Hej!
Witam was w ten śnieżny dzień. :P
Zima pełną gębą. :P
No, ale nie założyłem bloga po to żeby użalać się nad pogodą (chociaż mnie wkurza!), ale po to żeby was obdarowywać moim nikłym talentem.:P
Dziękuję wam gorąco za te wszystkie wspaniałe komentarze. :P
Jesteście boscy, a raczej...boskie! :*
Pare dni temu były walentynki, no nie? :p
Zatem spóźnione (wybaczcie nie miałem czasu napisać) życzenia. :*
Wszystkiego najlepszego, samych dobrych chwil w życiu, no i oczywiście jako, że jest to święto zakochanych, mnóstwo miłości lub szczęsliwego kontynuowania waszych związków. :*
Ogólnie najlepszego. :P
Mam nadzieję, że dostałyście jakieś walentynki, a jak nie to podajcie mi numery do tych frajerów, od których chcecie, a ja sobie już z nimi pogadam. :P
Alice, Alice, Alice... Co ja ma Ci powiedzieć? Jesteś wspaniała, tak jak i Twój blog, a Twoje komentarze zawsze wprawiają mnie w mega humor. Kolejny raz Ci dziękuję, bo Twój ostatni komentarz był jak zwykle wspaniały. :P Hmm... Nie moge odejść? :P Wiesz, kiedys skończę pisać. Wszyscy łącznie z Tobą o mnie zapomną, mój blog nie będzie miał komentów, skończy mi się wena... Tyle opcji. :P Ale na razie jeszcze coś napiszę, bo nie ma mowy żebym teraz wszystkim dał spokój. :P Co do czcionki to zmieniałem juz na czerwony, ale odkryłem, że zbyt oczojebny czerwony daje po oczach, ale dzięki. :* Może jeszcze spróbuję poeksperymentować. :p
Psotka... Dziękuję Ci z całego serca, chociaż naprawdę uważam, że Ty i reszta piszących komentarze za dobrze mnie oceniacie. :P Z tymi komentarzami to na załamywanie się jeszcze poczekam, bo na razie żadna osoba nienawidząca mnie, Zmierzchu lub mojego bloga tutaj nie wlazła a nawet jak to nic mi nie napisała... :D ale jak mi napisze to cofnę się do Twojego komentarza przeczytam i podniosę się na duchu jeszcze raz. :P Dziękuję, jesteś naprawdę cudowna. :*
etykietka...Dziękuję, dziękuję, dziękuję. ^^ Na razie jeszce pomysły na szczęście są (i dobrze), a co do poziomu to wystarczy, że będą tak wspaniałe osoby jak Ty i Ci co tu wymieniłam, a napewno jakoś dam radę. :* Dziękuję. :p
Bailey... nowa, cudowna osoba. Wprost Cię uwielbiam od pierwszego zdania Twojego komentarza, wiesz? :* Ja mam talent? Naprawdę? Dzięki. :P Hehehe... Co do uczuć Edwarda to nie chciałem żeby Jasper był identyczny jak on, przecież to dwie zupełnie inne osoby, a uczucia Edwarda i jego katowanie się (przepraszam z góry, nie mam nic do niego, ale to jedno mnie w nim wkurza), jest troche moim zdaniem chore (naprawdę was przepraszam, ja naprawdę nic do niego nie mam). :P Jeśli chodzi o tę wypowiedź Alice to "skromnie" (:P) napiszę, że mi się chyba najbardziej z całej notki podoba. Dziękuję. ^^ Najlepsze? Oh! Nawet nie wiesz jaką mi tym przyjemnosć zrobiłaś... :* Dziękuję... :* Chociaż myślę, że są lepsze blogi od mojego. Ja dopiero zaczynam i wogóle pisanie nie idzie mi tak wspaniale jak niektórym, ale Thx. :* Nie wiem czy tak mogę napisać, ale wiesz...hmm... jesteś kochana. ^^ No i oczywiście nie przynudzasz, broń Boże, wprost kocham długie komentarze. :* Ta najgorsi są ludzie, którzy nie oglądali ani nie czytali Zmierzchu i mówią, że to badziew, bo tak im się podoba. :P Pozdrawiam Cię z całego serca i całuję. :*
No i wreszcie wspaniała, nowa osoba... Asai . Długo, by pisać... Zacznę od tego... DZIĘKUJĘ! x100 ^^ No ja wiem, wiem... Jak facet to ja się nie zachowuję, ani nie piszę tak jak on, ale naprawdę nim jestem. ^^ Nową czytelniczkę.... Nawet nie wiesz ile to dla mnie znaczy. Zawsze lubię to czytać, bo jest to kolejna osoba dla, której chce mi się pisać i która pisze mi tak wspaniałe komplementy jak Twoje, które mi sie mianowicie kompletnie nie należą. :p Dwoje braci? Ja mam dwie siostry. Zamienimy się? :P
Ach!
No i oczywiście... Jak macie blogi podawajcie mi ich strony, będę napewno wchodził, no i oczywiście będę miał co czytać. A, że wy jesteście wspniali to wasze blogi pewnie też, więc piszcie, oki? :*
Pozdrawiam gorąco i całuję
Jazz183
P.S.Ach no i oczywiście rozdział 8 (jeszcze dwa i 10 ^^) dedykuję wspaniałej Asai za to, że napisała mi cudowne słowa, no i oczywiście jest. :* Dziękuję. A także Bailey, która po prostu oczarowała mnie tymi dwoma komentarzami i sprawiła, że poczułem chęć do napisania następnej notki. Dziękuję za wszystko. :*
Rozdział 8
-Jasper.-wyszeptała moja towarzyszka, wyrywając mnie z zamyślenia.
-Hmmm?-mruknąłem.
-Zaraz będziemy w mieście.-powiedziała cicho.
Zatrzymałem się.
Nie mogłem w końcu wbiec do miasta w tempie jakim się teraz przemieszczałem.
Zwróciłbym uwagę, a jeśli nie chciałem zginąć powinienem się tego wystrzegać.
Jeśli nie chciałem zginąć...
Jeszcze dwa dni temu byłem na skraju załamania i podświadomie rozważałem samobójstwo, a teraz...
Teraz wszystko było inaczej...
Teraz była ona...
Ta, za którą już wiedziałem, że mogę oddać życie...
Alice...
Jakie to wszystko było chore...
Poznałem dziewczynę zaledwie jeden dzień temu, a już wiedziałem, że ją kocham...
Jeden dzień...
Przez ten czas tyle się zmieniło...
Ja się zmieniłem...
Wróciłem myslami do realnego świata...
-Uważaj.-szepnąłem do Alice, pomagając jej zejść z moich pleców.
Nie było wcale łatwo, z powrotem postawić ją na ziemi.
Dziewczyna była bardzo niska...
Tak niska, że aż musiałem się schylić kiedy schodziła.
Nagle Mała poślizgnęła się.
Moja reakcja była spontaniczna.
Natychmiast wysunąłem przed siebie dłoń i mocno złapałem lecącą w dół istotkę.
-Wszystko ok?-spytałem.
Nie odpowiedziała mi.
Leżała bezwładnie w moich ramionach, z szeroko otwartymi oczami.
-Alice?-szepnąłem zaniepokojony.
Potrząsnąłem ją lekko za ramiona.
-Alice!-krzyknąłem.
Sparaliżował mnie strach.
Dziewczyna wogóle się nie ruszała, a na jej twarzy nie było nawet cienia tak uwielbianego przeze mnie uśmiechu.
Nie wiedziałem co robić.
-Alice!-powtórzyłem imię dziewczyny.-Alice, co ci jest?!
Zero reakcji...
Wydawała się byc pusta, jakby jej osobowość była daleko stąd.
Rozejrzałem się dookoła.
Co miałem zrobić?
Mijały minuty...
Mała dalej nie dała znaku życia.
Kiedy miałem już ją wziąć na ręce i iść praktycznie bezcelowo do szpitala, tylko po to, by jej jakos pomóc, ocknęła się.
Zamrugała pare razy i przeniosła swoje półprzytomne spojrzenie wprost na mnie.
-Alice?-szepnąłem, chcąc się upewnić czy napewno nie wyobraziłem sobie tego, że się obudziła.
Na dźwięk swojego imienia dziewczyna uśmiechnęła się do mnie promiennie.
-Oh, Jazz...-mruknęła i mocno się we mnie wtuliła.
Na ten gest moje serce lekko zadrżało.
-Wszystko, okey?-spytałem.
-Jasne.-zaśmiała się.
-Alice...Co się stało? Tak, nagle...-nie miałem pojęcia jak dokończyć zdanie.
-Oh, to nic takiego.-przerwała mi.
Przewróciłem oczami.
-Nic takiego?-powtórzyłem.-Naprawdę tak uważasz?-spytałem.
-Przecież mówię.
-Alice... Powiem ci tyle... Naprawdę duże było to nic. -mruknąłem.
-Oh, Błagam. Jasper to naprawdę nie było nic warte uwagi.-powiedziała spokojnie.
-Czyli?-spytałem.
-Miałam po prostu wizję.-stwierdziła najspokojniej w świecie.
-Wizję?-powtórzyłem.
Kiwnęła głową.
-Wizje objawiają ci się w taki sposób?-spytałem.
Jak myslałem, że Alice ma wspaniały dar, to teraz szczerze powiedziawszy cieszyłem się , że go nie mam.
-To nie tak...-zaczęła.
-A jak?-spytałem, nic już z tego nie rozumiejąc.
Westchnęła.
-Kiedy pierwszy raz miałam wizję, nie było to jakieś dziwne przeżycie. Czułam się jakbym przeniosła się do niej. I kiedy ty stałeś na ulicy mogłam do ciebie podejść i nawet złapać cię za rękę, a ty byś i tak tego nie zauważył.-powiedziała jakby z nutą smutku w głosie.
Zdziwiło mnie to.
Ten smutek, kiedy o tym mówiła....
Wyczułem w nim coś jeszcze, coś tak dziwnego, że nie potrafiłem określić co to jest...
Czyżby ona...?
Nie, napewno nie.
Przecież ona nie mogła mnie kochać.
Byłem kimś kto stanowczo nie był dla niej.
Czułem, że czeka na nią ktoś inny, ktoś lepszy, a nie ja.
Musiało mi się tylko wydawać.
Na sto procent nie czuła nic do mnie z wyjątkiem przyjaźni lub czegoś do tego podobnego.
Powróciłem myślami do realnego świata.
-A potem?-spytałem.
-Potem...-dziewczyna na chwilę się zamysliła.-Potem było gorzej... Przy następnej wizji czułam ogromny ból. Jakby mi ktoś wbił sztylet w głowę...-mruknęła.-Po tym zdarzeniu zaczęłam się bać wizji. Chciałam ich uniknąć, ale nie potrafiłam.-szepnęła, a na jej ustach pojawił się lekki uśmiech.-Dopiero z czasem zaczęłam się ich uczyć. Odkryłam, że ból bierze się ze mnie i to ja go powoduje. Nauczyłam się oglądać je bez bólu, słyszeć wszystko to co dzieje się dookoła mnie w świecie rzeczywistym. Zrozumiałam, że jak wchodzę do wizji będę czuła ból, bo to duży wysiłek, ale mogę je po prostu oglądać, bez wchodzenia w nie, jak telewizję.-mruknęła cicho.-Było to bardzo pocieszające odkrycie. Drugim etapem było to, że tak bardzo zagłębiałam się w wizje, że znikałam całkowicie ze świata, tak jak dzisiaj.-powiedziała i spojrzała na mnie z lekkim usmiechem na ustach.-Jednak nauczyłam się nad tym panować. Teraz właściwie odruchowo jak ma wizję to nic się nie dzieje. Słyszę wszystko co się dzieje do okoła, tylko tego nie widzę. Mogę rozmawiać w czasie wizji, ale zazwyczaj mnie to trochę rozprasza i jeżeli już to odpowiadam na proste pytania i tyle. Dzisiaj mi to nie wyszło, bo skupiłam się na niej za mocno, no i miało to efekt taki jak widziałeś.-stwierdziła z lekkim usmiechem.-Przepraszam jeżeli cię przestraszyłam.-mruknęła.
Kiwnąłem głową na przyjęcie jej przeprosin.
-Zastanawiałe się po prostu co ci jest i wiedziałem, że nie mogę ci pomóc, chociaż bardzo chciałem.-wytłumaczyłem.
-Wybacz.-szepnęła.
Zapadła na chwilę cisza.
Widziałem, że dziewczyna jest zamyślona i nie chciałem jej przerywać.
-A propo, dzięki.-mruknęła nagle i pocałowała mnie w policzek.
Znowu ta fala ciepła, kiedy to zrobiła...
-Za co?-spytałem cicho.
-Za to, że nie pozwoliłeś mi upaść.-powiedziała.
-Alice... Ja nigdy ci na to nie pozwolę. Zawsze cię przytrzymam i pomogę.-szepnąłem i spojrzałem w jej piękne, złote oczy.
Zatonąłem w nich...
Wydawało mi się, że przez ułamek sekundy zobaczyłem jej duszę.
Ale nie to było najważniejsze...
Widziałem w jej oczach szczęście, pewność siebie, odwagę...
Widziałem w nich ją...
Wiedziałem, że te wszystkie uczucia, emocje, tworzą najwspanialszą osobę na świecie...
Alice...
Uśmiechnąłem się sam do siebie.
-Wiesz, Jasper...-zaczęła, przerywając mój tok myślenia.-Nie wiele zdań ktoś do mnie wypowiedział przez te ponad dwadzieścia lat, ale troche pięknych słyszałam. Jednak porównując tamte z twoimi dwoma, które przed chwilą wypowiedziałeś...były niczym... -zaśmiała się.
-Dzięki.-mruknąłem, śmiejąc się razem z nią.
-Ja natomiast wprost ubóstwiam twój śmiech.-mruknąłem.
Zaśmiała się jeszcze raz, weselej niż wcześniej.
Wszystko dookoła wydawało się chłonąć ten jakże cudowny dźwięk...
Przymknąłem oczy i przez pare sekund rozkoszowałem się nim...
Kiedy skończyła delikatnie stanęła na ziemi, juz o własnych siłach i spojrzała na mnie.
-Musimy iść.-stwierdziła.
Przewróciłem oczami.
-Nie przewracaj oczami tylko chodź, bo nam sklepy zamkną.-usmiechnęła się.
Machinalnie jęknąłem.
Spowodwowało to tylko, że moja towarzyszka wybuchnęła cudownym śmiechem.
-No, chodź, nie marudź. Będzie cudownie.-zasmiała się.
-Dobrze, ale najpierw odpowiedz mi na jedno pytanie.-mruknąłem.
-Jakie?-spytała.
-Co widziałaś w wizji?-spytałem
Zasmiała się.
-Nic specjalnego.-stwierdziła.-Emmett zamierza oświadczyć się Rosaline i jak zwykle strasznie się denerwuje.-zaśmiała się.-W dodatku nie ma pojęcia jaki pierścionek zaręczynowy kupić i jadą z Edwardem go wybrać. Będą stali jak dwaj debile w sklepie i dwie godziny myśleli jaki.-zaśmiała się.
Szczerze powiedziawszy rozumiałem rozterki Emmetta i Edwarda bardzo dobrze.
Sam też nie miałbym pojęcia jaki wybrać.
W sklepach czułem się zawsze jak przygłup...
No, bo błagam co za różnica między jakąś czerwoną bluzką z jakimś czymś dziwnym naszytym na przedzie, a taką bez.
Jedna bluzka i druga też...
Co prawda byłem na sto procent przekonany, że Alice powiedziałaby mi, że przecież na tej pierwszej jest coś naszyte, a na tej drugiej nie i to już jest wielka różnica.
-Mhm.-mruknąłem.
-Zatem możemy iść?-spytała wesoło.
Spojrzałem na nią z miną cierpiętnika.
- Musimy?-spytałem z błaganiem w głosie.
-Tak.-zaśmiała się.-Przecież ja nie będę ludziom się pokazywać z tobą w podartej koszuli.
-Alice, jak wejdziemy do miasta to i tak zobaczą, że mam podartą, więc nie będzie to chyba duża różnica jak tak zostanę?-zaproponowałem.
Alice przewróciła oczami.
-Nie dyskutuj tylko chodź.-zażądała tonem nieznoszącym sprzeciwu.
-Ale...-zacząłem.
-Żadnego, ale!-krzyknęła. -Zresztą i tak się już zgodziłeś.
Jęknałem.
Nagle wpadł mi do głowy pomysł.
-Alice, a masz pieniądze?-spytałem.
W myslach już układałem plan jak nie iść do sklepu.
Zaśmiała się.
-O nie mój panie, to cię też nie uratuje.-zaśmiała się.-Oczywiście, że mam. Przecież ci mówiłam, że grałam w gry liczbowe.
Cały plan natychmiast runął.
-No, chodź.-powiedziała i poszła do przodu.
Z miną cierpiętnika ruszyłem za nią, wolnym krokiem.
-Im szybciej tam dojdziemy, tym szybciej będziesz miał to za sobą.-stwierdziła z uśmiechem.
Miała niestety rację.
Przyśpieszyłem trochę, zrównując się z nią.
Natychmiast moja towarzyszka zaczęła mi opowiadać o tym co zamierza kupić mi i sobie, rzucając tak dziwnym nazwami, że nie miałem wogóle pojęcia o co chodzi.
*
Doszliśmy wreszcie na główną ulicę miasta.
Natychmiast poczułem zapach ludzi.
Wdarł się do mojego gardła, sprawiając, że ogień zaczął je palić.
Jęknąłem i natychmiast wstrzymałem oddech.
Dalej męczyło mnie pragnienie, ale przynajmniej nie czułem ich zapachu, co dawało mi pewien rodzaj ulgi.
Alice natychmiast popędziła do pierwszego lepszego sklepu.
Jak najwolniej udałem się tam za nią.
Sklep był na szczęście nie duży, ale podejrzewałem, że nie będzie jedynym jaki dziś zobaczę.
Mała latała od półki do półki, przeglądając różne kolorowe szmatki i rozmawiając energicznie ze stojącą obok sprzedawczynią.
Jedyne co słyszałem od nich to urywki zdań z jakimiś dziwnymi nazwami, brzmiącymi mi tak obco, że nawet nie starałem się skupiać na ich sensie.
Od czasu do czasu moja towarzyszka wołała mnie, rzucała we mnie czymś co sprawiało, że miałem wątpliwości czy trzymam spodnie czy jakiś sweter, pokazywała na przymierzalnię i odwracała się do kolejnej półki.
Następnie kiedy już udało mi się określić co to jest i nawet pokonać setki dziwnych guzików i wyszukanych zapięć musiałem pokazywać się Alice, która razem z trzema sprzedawczyniami mówiły jak to ślicznie leży i wdawały się w dyskusję z kolejnymi dziwnymi nazwami rzucanymi w tle.
W końcu Alice poszła do kasy i zapłaciła wydając straszną sumę pieniędzy.
Nie był to jednak oczywiście koniec.
Podała mi na moją prośbę setki toreb i pobiegła w kierunku kolejnego sklepu. w którym sytuacja oczywiście się powtarzała.
Od czasu do czasu sama kazała mi jeszcze oceniać, jak ona wygląda w jakiejś bluzce lub spodniach i strasznie wkurzało ją jak jej w kółko mówiłem, że wygląda cudownie.
No, bo co ja jej miałem niby powiedzieć?
Zawsze wyglądała cudnie, nie ważne w co się ubrała.
Nie potrafiłem tak jak te ekspedientki mówić, że ładniej, by jej było w czyms tam innym albo, że to podkreśla jej oczy czy cos takiego.
Nie znałem się na tym kompletnie i szczerze powiedziawszy marzyłem uslyszeć, że już skończylismy.
Jednak na tę chwilę musiałem jeszcze długo poczekać...
Po trzydziestym sklepie, gdzie wszystko wydawało mi się takie same jak w pierwszym straciłem rachubę.
Jedyne co zauważyłem to to, że toreb z ubraniami ciągle przybywa.
W końcu wyszliśmy z kolejnego sklepu.
Niebo było już ciemne, a na niebie lśniły pierwsze gwiazdy.
Zaczęliśmy chodzić po sklepach dużo przed południem, więc patrząc terz na pore dnia przeraziłem się ile czasu zakupów już zniosłem.
-Alice?-odezwałem się po długich go dzinach milczenia.
-Tak?
-Proszę, możemy już na dzisiaj dać spokój?-poprosiłem.-Wątpię żebym zniósł jeszcze jeden sklep.
-Oh, no błagam.-jęknęła.-Nie było tak źle. Obeszliśmy tylko pare fajnych sklepów.I...-zaczęła.
-Proszę, Alice.-jęknąłem.-Nie katuj mnie więcej.
Spojrzała mi w oczy i westchnęła.
-No dobrze, niech ci będzie. Chociaż tu są naprawde fajne rzeczy. -mruknęła.
Czy mi się tylko wydawało, czy Alice sie właśnie zgodziła?
Fala szczęścia natychmiast po mnie spłynęła.
-Znajdźmy jakiś hotel. -powiedziała.
-Hotel?-powtórzyłem.
-Mhm. Raz w życiu zostańmy w hotelu, a nie ciągle podróżujmy, okey?-spytała.
W tej chwili mogłem się zgodzić na wszystko bylr, by mnie tylko po sklepach więcej nie ciągnęła.
-Jasne.-powiedziałem natychmiast.
-Może tam?-spuytała Alice, pokazując na jakiś budynek przed nami.
-Okey.-mruknąłem.
Zgarnąłem jej setki toreb i szybkim krokiem poszedłem w stronę hotelu.
Szybkim pchnięciem otworzyłem drzwi i przytrzymałem je przzed wchodzącą Alice.
-Dzięki.-szepnęła i posłała mi anielski uśmiech.
Znaleźliśmy się w holu.
Stały tam trzy, obite w skórę kanapy, stłoczone ciasno wokół telewizora.
Obok był mały barek z róznymi alkocholami wystawionymi na ladzie, a w samym kącie mieściła się maleńka, elegancka recepcja, w której stała jakaś usmiechnięta blondynka.
-Dzień dobry!-przywitała nas energicznie.
-Dzień dobry.-odpowiedzialiśmy z Alice, jednocześnie.
Kiedy tylko to spostrzegliśmy, uśmiechnęliśmy się do siebie ciepło.
-Chcielibyśmy tu dzisiaj zanocować-mruknąłem, patrząc recepcjonistce prosto w oczy.
Usłyszałem jak jej serce mocniej zaczyna bić.
Rozśmieszyło mnie to.
Na jej policzkach pojawiły się dwa rumieńce, które sprawiły, że gardło zapiekło mi dwa razy mocniej.
Natychmiast wyczułem od niej zauroczenie moją osobą.
Posłałem jej anielski uśmiech.
Jej serce jeszcze przyśpieszyło.
-Ależ naturanie.-powiedziała przesłodzonym głosem.-Na ile nocy?-spytała.
-Alice?-spytałem, patrząc na nią.
Kobieta niechętnie przeniosła wzrok na moją towarzyszkę.
Wyczułem od niej natychmiast zazdrość i niechęć do Alice.
O dziwo rozśmieszyło mnie to jeszcze bardziej.
-Na jedną.-powiedziała wesołe Mała, nie przejmując się zachowaniem blondynki.
-Naturalnie.-powiedziała pracownica hotelu.-Pokój dwuosobowy?-spytała, a jej emocje znowu przepełniła zazdrość.
-Nie.-mruknąłem.-Dwa jednoosobowe.-powiedziałem.-Tylko takie jakoś blisko siebie.-poprosiłem.
Uczucia kobiety natychmiast zmieniły się na radość.
Cieszyła się, że nie jesteśmy razem.
-Oczywiście.-powiedziała z szerokim usmiechem.-Na jeden rachunek?
-Tak.-powiedziałem.
-Można prosić nazwisko i imię pana lub pańskiej towarzyszki?-spytała.
-Jasper.-mruknąłem.-Jasper Withlock.-powiedziałem.
Na twarzy kobiety pojwił się cudowny usmiech.
Zapisała coś na jakiejs kartce i szybko odwróciła się do skrzynki z kluczami.
Wyjęła z niej dwa i jeden podała Alice, a drugi mi, z dołączoną, wcześniej zapisaną kartką.
-Pokoje na samej górze.-powiedziała posyłając mi cudowny uśmiech
Kiedy tylko skierowaliśmy się z Alice w stronę schodów spojrzałem na dołączoną przez kobietę kartkę.
Było na niej napisane tak:
Jasper, miło mi Cię poznać. :* Jestem Rachel Howard. Jak chcesz to zadzwoń kiedyś pod ten numer, umówilibyśmy się czy coś:
876904563
:*
Zaśmiałem się głośno.
-Co?-spytała Alice.
Podałem jej kartkę.
Spojrzała na nią, ale o dziwo jej mina nie wyrażała wcale zadowolenia.
Jej uczucia stały się jakieś dziwne, inne od tych mi wcześniej znanych.
Zdziwiło mnie to.
-O co chodzi?-spytałem.
-Co?-spytała.-O nic.-zasmiała się sztucznie.
Kiwnąłem głową w zamyśleniu.
Czułem, że mi nie powie i wiedziałem, że nie warto naciskać.
-Aha.-mruknąłem tylko.
-Chyba się z nią nie umówisz?-spytała.
-A co?-mruknąłem.-Byłabyś zazdrosna?
Jej uczucia znowu się zmieniły.
Wyczuwałem w nich zmieszanie, jakbym zgadł.
Nie, nie mogłem zgadnąć.
Przecież ona nic do mnie nie czuła.
-No co ty.-zaśmiała się.-Po prostu się o ciebie martwię... No, bo wiesz... To człowiek...-zaczęła.
Kiwnałem głową.
-Jasne.-zasmiałem się.-I tak nie chciałem się z nią umówić.
Na twarzy Alice zagościł cudowny usmiech.
nie rozumiałem tych jej uczuć.
O co w nich chodziło?
Przecież nie mogła się we mnie zakochać....
Prawda?
Przecież ja byłem potworem...
Napewno coś mi się pomyliło. Pewnie po prostu sie o mnie martwiła, a ja robiłem sobie chorą nadzieję, że mnie kocha...
Napewno nie...
Jazz183
Witam was w ten śnieżny dzień. :P
Zima pełną gębą. :P
No, ale nie założyłem bloga po to żeby użalać się nad pogodą (chociaż mnie wkurza!), ale po to żeby was obdarowywać moim nikłym talentem.:P
Dziękuję wam gorąco za te wszystkie wspaniałe komentarze. :P
Jesteście boscy, a raczej...boskie! :*
Pare dni temu były walentynki, no nie? :p
Zatem spóźnione (wybaczcie nie miałem czasu napisać) życzenia. :*
Wszystkiego najlepszego, samych dobrych chwil w życiu, no i oczywiście jako, że jest to święto zakochanych, mnóstwo miłości lub szczęsliwego kontynuowania waszych związków. :*
Ogólnie najlepszego. :P
Mam nadzieję, że dostałyście jakieś walentynki, a jak nie to podajcie mi numery do tych frajerów, od których chcecie, a ja sobie już z nimi pogadam. :P
Alice, Alice, Alice... Co ja ma Ci powiedzieć? Jesteś wspaniała, tak jak i Twój blog, a Twoje komentarze zawsze wprawiają mnie w mega humor. Kolejny raz Ci dziękuję, bo Twój ostatni komentarz był jak zwykle wspaniały. :P Hmm... Nie moge odejść? :P Wiesz, kiedys skończę pisać. Wszyscy łącznie z Tobą o mnie zapomną, mój blog nie będzie miał komentów, skończy mi się wena... Tyle opcji. :P Ale na razie jeszcze coś napiszę, bo nie ma mowy żebym teraz wszystkim dał spokój. :P Co do czcionki to zmieniałem juz na czerwony, ale odkryłem, że zbyt oczojebny czerwony daje po oczach, ale dzięki. :* Może jeszcze spróbuję poeksperymentować. :p
Psotka... Dziękuję Ci z całego serca, chociaż naprawdę uważam, że Ty i reszta piszących komentarze za dobrze mnie oceniacie. :P Z tymi komentarzami to na załamywanie się jeszcze poczekam, bo na razie żadna osoba nienawidząca mnie, Zmierzchu lub mojego bloga tutaj nie wlazła a nawet jak to nic mi nie napisała... :D ale jak mi napisze to cofnę się do Twojego komentarza przeczytam i podniosę się na duchu jeszcze raz. :P Dziękuję, jesteś naprawdę cudowna. :*
etykietka...Dziękuję, dziękuję, dziękuję. ^^ Na razie jeszce pomysły na szczęście są (i dobrze), a co do poziomu to wystarczy, że będą tak wspaniałe osoby jak Ty i Ci co tu wymieniłam, a napewno jakoś dam radę. :* Dziękuję. :p
Bailey... nowa, cudowna osoba. Wprost Cię uwielbiam od pierwszego zdania Twojego komentarza, wiesz? :* Ja mam talent? Naprawdę? Dzięki. :P Hehehe... Co do uczuć Edwarda to nie chciałem żeby Jasper był identyczny jak on, przecież to dwie zupełnie inne osoby, a uczucia Edwarda i jego katowanie się (przepraszam z góry, nie mam nic do niego, ale to jedno mnie w nim wkurza), jest troche moim zdaniem chore (naprawdę was przepraszam, ja naprawdę nic do niego nie mam). :P Jeśli chodzi o tę wypowiedź Alice to "skromnie" (:P) napiszę, że mi się chyba najbardziej z całej notki podoba. Dziękuję. ^^ Najlepsze? Oh! Nawet nie wiesz jaką mi tym przyjemnosć zrobiłaś... :* Dziękuję... :* Chociaż myślę, że są lepsze blogi od mojego. Ja dopiero zaczynam i wogóle pisanie nie idzie mi tak wspaniale jak niektórym, ale Thx. :* Nie wiem czy tak mogę napisać, ale wiesz...hmm... jesteś kochana. ^^ No i oczywiście nie przynudzasz, broń Boże, wprost kocham długie komentarze. :* Ta najgorsi są ludzie, którzy nie oglądali ani nie czytali Zmierzchu i mówią, że to badziew, bo tak im się podoba. :P Pozdrawiam Cię z całego serca i całuję. :*
No i wreszcie wspaniała, nowa osoba... Asai . Długo, by pisać... Zacznę od tego... DZIĘKUJĘ! x100 ^^ No ja wiem, wiem... Jak facet to ja się nie zachowuję, ani nie piszę tak jak on, ale naprawdę nim jestem. ^^ Nową czytelniczkę.... Nawet nie wiesz ile to dla mnie znaczy. Zawsze lubię to czytać, bo jest to kolejna osoba dla, której chce mi się pisać i która pisze mi tak wspaniałe komplementy jak Twoje, które mi sie mianowicie kompletnie nie należą. :p Dwoje braci? Ja mam dwie siostry. Zamienimy się? :P
Ach!
No i oczywiście... Jak macie blogi podawajcie mi ich strony, będę napewno wchodził, no i oczywiście będę miał co czytać. A, że wy jesteście wspniali to wasze blogi pewnie też, więc piszcie, oki? :*
Pozdrawiam gorąco i całuję
Jazz183
P.S.Ach no i oczywiście rozdział 8 (jeszcze dwa i 10 ^^) dedykuję wspaniałej Asai za to, że napisała mi cudowne słowa, no i oczywiście jest. :* Dziękuję. A także Bailey, która po prostu oczarowała mnie tymi dwoma komentarzami i sprawiła, że poczułem chęć do napisania następnej notki. Dziękuję za wszystko. :*
Rozdział 8
-Jasper.-wyszeptała moja towarzyszka, wyrywając mnie z zamyślenia.
-Hmmm?-mruknąłem.
-Zaraz będziemy w mieście.-powiedziała cicho.
Zatrzymałem się.
Nie mogłem w końcu wbiec do miasta w tempie jakim się teraz przemieszczałem.
Zwróciłbym uwagę, a jeśli nie chciałem zginąć powinienem się tego wystrzegać.
Jeśli nie chciałem zginąć...
Jeszcze dwa dni temu byłem na skraju załamania i podświadomie rozważałem samobójstwo, a teraz...
Teraz wszystko było inaczej...
Teraz była ona...
Ta, za którą już wiedziałem, że mogę oddać życie...
Alice...
Jakie to wszystko było chore...
Poznałem dziewczynę zaledwie jeden dzień temu, a już wiedziałem, że ją kocham...
Jeden dzień...
Przez ten czas tyle się zmieniło...
Ja się zmieniłem...
Wróciłem myslami do realnego świata...
-Uważaj.-szepnąłem do Alice, pomagając jej zejść z moich pleców.
Nie było wcale łatwo, z powrotem postawić ją na ziemi.
Dziewczyna była bardzo niska...
Tak niska, że aż musiałem się schylić kiedy schodziła.
Nagle Mała poślizgnęła się.
Moja reakcja była spontaniczna.
Natychmiast wysunąłem przed siebie dłoń i mocno złapałem lecącą w dół istotkę.
-Wszystko ok?-spytałem.
Nie odpowiedziała mi.
Leżała bezwładnie w moich ramionach, z szeroko otwartymi oczami.
-Alice?-szepnąłem zaniepokojony.
Potrząsnąłem ją lekko za ramiona.
-Alice!-krzyknąłem.
Sparaliżował mnie strach.
Dziewczyna wogóle się nie ruszała, a na jej twarzy nie było nawet cienia tak uwielbianego przeze mnie uśmiechu.
Nie wiedziałem co robić.
-Alice!-powtórzyłem imię dziewczyny.-Alice, co ci jest?!
Zero reakcji...
Wydawała się byc pusta, jakby jej osobowość była daleko stąd.
Rozejrzałem się dookoła.
Co miałem zrobić?
Mijały minuty...
Mała dalej nie dała znaku życia.
Kiedy miałem już ją wziąć na ręce i iść praktycznie bezcelowo do szpitala, tylko po to, by jej jakos pomóc, ocknęła się.
Zamrugała pare razy i przeniosła swoje półprzytomne spojrzenie wprost na mnie.
-Alice?-szepnąłem, chcąc się upewnić czy napewno nie wyobraziłem sobie tego, że się obudziła.
Na dźwięk swojego imienia dziewczyna uśmiechnęła się do mnie promiennie.
-Oh, Jazz...-mruknęła i mocno się we mnie wtuliła.
Na ten gest moje serce lekko zadrżało.
-Wszystko, okey?-spytałem.
-Jasne.-zaśmiała się.
-Alice...Co się stało? Tak, nagle...-nie miałem pojęcia jak dokończyć zdanie.
-Oh, to nic takiego.-przerwała mi.
Przewróciłem oczami.
-Nic takiego?-powtórzyłem.-Naprawdę tak uważasz?-spytałem.
-Przecież mówię.
-Alice... Powiem ci tyle... Naprawdę duże było to nic. -mruknąłem.
-Oh, Błagam. Jasper to naprawdę nie było nic warte uwagi.-powiedziała spokojnie.
-Czyli?-spytałem.
-Miałam po prostu wizję.-stwierdziła najspokojniej w świecie.
-Wizję?-powtórzyłem.
Kiwnęła głową.
-Wizje objawiają ci się w taki sposób?-spytałem.
Jak myslałem, że Alice ma wspaniały dar, to teraz szczerze powiedziawszy cieszyłem się , że go nie mam.
-To nie tak...-zaczęła.
-A jak?-spytałem, nic już z tego nie rozumiejąc.
Westchnęła.
-Kiedy pierwszy raz miałam wizję, nie było to jakieś dziwne przeżycie. Czułam się jakbym przeniosła się do niej. I kiedy ty stałeś na ulicy mogłam do ciebie podejść i nawet złapać cię za rękę, a ty byś i tak tego nie zauważył.-powiedziała jakby z nutą smutku w głosie.
Zdziwiło mnie to.
Ten smutek, kiedy o tym mówiła....
Wyczułem w nim coś jeszcze, coś tak dziwnego, że nie potrafiłem określić co to jest...
Czyżby ona...?
Nie, napewno nie.
Przecież ona nie mogła mnie kochać.
Byłem kimś kto stanowczo nie był dla niej.
Czułem, że czeka na nią ktoś inny, ktoś lepszy, a nie ja.
Musiało mi się tylko wydawać.
Na sto procent nie czuła nic do mnie z wyjątkiem przyjaźni lub czegoś do tego podobnego.
Powróciłem myślami do realnego świata.
-A potem?-spytałem.
-Potem...-dziewczyna na chwilę się zamysliła.-Potem było gorzej... Przy następnej wizji czułam ogromny ból. Jakby mi ktoś wbił sztylet w głowę...-mruknęła.-Po tym zdarzeniu zaczęłam się bać wizji. Chciałam ich uniknąć, ale nie potrafiłam.-szepnęła, a na jej ustach pojawił się lekki uśmiech.-Dopiero z czasem zaczęłam się ich uczyć. Odkryłam, że ból bierze się ze mnie i to ja go powoduje. Nauczyłam się oglądać je bez bólu, słyszeć wszystko to co dzieje się dookoła mnie w świecie rzeczywistym. Zrozumiałam, że jak wchodzę do wizji będę czuła ból, bo to duży wysiłek, ale mogę je po prostu oglądać, bez wchodzenia w nie, jak telewizję.-mruknęła cicho.-Było to bardzo pocieszające odkrycie. Drugim etapem było to, że tak bardzo zagłębiałam się w wizje, że znikałam całkowicie ze świata, tak jak dzisiaj.-powiedziała i spojrzała na mnie z lekkim usmiechem na ustach.-Jednak nauczyłam się nad tym panować. Teraz właściwie odruchowo jak ma wizję to nic się nie dzieje. Słyszę wszystko co się dzieje do okoła, tylko tego nie widzę. Mogę rozmawiać w czasie wizji, ale zazwyczaj mnie to trochę rozprasza i jeżeli już to odpowiadam na proste pytania i tyle. Dzisiaj mi to nie wyszło, bo skupiłam się na niej za mocno, no i miało to efekt taki jak widziałeś.-stwierdziła z lekkim usmiechem.-Przepraszam jeżeli cię przestraszyłam.-mruknęła.
Kiwnąłem głową na przyjęcie jej przeprosin.
-Zastanawiałe się po prostu co ci jest i wiedziałem, że nie mogę ci pomóc, chociaż bardzo chciałem.-wytłumaczyłem.
-Wybacz.-szepnęła.
Zapadła na chwilę cisza.
Widziałem, że dziewczyna jest zamyślona i nie chciałem jej przerywać.
-A propo, dzięki.-mruknęła nagle i pocałowała mnie w policzek.
Znowu ta fala ciepła, kiedy to zrobiła...
-Za co?-spytałem cicho.
-Za to, że nie pozwoliłeś mi upaść.-powiedziała.
-Alice... Ja nigdy ci na to nie pozwolę. Zawsze cię przytrzymam i pomogę.-szepnąłem i spojrzałem w jej piękne, złote oczy.
Zatonąłem w nich...
Wydawało mi się, że przez ułamek sekundy zobaczyłem jej duszę.
Ale nie to było najważniejsze...
Widziałem w jej oczach szczęście, pewność siebie, odwagę...
Widziałem w nich ją...
Wiedziałem, że te wszystkie uczucia, emocje, tworzą najwspanialszą osobę na świecie...
Alice...
Uśmiechnąłem się sam do siebie.
-Wiesz, Jasper...-zaczęła, przerywając mój tok myślenia.-Nie wiele zdań ktoś do mnie wypowiedział przez te ponad dwadzieścia lat, ale troche pięknych słyszałam. Jednak porównując tamte z twoimi dwoma, które przed chwilą wypowiedziałeś...były niczym... -zaśmiała się.
-Dzięki.-mruknąłem, śmiejąc się razem z nią.
-Ja natomiast wprost ubóstwiam twój śmiech.-mruknąłem.
Zaśmiała się jeszcze raz, weselej niż wcześniej.
Wszystko dookoła wydawało się chłonąć ten jakże cudowny dźwięk...
Przymknąłem oczy i przez pare sekund rozkoszowałem się nim...
Kiedy skończyła delikatnie stanęła na ziemi, juz o własnych siłach i spojrzała na mnie.
-Musimy iść.-stwierdziła.
Przewróciłem oczami.
-Nie przewracaj oczami tylko chodź, bo nam sklepy zamkną.-usmiechnęła się.
Machinalnie jęknąłem.
Spowodwowało to tylko, że moja towarzyszka wybuchnęła cudownym śmiechem.
-No, chodź, nie marudź. Będzie cudownie.-zasmiała się.
-Dobrze, ale najpierw odpowiedz mi na jedno pytanie.-mruknąłem.
-Jakie?-spytała.
-Co widziałaś w wizji?-spytałem
Zasmiała się.
-Nic specjalnego.-stwierdziła.-Emmett zamierza oświadczyć się Rosaline i jak zwykle strasznie się denerwuje.-zaśmiała się.-W dodatku nie ma pojęcia jaki pierścionek zaręczynowy kupić i jadą z Edwardem go wybrać. Będą stali jak dwaj debile w sklepie i dwie godziny myśleli jaki.-zaśmiała się.
Szczerze powiedziawszy rozumiałem rozterki Emmetta i Edwarda bardzo dobrze.
Sam też nie miałbym pojęcia jaki wybrać.
W sklepach czułem się zawsze jak przygłup...
No, bo błagam co za różnica między jakąś czerwoną bluzką z jakimś czymś dziwnym naszytym na przedzie, a taką bez.
Jedna bluzka i druga też...
Co prawda byłem na sto procent przekonany, że Alice powiedziałaby mi, że przecież na tej pierwszej jest coś naszyte, a na tej drugiej nie i to już jest wielka różnica.
-Mhm.-mruknąłem.
-Zatem możemy iść?-spytała wesoło.
Spojrzałem na nią z miną cierpiętnika.
- Musimy?-spytałem z błaganiem w głosie.
-Tak.-zaśmiała się.-Przecież ja nie będę ludziom się pokazywać z tobą w podartej koszuli.
-Alice, jak wejdziemy do miasta to i tak zobaczą, że mam podartą, więc nie będzie to chyba duża różnica jak tak zostanę?-zaproponowałem.
Alice przewróciła oczami.
-Nie dyskutuj tylko chodź.-zażądała tonem nieznoszącym sprzeciwu.
-Ale...-zacząłem.
-Żadnego, ale!-krzyknęła. -Zresztą i tak się już zgodziłeś.
Jęknałem.
Nagle wpadł mi do głowy pomysł.
-Alice, a masz pieniądze?-spytałem.
W myslach już układałem plan jak nie iść do sklepu.
Zaśmiała się.
-O nie mój panie, to cię też nie uratuje.-zaśmiała się.-Oczywiście, że mam. Przecież ci mówiłam, że grałam w gry liczbowe.
Cały plan natychmiast runął.
-No, chodź.-powiedziała i poszła do przodu.
Z miną cierpiętnika ruszyłem za nią, wolnym krokiem.
-Im szybciej tam dojdziemy, tym szybciej będziesz miał to za sobą.-stwierdziła z uśmiechem.
Miała niestety rację.
Przyśpieszyłem trochę, zrównując się z nią.
Natychmiast moja towarzyszka zaczęła mi opowiadać o tym co zamierza kupić mi i sobie, rzucając tak dziwnym nazwami, że nie miałem wogóle pojęcia o co chodzi.
*
Doszliśmy wreszcie na główną ulicę miasta.
Natychmiast poczułem zapach ludzi.
Wdarł się do mojego gardła, sprawiając, że ogień zaczął je palić.
Jęknąłem i natychmiast wstrzymałem oddech.
Dalej męczyło mnie pragnienie, ale przynajmniej nie czułem ich zapachu, co dawało mi pewien rodzaj ulgi.
Alice natychmiast popędziła do pierwszego lepszego sklepu.
Jak najwolniej udałem się tam za nią.
Sklep był na szczęście nie duży, ale podejrzewałem, że nie będzie jedynym jaki dziś zobaczę.
Mała latała od półki do półki, przeglądając różne kolorowe szmatki i rozmawiając energicznie ze stojącą obok sprzedawczynią.
Jedyne co słyszałem od nich to urywki zdań z jakimiś dziwnymi nazwami, brzmiącymi mi tak obco, że nawet nie starałem się skupiać na ich sensie.
Od czasu do czasu moja towarzyszka wołała mnie, rzucała we mnie czymś co sprawiało, że miałem wątpliwości czy trzymam spodnie czy jakiś sweter, pokazywała na przymierzalnię i odwracała się do kolejnej półki.
Następnie kiedy już udało mi się określić co to jest i nawet pokonać setki dziwnych guzików i wyszukanych zapięć musiałem pokazywać się Alice, która razem z trzema sprzedawczyniami mówiły jak to ślicznie leży i wdawały się w dyskusję z kolejnymi dziwnymi nazwami rzucanymi w tle.
W końcu Alice poszła do kasy i zapłaciła wydając straszną sumę pieniędzy.
Nie był to jednak oczywiście koniec.
Podała mi na moją prośbę setki toreb i pobiegła w kierunku kolejnego sklepu. w którym sytuacja oczywiście się powtarzała.
Od czasu do czasu sama kazała mi jeszcze oceniać, jak ona wygląda w jakiejś bluzce lub spodniach i strasznie wkurzało ją jak jej w kółko mówiłem, że wygląda cudownie.
No, bo co ja jej miałem niby powiedzieć?
Zawsze wyglądała cudnie, nie ważne w co się ubrała.
Nie potrafiłem tak jak te ekspedientki mówić, że ładniej, by jej było w czyms tam innym albo, że to podkreśla jej oczy czy cos takiego.
Nie znałem się na tym kompletnie i szczerze powiedziawszy marzyłem uslyszeć, że już skończylismy.
Jednak na tę chwilę musiałem jeszcze długo poczekać...
Po trzydziestym sklepie, gdzie wszystko wydawało mi się takie same jak w pierwszym straciłem rachubę.
Jedyne co zauważyłem to to, że toreb z ubraniami ciągle przybywa.
W końcu wyszliśmy z kolejnego sklepu.
Niebo było już ciemne, a na niebie lśniły pierwsze gwiazdy.
Zaczęliśmy chodzić po sklepach dużo przed południem, więc patrząc terz na pore dnia przeraziłem się ile czasu zakupów już zniosłem.
-Alice?-odezwałem się po długich go dzinach milczenia.
-Tak?
-Proszę, możemy już na dzisiaj dać spokój?-poprosiłem.-Wątpię żebym zniósł jeszcze jeden sklep.
-Oh, no błagam.-jęknęła.-Nie było tak źle. Obeszliśmy tylko pare fajnych sklepów.I...-zaczęła.
-Proszę, Alice.-jęknąłem.-Nie katuj mnie więcej.
Spojrzała mi w oczy i westchnęła.
-No dobrze, niech ci będzie. Chociaż tu są naprawde fajne rzeczy. -mruknęła.
Czy mi się tylko wydawało, czy Alice sie właśnie zgodziła?
Fala szczęścia natychmiast po mnie spłynęła.
-Znajdźmy jakiś hotel. -powiedziała.
-Hotel?-powtórzyłem.
-Mhm. Raz w życiu zostańmy w hotelu, a nie ciągle podróżujmy, okey?-spytała.
W tej chwili mogłem się zgodzić na wszystko bylr, by mnie tylko po sklepach więcej nie ciągnęła.
-Jasne.-powiedziałem natychmiast.
-Może tam?-spuytała Alice, pokazując na jakiś budynek przed nami.
-Okey.-mruknąłem.
Zgarnąłem jej setki toreb i szybkim krokiem poszedłem w stronę hotelu.
Szybkim pchnięciem otworzyłem drzwi i przytrzymałem je przzed wchodzącą Alice.
-Dzięki.-szepnęła i posłała mi anielski uśmiech.
Znaleźliśmy się w holu.
Stały tam trzy, obite w skórę kanapy, stłoczone ciasno wokół telewizora.
Obok był mały barek z róznymi alkocholami wystawionymi na ladzie, a w samym kącie mieściła się maleńka, elegancka recepcja, w której stała jakaś usmiechnięta blondynka.
-Dzień dobry!-przywitała nas energicznie.
-Dzień dobry.-odpowiedzialiśmy z Alice, jednocześnie.
Kiedy tylko to spostrzegliśmy, uśmiechnęliśmy się do siebie ciepło.
-Chcielibyśmy tu dzisiaj zanocować-mruknąłem, patrząc recepcjonistce prosto w oczy.
Usłyszałem jak jej serce mocniej zaczyna bić.
Rozśmieszyło mnie to.
Na jej policzkach pojawiły się dwa rumieńce, które sprawiły, że gardło zapiekło mi dwa razy mocniej.
Natychmiast wyczułem od niej zauroczenie moją osobą.
Posłałem jej anielski uśmiech.
Jej serce jeszcze przyśpieszyło.
-Ależ naturanie.-powiedziała przesłodzonym głosem.-Na ile nocy?-spytała.
-Alice?-spytałem, patrząc na nią.
Kobieta niechętnie przeniosła wzrok na moją towarzyszkę.
Wyczułem od niej natychmiast zazdrość i niechęć do Alice.
O dziwo rozśmieszyło mnie to jeszcze bardziej.
-Na jedną.-powiedziała wesołe Mała, nie przejmując się zachowaniem blondynki.
-Naturalnie.-powiedziała pracownica hotelu.-Pokój dwuosobowy?-spytała, a jej emocje znowu przepełniła zazdrość.
-Nie.-mruknąłem.-Dwa jednoosobowe.-powiedziałem.-Tylko takie jakoś blisko siebie.-poprosiłem.
Uczucia kobiety natychmiast zmieniły się na radość.
Cieszyła się, że nie jesteśmy razem.
-Oczywiście.-powiedziała z szerokim usmiechem.-Na jeden rachunek?
-Tak.-powiedziałem.
-Można prosić nazwisko i imię pana lub pańskiej towarzyszki?-spytała.
-Jasper.-mruknąłem.-Jasper Withlock.-powiedziałem.
Na twarzy kobiety pojwił się cudowny usmiech.
Zapisała coś na jakiejs kartce i szybko odwróciła się do skrzynki z kluczami.
Wyjęła z niej dwa i jeden podała Alice, a drugi mi, z dołączoną, wcześniej zapisaną kartką.
-Pokoje na samej górze.-powiedziała posyłając mi cudowny uśmiech
Kiedy tylko skierowaliśmy się z Alice w stronę schodów spojrzałem na dołączoną przez kobietę kartkę.
Było na niej napisane tak:
Jasper, miło mi Cię poznać. :* Jestem Rachel Howard. Jak chcesz to zadzwoń kiedyś pod ten numer, umówilibyśmy się czy coś:
876904563
:*
Zaśmiałem się głośno.
-Co?-spytała Alice.
Podałem jej kartkę.
Spojrzała na nią, ale o dziwo jej mina nie wyrażała wcale zadowolenia.
Jej uczucia stały się jakieś dziwne, inne od tych mi wcześniej znanych.
Zdziwiło mnie to.
-O co chodzi?-spytałem.
-Co?-spytała.-O nic.-zasmiała się sztucznie.
Kiwnąłem głową w zamyśleniu.
Czułem, że mi nie powie i wiedziałem, że nie warto naciskać.
-Aha.-mruknąłem tylko.
-Chyba się z nią nie umówisz?-spytała.
-A co?-mruknąłem.-Byłabyś zazdrosna?
Jej uczucia znowu się zmieniły.
Wyczuwałem w nich zmieszanie, jakbym zgadł.
Nie, nie mogłem zgadnąć.
Przecież ona nic do mnie nie czuła.
-No co ty.-zaśmiała się.-Po prostu się o ciebie martwię... No, bo wiesz... To człowiek...-zaczęła.
Kiwnałem głową.
-Jasne.-zasmiałem się.-I tak nie chciałem się z nią umówić.
Na twarzy Alice zagościł cudowny usmiech.
nie rozumiałem tych jej uczuć.
O co w nich chodziło?
Przecież nie mogła się we mnie zakochać....
Prawda?
Przecież ja byłem potworem...
Napewno coś mi się pomyliło. Pewnie po prostu sie o mnie martwiła, a ja robiłem sobie chorą nadzieję, że mnie kocha...
Napewno nie...
Jazz183
Akcja z recepcjonistką była bajeczna,świetnie piszesz :)
OdpowiedzUsuńwspaniałe!
OdpowiedzUsuńJa też nie lubię chodzić po sklepach mimo, że jestem dziewczyną, ale moja mama zachowuje się podobnie jak Alice co do zakupów. Natomiast ten wątek z recepcjonistką był prze zabawny. Uwielbiam twojego bloga. Jest najlepszym jaki do tej pory czytałam.
OdpowiedzUsuńŚwietne !!! Moja mam też się tak zachowuje <3
OdpowiedzUsuń