego niż ja....
Ja byłem tylko potworem...
Powrciem myślami do realnego świata.
-Przypomniałem sobie te wszystkie chwile kiedy byłem o włos od śmierci i cudem udawało mi się jej uniknąć.-szepnąłem.-To co wtedy czułem...-urwałem na chwilę, by dobrać słowa.-było straszne. Chciałem żyć i jednocześnie umrzeć.-zwierzyłem jej się.
Nagle poczułem mocne uderzenie w głowę.
-Ała!-krzyknąłem.-A to za co?
Nie odpowiedziała mi jednak tylko uderzyła mnie jeszcze raz, a potem następny i następny.
-Nigdy tak nie mów!-krzyknęła, a jej głos pierwszy raz odkąd ją poznałem brzmiał groźnie.-Nigdy nie mów, że chcesz umrzeć!-krzyknęła i uderzyła mnie jeszcze raz.-Nie po to ciebie tyle szukałam żebyś teraz chciał się zabić! Obiecaj mi!-warknęła.
-Co mam ci obiecać?-spytałem.
-Obiecaj mi, że już nigdy czegoś takiego nie powiesz!-zażądała tonem nieznoszącym sprzeciwu.
-Dobrze już dobrze.-mruknąłem.
-Obiecaj!-krzyknęła.
-Obiecuję, zadowolona?-spytałem.
-Bardzo.-mruknęła.
Spojrzałem na niebo.
Ciemniało...
Nadchodził powoli zmierzch...
Pierwszy taki co mi się tak strasznie podobał...
Był inny niż wszystkie...
Piękniejszy i zarazem mroczniejszy niż inne...
-Zmierzcha...-szepnęła mała, jakby czytała mi w myślach.
-Tak...-szepnąłem.
-Jasper?-szepnęła nagle Al.
-Tak?
-Co cię gnębi?-spytała cicho.
-Nie rozumiem.-mruknąłem.-Wszystko jest ok.
-Nie.-szepnęła.-Czuję, że nie.
Zamyśliłem się i o dziwo odpowiedź przyszła natychmiast...
-Ja... Ja po prostu wiem, że ja nie zapomnę o swojej przeszłości, nigdy.-jęknąłem.-Nawet jak bym się bardzo starał. Zawsze będę to wszystko widział w swoim umyśle. Zawsze w jakiś sposób będzie się to za mną ciągnęło. Ja nigdy nie będę taki jak ty.-szepnąłem.
Reakcja dziewczyny bardzo mnie zadziwiła.
Jej szczery śmiech zabrzmiał dookoła mnie.
-Oh, Jasper.-szepnęła gdy jej nagły wybuch radości minął.-Mówisz, że nigdy nie będziesz taki jak ja... I dobrze. -mruknęła.-Jakbyś był taki jak ja to gorzej szło, by mi się z tobą dogadać-zaśmiała się ponownie.- I oczywiście, że nigdy nie zapomnisz o swojej przeszłości... I to też dobrze. -szepnęła.-To są twoje wspomnienia i nieważne czy dobre czy złe każdy powinien je mieć.-powiedziała poważnie.-Ja żałuje, że nie mam swoich.-zamyśliła się.-Chciałabym coś sobie przypomnieć... Chodźby jakiś szczegół... Niech to nawet będzie czyjś głos, albo jakiś zapach, ale wiem, że byłoby to najwspanialsze uczucie coś pamiętać.-powiedziała smutno.-Nie żałuj wspomnień. Nie ważne jak straszne były są częścią ciebie i gdybyś je stracił... Tęskniłbyś za nimi...
Jej słowa przemawiały wprost do mojego serca...
Wiedziałem, że ma racje...
Lepiej było mieć nawet najstraszniejsze wspomnienia niż czarną pustkę bez, niczego...
W dodatku moje wspomnienia nie wszystkie były przecież złe...
Dłonie mojej matki, szybko płynące po klawiszach fortepianu...
Zapach kwiatów na łące...
Twarze dawnych znajomych i przyjaciół...
Uśmiech ojca...
Widziałem to jak przez mgłe, ale za nic nie oddałbym tych wspomnień.
Posłałem Alice lekki uśmiech.
-Dziękuję.-szepnąłem.
-Nie masz za co.-mruknęła i mocniej ścisnęła mnie za szyję.
Znowu cisza...
Tylko wiatr targający moimi włosami i niebieską sukienką Alice...
-Opowiedz mi coś.-szepnęła nagle.
-Słucham?-spytałem zdziwiony.
-Opowiedz mi coś.-powtórzyła.
-A co chcesz usłyszeć?-spytałem.
-Nie wiem....Coś o tobie... Coś czego nie wiem...-odpowiedziała wesoło.
-Lepiej zadam ci pytanie, czego o mnie nie wiesz.-mruknąłem z lekkim uśmiechem na twarzy.
-Sama nie wiem.-zastanowiła się.-To może ty mnie o coś zapytaj.-powiedziała.
-Okey.-stwierdziłem i zamyśliłem się nad pytaniami.
Chciałem o niej wiedzieć wszystko...
Każdy najdrobniejszy szczegół jej osobowości...
-Jaki jest twój ulubiony kolor?-spytałem.
Zaśmiała się.
-Spośród wszystkich pytań świata, wybrałeś właśnie to...
-Mhm.-mruknąłem.
-Jak sobie chcesz.-zaśmiała się znowu.-Hmm.... Niech pomyślę.... Fioletowy, albo czerwony.-szepnęła zamyślona.
-Dlaczego?-spytałem.
-Co dlaczego?
-Dlaczego wybrałaś te dwa kolory?
-Oh! Czy zawsze wszystko musi mieć jakiś powód?-spytała z nutką ironii w głosie.
Wzruszyłem ramionami.
-No dobrze. -jęknęła.-Masz rację. Mam powód co do czerwonego.
-A więc słucham.-powiedziałem lekko.
-Kiedy pierwszy raz zobaczyłam cię w wizji miałeś właśnie takie oczy. Chociaż teraz jak się tak zastanowić to najbardziej lubię złoty, albo miodowy, bo takie są twoje oczy teraz.-wyjaśniła.
Przewróciłem oczami.
-Dzięki.-mruknąłem.-Ulubione kwiaty?-spytałem.
-Hmm... Czy ja wiem.... Fiołki, albo róże.-stwierdziła.-Nie sądzisz, że róże są bardzo romantyczne?-spytała szybko.
-Eeee...Nie wiem.-zaśmiałem się.-Nigdy się nad tym nie zastanawiałem.-odparłem zgodnie z prawdą.
-Ech, musisz zacząć nad tym kiedyś myśleć.-stwierdziła smutno.
-Może.-mruknąłem.-Ulubione zajęcie?
-Zakupy, albo długie rozmowy ze wspaniałymi ludźmi.-stwierdziła szybko.
-Zakupy?-jęknąłem-jak można coś takiego lubić?
-Musiałbyś być mną żeby to zrozumieć.-zaśmiała się.-Oprócz tego lubię gry liczbowe takie co się je zgaduje.-zaśmiała się.
-Dlaczego?-spytałem.
-Bo to przyjemne uczucie kiedy zawsze wygrywasz.
-No tak. Ja nigdy nie miałem takiego szczęscia. Nigdy w życiu nic nie wygrałem w takich grach.-stwierdziłem.
-Ja juz pare razy tak.Nigdy nie przegrałam.-mruknęła.-A ty, co lubisz najbardziej robić?
-Czy ja wiem... Od ponad stu lat raczej nie robiłem nic poza bieganiem i polowaniami.-stwierdziłem.-Moje życie było dosyć nudne aż do teraz.
-Mhm. A jak byłeś człowiekiem?
-Lubiłem wtedy czytać i się zakładać z przyjaciółmi i znajomymi.
-Zakładać?-powtórzyła.
-Mhm.
-Hazard?-spytała.
-Coś w ten deseń.
-Ach tak.-zaśmiała się.-Dogadasz się z Emmetem. Naczy... Oczywiście jeśli ze mną dołączysz do Cullenów...-mruknęła cicho.
-Z Emmetem?-powtórzyłem, ignorując dalszą część jej wypowiedzi.
-Tak.On lubi się ze wszystkimi zakładać.-zaśmiała się znowu.
-Ach tak.
Zastanowiłem się jaki jest Emmett.
Alice co prawda mi go opisała, ale chciałem wiedzieć jaki jest normalnie....
Może byłby trochę podobny do weselszego mnie?
Może....
...Gdybym go poznał to byśmy się zaprzyjaźnili, czy coś takiego?
Pytania zasnuły moją głowę....
Byłem ciekawy Emmetta i reszty, ale musiałem podjąć decyzję....
Decyzję czy chcę rozpocząć nowe życie, z obcymi wampirami, czy nie....
Jazz183
Chciałem wam przede wszystkim gorąco podziękować za komentarze. Jesteście wpaniali, wiecie? ^^
Rozdział dedykuję mojej nowej stałej czytelniczce Caro Almáriel za słowa otuchy, które podniosły mnie na duchu. Dziękuję Ci z całego serca. :* Dodałaś mi sił do dalszego pisania. No i masz rację strona zajebista. ^^ Oraz cudownej osobie, a mianowicie Psotce, która napisała tak cudowny komentarz, że aż mnie serce ściska. ^^ Dziękuję Ci, no i oczywiście gorąco pozdrawiam. :*
Chciałem również podziękować gorąco Alice. Co prawda wcześniej już to robiłem, ale nic nie poradzę, dziewczyna pisze wspaniałe komentarze i prowadzi mega bloga (znajdziecie go w moich polecanych, zapraszam was na niego gorąco) :*
Dziękuję także jak zwykle każdemu co zajrzał na mojego bloga i zachęcam do pisania komentarzy. ^^
Rozdział 7, wow niedługo dojdę do 10. :P
Pozdro
Jazz183
Rozdział 7
-Ładnie ci w złotych oczach.-przerwała ciszę, Alice.
-Dzięki. -powiedziałem i posłałem jej lekki uśmiech.
Nagle wyczułem od dziewczyny podziw i dziwną falę ogromnego szczęścia.
Zmarszczyłem czoło i już otwierałaem usta, by ją o to zapytać gdy ta mnie ubiegła.
-Wow! Ty potrafisz się uśmiechać. -powiedziała zdziwiona. -Obawiałam się, że już zapomniałeś jak to się robi, ale nie.... Ty... Oh! -krzyknęła-Masz najpiękniejszy uśmiech na świecie.-szepnęła.
-Ja?-spytałem, przez sekundę wytrącając się z równowagi.
Kiwnęła głową na znak potwierdzenia.
-Zapomniałem...-szepnąłem-Zapomniałem jak się usmiechać, ale ty...-przerwałem na chwilę, powstrzymując się od tego co zamierzałem powiedzieć.
Przecież nie powiem jej, że ona poruszyła tak mocno moje serce, że przypomniałem sobie jak się uśmiechać i co to jest miłość.
Nie, nigdy jej nie powiem, że ją kocham.
-...ale ty tym swoim wiecznym uśmiechem masz na mnie jakiś dziwny wpływ. -mruknąłem.
-Ach, tak? Ja mam na ciebie dziwny wpływ?-zaśmiała się.
-Tak.-mruknąłem.-Sam się sobie dziwię taka mała wampirzyca miesza w głowie doświadczonemu wampirowi...-posłałem jej łobuzerski uśmiech co przy okazji pokazało mi, że umiem się uśmiechać nie tylko na jeden sposób.
Alice oczywiście zauważyła mój uśmiech natychmiast, bo jej uczucia znowu się zmieniły.
-Mała wampirzyca?! -wykrzyknęła, udając oburzenie. -Już ja ci dam małą!-krzyknęła i rzuciła się na mnie.
Była niewiarygodnie lekka i bezbronna, ale pozwoliłem się jej przewrócić na trawę.
Niech sobie myśli, że wygrała.
Dziewczyna natychmiast położyła się na mnie i spojrzała mi prosto w oczy.
-No i co teraz powiesz?-spytała z samo zadowoleniem w głosie.
-To, że jesteś bardzo małą istotką.A raczej... hmmm... Niech pomyślę... Małym chochlikiem. -mrugnąłem do niej łobuzersko.
-Małym chochlikiem?!-wykrzyknęła-Już ja ci dam małą! Już ja ci dam chochlika!-krzyknęła i delikatnie uderzyła mnie w głowę.
Uderzenie było tak bardzo pozbawione siły,że prawie nic nie poczułem.
Zaśmiałem się.
Co?!
Ja się zaśmiałem?!
Wsłuchałem się w ten obcy mi dźwięk, dalej nie wierząc, że dochodzi on z moich ust.
Alice też zamarła i wsłuchiwała się razem ze mną z miną pełną podziwu i szczęścia.
Kiedy przestałem się śmiać, dziewczyna posłała mi anielski uśmiech i wygodniej się na mnie ułożyła.
Przewróciłem oczami.
-Zamierzasz ze mnie zejść?-spytałem, przekomarzając się z nią.
-Hmmm....Nie.-zaśmiała się.-Poleżę tak sobie jeszcze trochę dopóki nie odwołasz tego, że jestem małym chochlikiem.
-Ale, Alice.-jęknąłem-Ty jesteś takim małym chochlikiem. No, bo spójrz na siebie... Jesteś taka drobna i niska, że aż trudno cię tak nie nazywać.
-Wcale sobie nie pomagasz. -powiedziała, posyłając mi złośliwy usmieszek.
Westchnąłem.
-Ach no cóż...-mruknałem.-Więc widocznie będę musiał to zrobić.
-Co, zrobić?-spytała lekko zaniepokojona.
-To.-szepnąłem i podniosłem ją do góry, a następnie wstałem i dalej lekko ją trzymając, przewiesiłem sobie przez ramię.
-Ej!-krzyknęła Alice. -To nie fair! Puść mnie!
-Nie ma mowy.-zaśmiałem się.
-Puszczaj, ale już, bo jak nie to...
-To co?-spytałem.
-Nie wiem co, ale coś ci zrobię.-zagroziła mi.
-Ta jasne, moja panno. Już widzę jak taki chochlik jak ty coś mi robi.-zaśmiałem się znowu.
-Ech! -jęknęła.-Proszę.-szepnęła.
-Nie.
-Jazz... Proooooooooooooooszę. -szepnęła zmiękczając ton.
-Jak mnie nazwałaś?-spytałem.
-Jazz.-powtórzyła-No bo pomyślałam sobie, że twoje imię jest trochę przydługie i powinno się je jakoś zdrabniać czy coś.-mruknęła.-Przeszkadza ci?-spytała z ciekawością w głosie. -Jak tak to mogę tak nie mówić.
Jazz...
Hmm...
Podobało mi się.
Całe swoje życie słyszałem tylko Jasper i Jasper, a ta mała istotka wymyśliła coś tak oryginalnego.
-Nie.-szepnąłem i uśmiechnąłem się sam do siebie.-Jest dobrze. Podoba mi się.
-No dobrze.-zaśmiała się.-Skoro już to ustaliliśmy to możesz mnie odstawić na ziemię?-porosiła.
Westchnąłem.
Okręciła mnie sobie wokół palca.
Delikatnie postawiłem ją na ziemi, robiąc to tak lekko, by napewno nic jej się nie stało.
Co prawda była wampirzycą i uraz jej raczej nie groził, ale i tak traktowałem ją jak kogoś kogo mogę nie chcący zmiażdżyć.
-Dziękuję,-szepnęła.
-Proszę cię bardzo.-uśmiechnąłem się do niej.
Pragnąłem wykorzystać nowo poznaną umiejętność na 100 %.
-A więc idziemy?-spytała.
-Dokąd?
-W stronę Cullenów oczywiście.
-Niech ci będzie, chociaż jeszcze nie podjąłem decyzji.
-Wiem, wiem.-szepnęła z lekkim uśmiechem.
-A więc jak tam dojść?-spytałem.
-Idziemy na wschód, po jakiś paru godzinach dotrzemy do większego miasta.-mruknęła.
Znałem te okolice i szybko załapałem o jakim mieście mówi mała.
-Jasne.-zaśmiałem się i szybkim ruchem wsadziłem ją sobie na plecy.
-Ej!-krzyknęła.-Co robisz?!
-To co widzisz.-mruknąłem.-Poza tym nie przystoi, by kobieta szła piechotą długie kliometry.-powiedziałem spokojnie.
-Jasper przecież wiesz, że dam sobie radę.-mruknęła.
Wyczułem od niej, że wcale nie chce tego mówić i bardzo pasuje jej jazda na moich plecach.
-Coś mówiłaś?-spytałem, udając, że nie słyszałem jej wcześniejszej wypowiedzi.
Zaśmiała się, sprawiając, że cały las rozbrzmiał tym jakże pięknym dźwiękiem.
-No dobrze, wygrałeś.-mruknęła.
-Ja zawsze wygrywam.-powiedziałem cicho.
Miało to też drugi sens...
Walki...
I te chwile kiedy byłem o włos od śmierci...
Kiedy czułem na swojej szyi zęby przeciwnika...
Kiedy miałem wrażenie, że zaraz zginę...
I to co wtedy czułem...
Z jednej strony bałem się śmierci, jak prawie każda istota na ziemi, z drugiej natomiast chciałem umrzeć...
Byłbym wtedy daleko od wojen...
Od bólu...Zarówno fizycznego jak i psychicznego...
W końcu co gorszego miałoby mnie czekać?
Piekło?
Napewno nie było gorsze od tego co przeżywałem...
Zacisnąłem odruchowo dłoń w pięść.
Natychmiast zauważyłem, że Alice wyczuła zmianę mojego zachowania.
-Co sobie przypomniałeś?-spytała.
W jej głosie była troska.
Nie dostrzegłem w jej pytaniu ani grama znudzenia tym, że zawsze coś sobie przypominam i nie potrafię do końca, tak jak każdy, cieszyć się życiem...
-Wojny...-szepnąłem.
Poczułem jak jej mała dłoń zacisnęła się mocniej na moim ramieniu.
Troska jaka od niej biła oszałamiała mnie...
-Biegnij.-szepnęła.-I opowiedz mi co dokładnie widziałeś.-zażądała tonem nie znoszącym sprzeciwu.
Ruszyłem przed siebie.
Wiatr natychmiast owionął moją twarz, sprawiając, że włosy poleciały mi do tyłu.
Cisza...
Nie wiedziałem jak jej to powiedzieć...
-Więc?-spytała moja towarzyszka.
-Nie wiem jak ci to wytłumaczyć.-mruknąłem smutno.
-Po prostu...-szepnęła.-Mów to co ci leży na sercu.-powiedziała.
-Ja...-zacząłem.
-Spokojnie.-zaśmiała się.-Ja cię nigdy nie wysmieję, nigdy cię nie obrażę.-szepnęła.-Możesz mi zaufać, bo ja zawsze będę przy tobie, czy tego chcesz czy nie.-znowu się zaśmiała.-Nawet jeżeli wybierzesz inną drogę niż Cullenowie, ja zawsze będę przy tobie duszą.-mruknęła poważnie.-Nie masz wyjścia. Znam cię lepiej niż ktokolwiek. Czekałam na ciebie ponad 20 lat i wierz mi nie łatwo było cię odszukać.
Jej słowa były dla mnie takie...
...Inne niż wszystkie...
Nigdy wcześniej nikt mi czegoś takiego nie powiedział, nikt nigdy nie obdarzył mnie takim zaufaniem...
Poczułem do niej ogromną wdzięczność...
I wiedziałem, że czekałem ponad sto lat tylko na te słowa...
Teraz byłem tego pewien...
...Kochałem ją...
Kochałem ją całym sercem.
Pokochałem ją od pierwszego wejrzenia...
Ale znaliśmy się tak krótko...
Ledwie pare godzin temu ona podbiegła do mnie wesoła i oskarżyła mnie, że bardzo długo na mnie czekała....
Nie...
Nigdy jej nie powiem...
Nigdy...
Obiecałem to sobie mimo, że wiedziałem jak słaba jest ta obietnica.
Wiedziałem, że bardzo łatwo mogę ją złamać i w głębi serca pragnąłem tak właśnie postąpić...
Nie...
Ona była taka niewinna, taka wspaniała...
Zasługiwała na kogoś sto razy lepszego niż ja....
Ja byłem tylko potworem...
Powrciem myślami do realnego świata.
-Przypomniałem sobie te wszystkie chwile kiedy byłem o włos od śmierci i cudem udawało mi się jej uniknąć.-szepnąłem.-To co wtedy czułem...-urwałem na chwilę, by dobrać słowa.-było straszne. Chciałem żyć i jednocześnie umrzeć.-zwierzyłem jej się.
Nagle poczułem mocne uderzenie w głowę.
-Ała!-krzyknąłem.-A to za co?
Nie odpowiedziała mi jednak tylko uderzyła mnie jeszcze raz, a potem następny i następny.
-Nigdy tak nie mów!-krzyknęła, a jej głos pierwszy raz odkąd ją poznałem brzmiał groźnie.-Nigdy nie mów, że chcesz umrzeć!-krzyknęła i uderzyła mnie jeszcze raz.-Nie po to ciebie tyle szukałam żebyś teraz chciał się zabić! Obiecaj mi!-warknęła.
-Co mam ci obiecać?-spytałem.
-Obiecaj mi, że już nigdy czegoś takiego nie powiesz!-zażądała tonem nieznoszącym sprzeciwu.
-Dobrze już dobrze.-mruknąłem.
-Obiecaj!-krzyknęła.
-Obiecuję, zadowolona?-spytałem.
-Bardzo.-mruknęła.
Spojrzałem na niebo.
Ciemniało...
Nadchodził powoli zmierzch...
Pierwszy taki co mi się tak strasznie podobał...
Był inny niż wszystkie...
Piękniejszy i zarazem mroczniejszy niż inne...
-Zmierzcha...-szepnęła mała, jakby czytała mi w myślach.
-Tak...-szepnąłem.
-Jasper?-szepnęła nagle Al.
-Tak?
-Co cię gnębi?-spytała cicho.
-Nie rozumiem.-mruknąłem.-Wszystko jest ok.
-Nie.-szepnęła.-Czuję, że nie.
Zamyśliłem się i o dziwo odpowiedź przyszła natychmiast...
-Ja... Ja po prostu wiem, że ja nie zapomnę o swojej przeszłości, nigdy.-jęknąłem.-Nawet jak bym się bardzo starał. Zawsze będę to wszystko widział w swoim umyśle. Zawsze w jakiś sposób będzie się to za mną ciągnęło. Ja nigdy nie będę taki jak ty.-szepnąłem.
Reakcja dziewczyny bardzo mnie zadziwiła.
Jej szczery śmiech zabrzmiał dookoła mnie.
-Oh, Jasper.-szepnęła gdy jej nagły wybuch radości minął.-Mówisz, że nigdy nie będziesz taki jak ja... I dobrze. -mruknęła.-Jakbyś był taki jak ja to gorzej szło, by mi się z tobą dogadać-zaśmiała się ponownie.- I oczywiście, że nigdy nie zapomnisz o swojej przeszłości... I to też dobrze. -szepnęła.-To są twoje wspomnienia i nieważne czy dobre czy złe każdy powinien je mieć.-powiedziała poważnie.-Ja żałuje, że nie mam swoich.-zamyśliła się.-Chciałabym coś sobie przypomnieć... Chodźby jakiś szczegół... Niech to nawet będzie czyjś głos, albo jakiś zapach, ale wiem, że byłoby to najwspanialsze uczucie coś pamiętać.-powiedziała smutno.-Nie żałuj wspomnień. Nie ważne jak straszne były są częścią ciebie i gdybyś je stracił... Tęskniłbyś za nimi...
Jej słowa przemawiały wprost do mojego serca...
Wiedziałem, że ma racje...
Lepiej było mieć nawet najstraszniejsze wspomnienia niż czarną pustkę bez, niczego...
W dodatku moje wspomnienia nie wszystkie były przecież złe...
Dłonie mojej matki, szybko płynące po klawiszach fortepianu...
Zapach kwiatów na łące...
Twarze dawnych znajomych i przyjaciół...
Uśmiech ojca...
Widziałem to jak przez mgłe, ale za nic nie oddałbym tych wspomnień.
Posłałem Alice lekki uśmiech.
-Dziękuję.-szepnąłem.
-Nie masz za co.-mruknęła i mocniej ścisnęła mnie za szyję.
Znowu cisza...
Tylko wiatr targający moimi włosami i niebieską sukienką Alice...
-Opowiedz mi coś.-szepnęła nagle.
-Słucham?-spytałem zdziwiony.
-Opowiedz mi coś.-powtórzyła.
-A co chcesz usłyszeć?-spytałem.
-Nie wiem....Coś o tobie... Coś czego nie wiem...-odpowiedziała wesoło.
-Lepiej zadam ci pytanie, czego o mnie nie wiesz.-mruknąłem z lekkim uśmiechem na twarzy.
-Sama nie wiem.-zastanowiła się.-To może ty mnie o coś zapytaj.-powiedziała.
-Okey.-stwierdziłem i zamyśliłem się nad pytaniami.
Chciałem o niej wiedzieć wszystko...
Każdy najdrobniejszy szczegół jej osobowości...
-Jaki jest twój ulubiony kolor?-spytałem.
Zaśmiała się.
-Spośród wszystkich pytań świata, wybrałeś właśnie to...
-Mhm.-mruknąłem.
-Jak sobie chcesz.-zaśmiała się znowu.-Hmm.... Niech pomyślę.... Fioletowy, albo czerwony.-szepnęła zamyślona.
-Dlaczego?-spytałem.
-Co dlaczego?
-Dlaczego wybrałaś te dwa kolory?
-Oh! Czy zawsze wszystko musi mieć jakiś powód?-spytała z nutką ironii w głosie.
Wzruszyłem ramionami.
-No dobrze. -jęknęła.-Masz rację. Mam powód co do czerwonego.
-A więc słucham.-powiedziałem lekko.
-Kiedy pierwszy raz zobaczyłam cię w wizji miałeś właśnie takie oczy. Chociaż teraz jak się tak zastanowić to najbardziej lubię złoty, albo miodowy, bo takie są twoje oczy teraz.-wyjaśniła.
Przewróciłem oczami.
-Dzięki.-mruknąłem.-Ulubione kwiaty?-spytałem.
-Hmm... Czy ja wiem.... Fiołki, albo róże.-stwierdziła.-Nie sądzisz, że róże są bardzo romantyczne?-spytała szybko.
-Eeee...Nie wiem.-zaśmiałem się.-Nigdy się nad tym nie zastanawiałem.-odparłem zgodnie z prawdą.
-Ech, musisz zacząć nad tym kiedyś myśleć.-stwierdziła smutno.
-Może.-mruknąłem.-Ulubione zajęcie?
-Zakupy, albo długie rozmowy ze wspaniałymi ludźmi.-stwierdziła szybko.
-Zakupy?-jęknąłem-jak można coś takiego lubić?
-Musiałbyś być mną żeby to zrozumieć.-zaśmiała się.-Oprócz tego lubię gry liczbowe takie co się je zgaduje.-zaśmiała się.
-Dlaczego?-spytałem.
-Bo to przyjemne uczucie kiedy zawsze wygrywasz.
-No tak. Ja nigdy nie miałem takiego szczęscia. Nigdy w życiu nic nie wygrałem w takich grach.-stwierdziłem.
-Ja juz pare razy tak.Nigdy nie przegrałam.-mruknęła.-A ty, co lubisz najbardziej robić?
-Czy ja wiem... Od ponad stu lat raczej nie robiłem nic poza bieganiem i polowaniami.-stwierdziłem.-Moje życie było dosyć nudne aż do teraz.
-Mhm. A jak byłeś człowiekiem?
-Lubiłem wtedy czytać i się zakładać z przyjaciółmi i znajomymi.
-Zakładać?-powtórzyła.
-Mhm.
-Hazard?-spytała.
-Coś w ten deseń.
-Ach tak.-zaśmiała się.-Dogadasz się z Emmetem. Naczy... Oczywiście jeśli ze mną dołączysz do Cullenów...-mruknęła cicho.
-Z Emmetem?-powtórzyłem, ignorując dalszą część jej wypowiedzi.
-Tak.On lubi się ze wszystkimi zakładać.-zaśmiała się znowu.
-Ach tak.
Zastanowiłem się jaki jest Emmett.
Alice co prawda mi go opisała, ale chciałem wiedzieć jaki jest normalnie....
Może byłby trochę podobny do weselszego mnie?
Może....
...Gdybym go poznał to byśmy się zaprzyjaźnili, czy coś takiego?
Pytania zasnuły moją głowę....
Byłem ciekawy Emmetta i reszty, ale musiałem podjąć decyzję....
Decyzję czy chcę rozpocząć nowe życie, z obcymi wampirami, czy nie....
Jazz183
masz talent :)
OdpowiedzUsuńJesteś niesamowity!
OdpowiedzUsuń