środa, 1 sierpnia 2012

Uwaga, Uwaga!

Uwaga!
Wczoraj przez cały dzień na moj profil włamała się moja pewna niezbyt mnie lubiąca znajoma. 
Zatem jeżeli otrzymaliscie jakieś maile dziwnej treści, dodały się wam komentarze obraźliwe lub znalezliscie je na jakiś dziwnych stronach, chciałem przeprosić.  Nie wiem rownież czy zauwazyliscie, ale na moim blogu przez pewien czas. (coś ok. 10-15 min) wisiała niezbyt przychylna notka pod moim i waszym adresem. Nie ja ja wstawilem i gorąco za to przepraszam. O co chodzi? Ta pewna znajoma jest dziewczyna z mojej klasy, która się we mnie zakochała w 1 gimnazjum i nie miała odwagi mi tego powiedzieć, więc zdobyła się na to dopiero w 3 klasie, dokładnie na zakończeniu roku. Było mi szkoda ja odrzucić, bo lubię ja jako koleżankę, ale nic wiecej, jednak musiałem to zrobić. W pewien sposób urazilem jej niestety uczucia i chociaż ja przepraszałem, ze nie czuje tego samego, ta próbuje jak to mówi zemścić się na mnie... No i włamała mi się już na fejsa, maila, drugiego maila, bloga, a nawet na pocztę mojej siostry... Jak? Nie mam pojęcia, ale dziewczyna jest niezła we wlamaniach na rożne profile itd. Zatem jeżeli znajdziecie gdzieś, na jakiś stronach moje komentarze, proszę powiadomcie mnie. Ok? Oprócz tego jak wam wysłałem jakieś maile, komentarze na waszych stronach z treścią co najmniej dziwna, lub obrazliwa, napiszcie mi to. No... To tyle... Wczoraj usuwalem skutki jej działania na rożnych blogach, które znalazłem, z kumplami, ale mogłem coś przeoczyć więc piszcie.
Pozdrawiam gorąco, całuje i informuje, ze notka pojawi się 4 lub 3 sierpnia br, bo jestem aktualnie niezmiernie zajęty i siedzę w szpitalu non stop.
Jazz183

niedziela, 1 lipca 2012

Rozdział 19

hej!
Witam was po dłuuugiej nieobecności. Wiem, ze wielu z was już we mnie wątpiło, ale oto jestem.... :D Jeszcze żyję. Dziękuję tym co dalej wchodzili na mojego bloga i sprawdzali. jesteście cudowni. :* Także dodaję rozdział 19 i obiecuje wam, że nadrobię braki na waszych blogach do następnego wtorku. Obiecuję. :D Następny rozdział pojawi się dopiero w czwartek, bo wjeżdżam na parę dni, ale postaram się napisać coś co przypadnie wam do gustu.
Mam trzy sprawy:
 na początek- ROZWIĄZANIE KONKURSU. Tak... Nareszcie ogłoszę wyniki... chociaz powinienem juz to dawno zrobić. :D A więc tak jak obiecałem... Zwycięzcą, a raczej zwyciężczynią konkursu jest.....Imię Indiana-autorstwa Werkoty!!! Gratuluję!!! Drugie miejsce, nad którymi naprawdę bardzo się wahałem czy ich nie wybrać zajęły razem za imiona Caroline - Selena, za imię Stella- Izabella, oraz za imię Hayley-Carly!!! Gratuluję!!! Trzecie miejsce, ale nie najgorsze, bo naprawdę wspaniałe, przypadło za imię Angel-Etykietce!!! Gratuluję!!! Jakie są nagrody? Przypominam:   
1.Notka gdzie pojawi się dana postać zostanie mu zadedykowana, z wyróżnieniem kto wymyślił imię.
2.Postać naturalnie będzie miała imię wymyslone przez autora.
3.Autor imienia będzie miał u mnie wieeeeeelki uśmiech, a ja wobec niego dług wdzięczności i wykonam jedną jego prośbę (w granicach rozsądku, oczywiście). Tyczy się to również drugiego i trzeciego miejsca. :D
4.Autor wybranego imienia może wymysleć jakiś wątek, który chciałby zobaczyć na blogu, u mnie i napisać mi o nim w mailu, a wątek sie pojawi.
5.Jeśli zwycięzca będzie miał blog, będę go polecał po stokroć w wielu notkach.
6.Zwycięzca pomoże mi w wymysleniu postaci z jego imieniem (np.jej historia, względny charakter, wygląd itp.) 

Także Werkota, pilnie proszę o maila. :D A Carly, Selenie, Izabelli i Etykietce przypominam, że spełnię ich jedną prośbę... Oczywiście w granicach rozsądku... No i mają u mnie ogromny dług wdzięczności! :* dziękuję wam, byłyście wspaniałe.
Wszystkim, którzy nie wygrali chcę przypomnieć, że to pierwszy, ale nie ostatni konkurs jaki poprowadzę, a wasze imiona naprawdę były cudowne i bardzo ciężko było mi się zdecydować... po wielu zastanowieniach wybrałem te, ale wahałem się między nimi bardzo długo, bo każdy/każda z was wybierała wspaniałe imiona i moje serce było rozdarte. Dziękuję wam. :* 

numer dwa-jak już pewnie przeczytaliście, albo i nie... Wziąłem udział w projekcie razem z moją przyjaciółką Al Excenair, a mianowicie piszę z nią bloga o Jamesie Potterze. nie wiem czy lubicie ten temat czy nie, ale gorąco was zapraszam na bloga:
   http://james-potter-life-and-friends.blogspot.com/
Prowadzimy tam notki na przemian... Pierwsza jest mojego autorstwa, więc jak chcecie to poczytajcie moje wypociny. XD 

numer trzy- Jeśli macie jakieś pomysły, życzenia co byście chcieli przeczytać na blogu, nie krępujcie się i podawajcie je. Piszcie je w komentarzach lub na maila, a ja na pewno je przeczytam i wezmę to pod uwagę. ;*

Alice... Stęskniłem się strasznie za Tobą i bardzo Cię przepraszam, ze zniknąłem... Naprawdę strasznie mi przykro... :( Mam nadzieję, że mi wybaczysz, bo jesteś dla mnie bardzo ważna i to nie tylko jako czytelniczka i blogerka, ale równiez jako wspaniała i kochana osoba. Nie wiem jak mógłbym bez Cb żyć. :( 

Elisa.... Dzięki, że zostałaś i zaglądałaś... :* To dla mnie wiele znaczy. :D Notkę zgodnie z obietnica dodaję... :D A życzę Tobie wsapniałych wakacji i wszystkiego co najlepsze. Pozdrawiam gorąco i całuję. :*

Werkota... Tak wróciłem... Nareszcie. :D Strasznie chciałem wejść, ale nie mogłem. :D No stęskniłem się za wami, strasznie. :D hehehe... Dobrze, że nie wiesz na jakiej ulicy mieszkam, bo inaczej łatwo, by Ci było mnie znaleźć... :D Widziałem, że zmieniłaś bloga, ale jeszcze nie mogłem przeczytać. nadrobię to. :D Pozdrawiam Cię gorąco i całuję ;*

Ania... Dzięki... Twoje słowa wiele dla mnie znaczą. :D Pozdrawiam Cię gorąco i całuję :* No i stęskniłem się za Tobą strasznie. 

Selena... Nie ma sprawy... ja tez się nie udzielałem, niestety, ale to się zmieni, bo musze ponadrabiać u Cb. :D Dziękuję. Pozdrawiam gorąco i całuję. ;*

Chochlik... Fajnie, że jesteś. :D Uwielbiam nowych czytelników. :* Czytam wszystkie komentarze jakie ktos doda... nawet pod starymi notkami, bo każdy sprawia mi ogromną frajdę. :D Dziękuję Ci za miłe słowa i ciesze się, że Ci sie podoba mój blog i mam nadzieję, że będziesz wchodzic częściej. jeśli chcesz moge Cię jakoś informować. :D Strasznie lubię nowych ludzi na moim blogu. :D pozdrawiam gorąco i całuję. :*

Izabella....dzięki. :* Oj nie przejmuj się jak ktoś Ci pisze, że nie umiesz pisać, bo to jacys frajerzy. Jesteś mistrzynią i naprawde gdzie mi tam do Ciebie... :D mam nadzieję, ze szybko coś napiszesz, bo już czekam i czekam i nic nie ma... ech... :( Nie ma sprawy... Było warto. Samo czytanie był dla mnie mega przyjemnością.  ;D Ech... Wielu rzeczy nie wiem o mojej siostrze... i wcale nie chcę sie dowiedzieć. Raz skopałem jakiegoś chłopaka w przedszkolu jak obciął mojej siostrze bliźniaczce włosy i się poryczała. Liczy się? :D Poprawiłaś nastrój o tak... każdy Twój komentarz mi go poprawia. Pozdrawiam gorąco i cąłuję. ;*

dziękuję wszystkim co czytają mojego bloga... jesteście wspaniali. :D

Jazz183
 
 
 

Rozdział 19

Rozdział dedykuję wszystkim co zaglądali na mojego bloga podczas mojej nieobecności. Podnosiliście mnie na duchu i jestem wam za to ogromnie wdzięczny. Dziękuję z całego serca. :* No po prostu was uwielbiam. :*

-No więc... Skoro zostajecie i wogóle... To chyba nie pozostaje mi nic innego jak wybrać sobie i urządzić nowy pokój.-zaśmiał się Edward. 
Spojrzałem na niego pytającym wzrokiem.
-Żartujesz?-Alice chyba załapała o co chodzi.-Oddajesz nam swój pokój?
-Poprawka...Wasz pokój. -mruknął rudy.- W końcu i tak go zajęliście i pewnie wybrałaś go dużo wcześniej ode mnie, więc i tak obowiązuje zasada kto pierwszy ten lepszy. No a wychodzi, że pierwsza byłaś ty...
Na twarzy Małej pojawił się tak bardzo uwielbiany przeze mnie uśmiech... Wydawało się wtedy, że bije od niej blask Słońca...
Pojawiła się przy Edwardzie w ciągu ułamka sekundy i mocno objęła go za szyję.
-Dziękuję, braciszku.-zaśmiała się. 
-Zawsze do usług.-zażartował. 
Przewróciłem oczami i opadłem na jedyny wolny fotel w pokoju. 
Nie musiałem tego robić, ale odruch dalej mi pozostał...
Zamknąłem powoli oczy...
Obrazy z przeszłości taranowały wszystkie moje myśli...
Wszystkie szczegóły...
Wracały teraz ze zdwojoną siłą...
Nigdy nikomu nie opowiedziałem całej mojej historii...
Fragmenty....
Ważne szczegóły...
Pomijałem odczucia i wszelkie przyjaźnie przeze mnie zawarte....
Opowiadałem całkowite minimum...
A teraz...
Tylko raz tak się otworzyłem...
Przed Peterem....
Kiedyś pytał się mnie o historię... Właściwie było to od razu jak zaczął za mną łazić....
Naciskał tak długo aż mu opowiedziałem...
Skrótowo, ale zawsze...
Dopiero po latach, kiedy moje przywiązanie do niego wzrosło do niewyobrażalnej więzi, opowiedziałem mu wszystko...
Dalej pamiętam jego reakcję...
Jego strach...
Ból...
I ogromną troskę o mnie...
Martwił się...
Nie...
Stop!
Musiałem oderwać się od wspomnień...
od przeszłości...
Miała się liczyć tylko teraźniejszość.
Postanowiłem skupić się maksymalnie na swoim organizmie...
Stara sztuczka...
Zlokalizowanie swoich płuc...
Liczenie wszystkich oddechów...
Zawsze działało...
Pozwalało mi się uwolnić i oczyścić umysł ze wszystkich zmartwień...
Nagle zlokalizowałem coś czego wcale nie chciałem...
Gardło...
Gardło płonęło mi żywym ogniem...
Kiedy tylko ogień poczuł moją obecność natychmiast zaczął atakować mój umysł...
Pragnienie...
Jęknąłem i w rozpaczliwej próbie ucieczki przed nim, powróciłem do realnego świata...
Zauważyłem, że nieumyślnie trzymam się za szyję, próbując zmniejszyć ból...
Wzrok wszystkich natychmiast oczywiście skierował się na mnie.
Cholera...
-Coś się stało, Jasper?-spytała z wyraźną troską, Esme.
Spojrzałem na nią natychmiast...
Nie byłem głupi...
Nie mogłem im powiedzieć jak bardzo jestem spragniony....
Oni wszyscy...
Byli tacy...
Silni...
Nawet Alice.
A ja? Ja nie mogłem dać sobie rady ze zwykłym małym ogniem...
Od razu doprowadzał mnie do szaleństwa...
Mały ogień? 
To raczej był pożar...
Z trudem powstrzymałem się od jęknięcia, kiedy płomienie podeszły wyżej, liżąc coraz mocniej moje gardło...
-Nie...-skłamałem szybko, uświadamiając sobie, że Esme czeka na odpowiedź.-Coś sobie przypomniałem... 
Kiwnęła głową na znak zrozumienia.
Alice podeszła do mnie i usiadła mi na kolanach.
Spojrzałem na nią lekko zaskoczony i ciekawy co też ona wyrabia...
Ujęła moją twarz w dłonie i spojrzała mi prosto w oczy. 
Natychmiast je zamknąłem...
Przecież polowaliśmy zaledwie dzień przed przybyciem tutaj...
Jeden dzień, a ja już nie mogłem wytrzymać...
Zachowywałem się gorzej niż nowonarodzeni...
Nawet oni mieli lepszą samokontrolę i dłużej trzymali w sobie krew...
-Jazz...-usłyszałem szept Alice.
Nie otworzyłem oczu, za to wygodniej rozsiadłem się w fotelu.
Nie mogła zobaczyć, że jestem głodny.
-Hmm?-mruknąłem do niej.
-Możesz mi coś obiecać?-spytała. 
Od razu chciałem odpowiedzieć, że oczywiście, ale uświadomiłem sobie, że nie mam pojęcia o co jej chodzi. 
-To zależy.-odpowiedziałem twardo.
Trochę za twardo...
Natychmiast złapałem jej dłoń i delikatnie ją pogłaskałem...
Zbytnio ją kochałem, by znieść jej urażenie...
Nie mogłem jej skrzywdzić... Nigdy...
-Od czego?-spytała, udając, że nie słyszała mojego ostrego tonu.
-Od tego co mam ci obiecać.
-Obiecaj mi, że nie będziesz nic przede mną ukrywał.-poprosiła.
-Ja...Nie mogę ci tego obiecać.-powiedziałem szybko.
-Dlaczego?-spytała.
-Bo...-chciałem wymyślić dobry powód, ale jakoś mi się nie udawało...
-Bo?-powtórzyła.
-Nie wiem... po prostu nie mogę.-stwierdziłem, wykręcając się od odpowiedzi. 
Dalej miałem zamknięte oczy...
-Proszę...-szepnęła.
Jęknąłem...
Jej błagalny ton działał na mnie  natychmiast...
-Proszę...-powtórzyła cicho.-Jazz...-szepnęła i nagle wzięła pukiel moich włosów i zakręciła go na palcu, sprawiając, że wydawał się być jeszcze bardziej zakręcony niż normalnie.
-Proszę...-jęknęła, przybierając jeszcze słodszy ton. 
Zacisnąłem dłonie w pięści...
Miała mnie. 
-Okey, okey. Obiecuję.-szepnąłem. 
Usłyszałem jej śmiech...
-To zrób coś dla mnie i otwórz oczy.-powiedziała tonem nieznoszącym sprzeciwu.-W końcu obiecałeś.
Jęknąłem cicho i powoli je otworzyłem.
Alice westchnęła cicho. 
-Tak myślałam.-powiedziała spokojnie.-Czarne. Jesteś głodny, prawda? 
Chciałem zaprzeczyć, ale wiedziałem, że byłoby to głupie. 
-Mhm.-mruknąłem, odwracając wzrok na okno. 
-Czemu nie powiedziałeś?-spytała.
-Nie chciałem...-szepnąłem dalej patrząc na okno. 
-Ale dlaczego?
Przeniosłem na nią wzrok. 
-Alice. Zastanów się.-byłem za ostry, ale nie mogłem się powstrzymać.-kiedy ostatnio polowaliśmy?-spytałem i nim zdążyła odpowiedzieć zrobiłem to za nią.-Wczoraj. I nie było to małe polowanie. Powinno mi wystarczyć na minimum dwa tygodnie, tydzień, a tymczasem...-Alice przyłożyła mi palec do ust.
-Ciii...-szepnęła.-Wiem o co ci chodzi. O to, że ja nie odczuwam pragnienia, a polowaliśmy razem,o to, że mogę polować rzadziej niż ty i nawet nie czuję głodu...Prawda?
Rozgryzła mnie do granic...
Nic nie powiedziałem...
Uśmiechnęła się do mnie i ujęła moją twarz w dłonie, zmuszając mnie do spojrzenia jej w oczy...
-Jasper...To nic... Ja polowałam tylko raz na człowieka... I nie miałam pojęcia co robię... Potem od razu miałam wizję co mam robić...Ty...Nie masz mojego daru i polowałeś znacznie dłużej niż ja... Żyjesz dłużej niż ja...I gdybym miała takie życie jak ty, zachowywałabym się teraz pewnie sto razy gorzej.-zaśmiała się.
Siłą rzeczy rozśmieszyła mnie...
Zresztą jej uczucia na mnie mocno działały...
Przewróciłem oczami. 
-Okey... Rozumiem aluzję...Mam ci mówić kiedy czuję pragnienie? Prawda?-spytałem.
Posłała mi uśmiech i złożyła na moich ustach pocałunek. 
-Dokładnie.-powiedziała radośnie. 
Przeniosłem wzrok na Cullenów...
Wszyscy się na nas patrzyli...
Emmett uśmiechał się jak głupi...
-Jasper...-zaczął Carlise, widząc moje powrotne zainteresowanie innymi rzeczami oprócz Alice.-Pragnienie to nic złego. Każdy je odczuwa. A zwłaszcza ty masz do tego prawo... Przez ponad sto lat polowałeś tylko na ludzi... To zmienia... Rosaline na przykład nigdy nie poczuła krwi ludzkiej i dlatego jest jej łatwiej... ja także nie... Esme zabiła tylko raz... Był to wypadek... I też jest jej łatwo... Edward...Cóż... Najdłużej chyba z nas wszystkich polował na ludzi... kiedyś się ode mnie odłączył i polował przez pewien czas tylko na nich... Dopóki nie odkrył, że nienawidzi ich zabijać... Wierz mi... jak wrócił jego samokontrola praktycznie nie działała...-zaśmiał się-Musiałem go jej znowu nauczyć... Emmett... Miał wiele straceń kontroli, ale dał radę... Posłuchaj mnie... Co innego jest zabijać ludzi przez rok, dwa, jak Edward... Co innego jest stracić kontrolę, a polować paręset lat...To nie twoja wina... Będzie ci trudno, ale wierz mi, że nawet już za miesiąc będzie ci trochę łatwiej...-powiedział do mnie spokojnie. 
Doceniłem to, że mi to wytłumaczył...
poczułem do niego nagły przypływ szacunku i wdzięczności...
-Dziękuję.-szepnąłem.
Mrugnął do mnie przyjaźnie. 
-Czekajcie!-przerwał Emmett zanim Carlise otworzył usta, by znowu coś powiedzieć.-Czy to znaczy, że Jasper musi iść na polowanie?-spytał Carlise.
jego oczy wyraźnie zalśniły.
Carlise kiwnął głową na znak potwierdzenia. 
-No to ja z nim pójdę, ok?-spojrzał na mnie błagalnie.
Już zamierzałem się zgodzić kiedy Edward mi przerwał. 
-Emmett... Dopiero co byłeś.-przypomniał mu. 
-No i? nie muszę polować. Mogę z nim po prostu pójść.-zaprotestował. 
-Emmett...Edward ma rację. Dopiero co byłeś i może Rose pójdzie z nim, albo ja czy Esme. Będzie lepiej.-zaproponował Carlise. 
Nagle coś sobie uświadomiłem...
Potrzebowałem Emmetta...
Pamiętałem moją reakcję na sam zapach człowieka...
Nie mogłem się powstrzymać...
-Nie!-krzyknąłem.
wszyscy natychmiast przerwali debatę jaką prowadzili i przenieśli na mnie wzrok. 
-Carlise...-zacząłem.
Skupiłem się na emocjach, chcąc je zmienić w odpowiedni sposób do mojej wypowiedzi...
Mała sztuczka, ale zawsze działała...
-Posłuchaj mnie... To prawda Emmett już był na polowaniu, ale...-urwałem na chwilę, odpowiednio zmieniając w głowie swoją wypowiedź.-Moja reakcja na człowieka jest zawsze taka sama... jeśli kogoś spotkam... Kogokolwiek... Zabiję go... Nie będę mógł się powstrzymać.-przesunąłem wzrokiem po Rosaline i Esme.-Nie wątpię w waszą chęć pomocy w takiej sytuacji, ale...-jęknąłem.
Carlise patrzył na mnie nic nierozumiejącym wzrokiem. 
-Kiedy czuję człowieka nie jestem sobą. Potrafię zmienić się w potwora, który zabije wszystkich stojących mu na drodze. Nie będę zważał czy to przyjaciel czy wróg... Nie trafiają wtedy do mnie żadne argumenty.-okazywałem swoją słabość...jednak wiedziałem, że inaczej nie mogę...-Rosaline, Esme czy ty...Nie powstrzymacie mnie...-pokręciłem przecząco głową.-Na mnie działa wtedy tylko siła...Nic więcej.-mruknąłem.-I myślę, że tylko Emmett mógłby mnie chociaż na trochę powstrzymać...-powiedziałem stanowczo. 
Carlise posłał mi rozumiejące spojrzenie. 
-Hmm... Muszę przyznać, ze nawet o tym nie pomyślałem. jednak masz racje... Nie powstrzymamy cię... Mamy mało siły, a nasza technika wojenna raczej jest słaba... nigdy nie prowadziliśmy nawet bitwy... Emmett.. Cóż muszę przyznać, ze jest z nas najsilniejszy.- przyznał.
na twarzy Emmetta odbiło się coś w rodzaju dumy i samozadowolenia... 
-Więc ja z nim idę.-zaśmiał się radośnie. 
Carlise kiwnął głową na znak zgody.
-Tak... To chyba będzie najlepsze rozwiązanie.  
-Ej, młody!-krzyknął do mnie.-Rusz się! No chodź! Pokażę ci jak polować.
Uśmiechnąłem się lekko.
Humor Emmetta był zaraźliwy.
Wstałem z fotela i podszedłem do niego.
-Ja, młody? Jestem starszy od ciebie. W porównaniu ze mną jesteś zaledwie niemowlakiem.-zażartowałem.
-Niemowlakiem?-powtórzył udając oburzenie. 
   -Tak.-szepnąłem z uśmiechem.
Ten odwzajemnił go i rzucił się na mnie, prawie mnie wywracając.
-Ja ci dam niemowlaka, dzieciaku.-zaśmiał się.
Tak bardzo różniło się teraz nasze przepychanie od tego co kiedyś przeżywałem...
teraz nasza walka sprawiała mi... radość....
 -Chłopcy, chłopcy...Możecie to już robić na dworze?-poprosiła Esme.-Niektóre z tych rzeczy mają po dwieście lat.-upomniała nas.
Natychmiast podniosłem się z ziemi i podałem dłoń leżącemu Emmettowi.
 Ujął ją i chwilę potem staliśmy już obok siebie jak gdyby nigdy nic się nie zdarzyło. 
-Jasne. Już idziemy.-mruknął Emmett i pociągnął mnie za ramię, w stronę drzwi.
Spojrzałem niepewnie na Alice. Nie chciałem zostawiać jej samej.
-Idź.-szepnęła cicho.
Wyrwałem się z uścisku mojego nowego brata, jednym ruchem i podszedłem do Małej.
Objąłem ją delikatnie w pasie i złożyłem na jej ustach pocałunek.
Odwzajemniła go z czułością i spojrzała mi w oczy.
-Szybko wrócę.-powiedziałem do niej, chcąc jej przekazać jak bardzo będzie mnie bolała nasza rozłąka. 
-Nie, nie.-dotknęła delikatnie mojego policzka.-Musisz się najeść. Jak się będziesz śpieszył to jeszcze wrócisz głodny.
Ująłem jej twarz w dłonie i ponownie złożyłem na jej ustach pocałunek.
Tak bardzo ją kochałem...
Otworzyła oczy i przeczesała palcami moje włosy.
-No może trochę się pośpieszcie.-szepnęła i przeniosła wzrok na Emmetta.-Będziesz w razie czego go pilnował?-spytała.
-Jasne.-obiecał jej.-Chociaż myślę, że sobie da radę.-zaśmiał się.
Przewróciłem oczami i niechętnie odsunąłem się od Alice.
-Miłego polowania.-pomachała mi lekko na pożegnanie. 
-bez ciebie będzie beznadziejne.-mruknąłem.
-Dzięki, Jasper.-Emmett szturchnął mnie delikatnie.-A juz zaczynałem cię lubić.
Uśmiechnąłem się do niego i wyszedłem z domu. 
*
Lekki wiatr natychmiast owionął mi twarz.
-W którą stronę?-spytałem Emmetta, nawet na niego nie patrząc.
-500 metrów na wschód, tam jest zakręt, który wchodzi w las. Najlepsze miejsce do polowań.-mruknął.
Kiwnąłem głową na znak, że zrozumiałem i nieśpiesznym biegiem ruszyłem w tamtym kierunku.
Zaledwie po paru sekundach Emmett wyminął mnie z głośnym śmiechem na ustach. 
-Stary, co tak wolno? Nie masz siły? A podobno jesteś bardziej doświadczony ode mnie.-zażartował.
A więc chciał się ścigać?
Już przegrał...
Ze złośliwym uśmiechem przyśpieszyłem i już po chwili go wyprzedziłem. Słyszałem jego przekleństwa rzucane w moją stronę.
Uwielbiałem rywalizacje... 
Nieważne jakiego typu.
Te emocje jakie temu towarzyszyły dawały mi masę szczęścia...
Szybko znalazłem się na wspomnianym wcześniej przez Emmetta, zakręcie i znalazłem się w lesie. 
Tam wdrapałem się na drzewo i czekałem cierpliwie na mojego nowego brata. 
Wiedziałem co mam zrobić...
Wszystko mnie do tego ciągnęło.
Kiedy tylko jego miarowe kroki stały się wyraźniejsze, a pode mną pojawiła się jego sylwetka, puściłem się konara i spadłem prosto na jego plecy. 
Ten natychmiast próbował mnie z siebie zrzucić, ale mocno objąłem go nogami, całkowicie uniemożliwiając mu tym wszelkie manewry rękami, a następnie przytknąłem dwa palce do jego szyji. 
Zamarł.
-śmierć.-szepnąłem triumfalnie i zszedłem z niego. 
Widok jego miny był bezcenny.
-To nie fair!-krzyknął.-nie widziałem cię! 
Wzruszyłem ramionami, śmiejąc się w głos. 
-Zawsze się patrzy do góry, a ja jestem lepszy.
Syknął. 
-nieprawda! Żądam rewanżu!-krzyknął.-Ta walka była nieuczciwa i nawet nie miałem szans się obronić!
-Przyznaj... Pokonałem cię walkowerem.-szepnąłem drwiąco. 
-Dalej uważam, że to było nie fair.-powiedział.-A skoro jesteś lepszy to na pewno zgodzisz się na uczciwą walkę przy świadkach.-wyzwał mnie. 
Przewróciłem oczami. 
-Skoro tak sobie życzysz. To będzie przyjemność pokonać cię jeszcze raz.
Posłał mi promienny uśmiech.
-Zobaczymy kto się będzie śmiał ostatni.-mruknął.-Idź zapolować.-powiedział-I nie próbuj nawet tknąć jakiegoś niewinnego człowieka, bo cały czas mam cie na oku.-zagroził mi, rozbawiony.
Zaśmiałem się wesoło. 
-O ile puma to nie człowiek to spoko.-powiedziałem i puściłem się biegiem w kierunku, w którym wyczułem interesujący mnie zapach. 
*
Polowanie poszło mi nadzwyczaj dobrze. 
Nie było żadnych przeciwności. 
Nie spotkałem żadnego dwunożnego, więc obyło się bez wyzwalania bestii wewnątrz mnie. 
Wróciłem w ludzkim tempie na miejsce gdzie wcześniej rozstałem się z Emmettem. 
O dziwo nie było go tam, ale wyszedł mi zza pleców. 
-No, no. Niezły z ciebie łowca i nawet byłeś dzisiaj grzeczny.-mruknął.
Przewróciłem oczami.
Widocznie musiał mnie śledzić. 
Nie ufał mi jeszcze na tyle żeby mnie puścić całkowicie samego w las. 
-Co prawda ja bym zapolował na coś większego... Czy ja wiem... na niedźwiedzia? Bo te twoje chucherka były raczej na przekąskę, ale to widocznie kwestia gustu.-zadrwił.
Odwróciłem się twarzą do niego. 
Na jego twarzy był rozciągnięty szeroki uśmiech. 
-Mam pytanie. Czy to właśnie nie niedźwiedź cię zaatakował tuż przed tym jak znalazła cię Rosaline?-spytałem.
Zasmiał się wesoło. 
-To taka moja osobista zemsta na miśkach.-powiedział, mrugając do mnie. 
-Chciałbym to kiedyś zobaczyć. Niedźwiedź kontra ty... to byłoby coś...
-Stary, to jest coś... To niesamowite widowisko. Rose zawsze lubi na to patrzeć...
Szczerze powiedziawszy wątpiłem czy Rosaline naprawdę lubi to oglądać.
Podejrzewałem, że robi to tylko dlatego, że kocha Emmetta i robi mu tym przyjemność. 
Wyraźnie czułem od niego dumę kiedy mówił o swojej sile...
Ale był z niego narcyz...
jednak musiałem przyznać, że go lubiłem takim jakim był. 
-Z chęcią zobaczę. -powiedziałem chcąc mu zrobić tym przyjemność. 
natychmiast dotarło od niego jego zadowolenie. 
Tak łatwo było go rozbawić...
Przeszliśmy paręset metrów w milczeniu aż doszliśmy do miejsca, w którym wyraźnie nie byłem.
Zatem nie zmierzaliśmy w stronę domu...
Rozejrzałem się zdezorientowany. 
Nie lubiłem nie wiedzieć gdzie się znajduję...
Emmett musiał to zauważyć, bo powiedział do mnie:
-Spoko, to takie moje miejsce, do którego chodzę jak chcę pomyśleć. Nikt nie ma o nim pojęcia, więc mam nadzieję, że nie wygadasz.-przyjrzał mi się uwaznie. 
Kiwnąłem głową na znak, że będę milczał jak grób. 
Powierzył mi swoją tajemnice...
Może i małą, ale mimo wszystko....
Zaufał mi, chociaż mnie ledwo znał. 
W jakimś stopniu mnie to wzruszyło. Byłem mu za to ogromnie wdzięczny. 
Usiadł na kamieniu, który wyglądem przypominał trochę stolik. Podejrzewałem, że musiał go wcześniej tak uformować, by mógł na nim siadać. 
Ja zadowoliłem się miejscem na trawie. 
Patrzyliśmy na zachód Słońca, a nasza skóra błyszczała lekko w jego promieniach.
Czułem się szczęśliwy...
Emmett... był mi tak bardzo bliski duszą... 
Z Alice też byłem związany duszą, jednak było to zupełnie co innego niż u niego. Ją kochałem... Była moim sercem... Miłością mojego życia... A on.... Był mi jak brat... jak przyjaciel... Po mojej rozłące z Peterem brakowało mi tego uczucia, a on je znowu przywołał.
-A więc...-przerwał milczenie Emmett.-Kiedy się pobieracie?-spytał mnie.
-Słucham?-wytrącił mnie z równowagi.
Nie wiedziałem o co mu chodzi. 
Spojrzał na mnie jakbym spadł z kosmosu. 
-Nie oświadczyłeś się jej?
Zmarszczyłem brwi. 
O co mu chodziło?
-Alice?-upewniłem się.
-Nie, Edwardowi.-mruknął sarkastycznie.-Oczywiście, że jej. 
-Nie zamierzamy się pobrać.
Emmett zasmiał się jakby go coś bardzo rozbawiło.
-Ty tak na serio?-spytał gdy się trochę uspokoił.
Kiwnąłem głową na znak potwierdzenia. 
-Mhm.
-Błagam... Widać, ze nie masz doświadczenia z kobietami.-pokręcił głową.
Wzruszyłem ramionami. 
-Alice nie chce ślubu.
-Tak ci powiedziała?
-Nie. Ja to po prostu wiem.
Mój brat położył mi rękę na ramieniu. 
-Miałem podobnie z Rosaline. Uważałem, że ona nie chce ślubu i nawet o tym nie myślałem. Dopóki któregoś dnia nie przestała się do mnie odzywać.-przewrócił oczami.-Nie wiedziałem o co jej chodzi, dopóki Edward mi nie powiedział, że ta sobie ślub wymarzyła i myślała, że jej się oświadczę. Gdy to usłyszałem wmurowało mnie w ziemię. Nawet mi to do głowy nie przyszło. Edward mi pomógł wybrnąć z sytuacji. Na szczęście...Mówię ci... Spędzi trochę więcej czasu z Rose i też zacznie mieć takie pomysły. Czasami lepiej jest zalać dom wodą nim przyjdzie pożar, niż doprowadzić do jego powstania. -powiedział i przymknął oczy.   
-Mam się jej oświadczyć?-spytałem niezbyt przyjmując informacje jakie uzyskałem. 
-mhm.
-Ale ja... nie wiem... 
-Żadnych ale.-powiedział.
-Nie wiem czy to ma sens, czy...
Uciszył mnie machnięciem dłoni. 
-kochasz ją?-spytał, patrząc na mnie stanowczo. 
-jasne.-odpowiedziałem natychmiast.
 nie musiałem się nad tym zastanawiać. Wiedziałem to. 
-Oddałbyś za nią życie?
-Tak.-szepnąłem, pewny siebie. 
-Czy w ogóle wyobrażasz sobie życie bez niej? Ale powiedz prawdę.To bardzo ważne. 
-Nie...
-jesteś pewien, ze to ta jedyna?
Kiwnąłem głową na znak potwierdzenia. 
-Zatem nie czekaj, bo jeszcze nie daj boże coś się zdarzy i ją stracisz... małżeństwo jest wbrew pozorom bardzo ważne. 
-Ale tak po prostu... mam jej się nagle oświadczyć?
-jeszcze nie... Daj wam trochę czasu. Zrób to za miesiąc.-powiedział spokojnie. 
Małżeństwo...
Trochę mnie to przerażało, ale wiedziałem, ze prędzej czy później będę musiał to zrobić. 
spojrzałem na mojego nowego brata. 
Mogłem z nim porozmawiać chyba o wszystkim...
-Dzięki..-mruknąłem cicho.
Spojrzał na mnie zaskoczony.
-Za co? 
-tak ogólnie. Za to, ze jesteś.-szepnąłem.
Emmett uśmiechnął się wesoło.
-Nie ma sprawy. Zawsze będę. W końcu jesteśmy braćmi.-zaśmiał się.
-Znamy się nie całą dobę.-przypomniałem mu. 
-naprawdę?-spytał mnie chyba nie dowierzając.-Czuję się jakbym cie znał wieki.-wyznał. 
-ja też.-przyznałem mu rację. -Pomożesz mi z tym ślubem i tak dalej?-poprosiłem go. 
-jasne. W tym akurat jestem ekspertem. Brałem ślub już cztery razy.-zasmiał się. 
Miałem nadzieję, ze ja będę się żenił tylko raz...


Jazz183


 
  
   
 
 

Wakacje i powrót...

Hej!
 Wiem... Nie wchodziłem bardzo długo, ale nie mogłem... naprawdę... Przepraszam za to gorąco, ale mam spore problemy rodzinne, oprócz tego nakładała się na to nauka, zajęcia dodatkowe, wybór liceum itd. Na szczęście teraz jest więcej czasu i wreszcie mogę coś napisać. Zaglądałem tutaj w czasie mojej nieobecności i naprawdę miło mi się robiło jak widziałem te wszystkie komentarze i maile na skrzynce. :* dziękuję wam za to niezmiernie... :D Dzisiaj... naprawdę dzisiaj... Dodam wreszcie kolejną notkę, a także postaram się nadrobić pewnie spore braki na waszych blogach i mailach... Rozwiążę wreszcie konkurs, który dawno temu stworzyłem... Ech... Dziękuję wszystkim, którzy mimo mojej nieobecności wchodzili na mojego bloga i sprawdzali czy jestem... to naprawdę duzo dla mnie znaczy. :*
Oprócz tego... Biorę udział w projekcie pewnego bloga, w którym notka pojawi się najprawdopodobniej dzisiaj, razem z moją przyjaciółką Al Excenair i chciałem was zaprosić do wejścia tam i chociaz spojrzenia... :D Oczywiście jest to tylko sugestia. Nie wiem czy lubicie Harrego Pottera, ale jeśli tak to powinno wam to przypaść do gustu. Notki będziemy tam pisać na przemian, raz ona, raz ja, ale adres podam jak dodam już wreszcie notkę... czyli za... jakieś parę godzin, jak wrócę z pewnej akcji charytatywnej jaką aktualnie prowadzę na starówce. 
To tyle...
pozdrawiam was gorąco i całuję. ;*
jazz183    

poniedziałek, 14 maja 2012

Rozdział 18

Hej!
Witam was w ten jakże piękny czwartek...
Dziękuję za życzenia dla mojej siostry. Wszyscy macie ucałowania od niej.
Żeby nie zanudzać...
Anusia1001... Cieszę się, że Ci się dedykacja podobała. No, ale jakże by tu Tobie nie zadedykować? :P Dziękuję, no i cieszę się, że Ci się podobało. :D

Werkota...No, ale jakie Ty cudowne notki piszesz... No ja nie mogę... W kompleksy chyba wpadnę. Nic nie szkodzi, że rzadko...przynajmniej dłuższe czekanie i fajniej się potem czyta. No i z niecierpliwością  czekam NN. Pozdrawiam gorąco i całuję. :*

Carly... Dzięki. :* Ech internet mi nawala i krótkie muszę pisać, ale dzisiaj długa...Mam nadzieję, że się spodoba. :D Dzięki za testy. No... Hmm... Ja dzisiaj tu u Cb będę braki nadrabiał z blogiem. Stęskniłem się już za nim, a widziałem, że trochę się pozmieniało.... :D Pozdrawiam gorąco i całuję. :*

Ania:)... Kolejna nowa czytelniczka... Czy mówiłem już jak bardzo je uwielbiam??? Nie...Ech... To muszę przyznać, że baaaardzo... :D Dziękuję, dziękuję. No...Cieszę się, że Ci się podobało. No i niespodzianka dla Cb w tym rozdziale...Jeszcze trochę popiszę...Dopiero zaczynam w końcu. :P dzięki za test i siostrę. :* Pozdrawiam gorąco i całuję. :*

Elisa... Dzięki. Cieszę się, że się podobało. No ja to notki chyba rok piszę... :P Dzisiaj też nadrabiam u Cb... Przynajmniej się postaram... No dam z siebie wszystko, warto... :D tak  blog to tylko czytać. :D A co do obrony Alice przez Jaspera to powiem, że będzie taki moment co może Ci się spodobać z tym związany...Ale to później. Dzięki za egzaminy. No i pozdrawiam gorąco i całuję. :*

Alice... Kochana...Cieszę się, że udało mi się już u Ciebie wszystko przeczytać. No, ale czekam z niecierpliwością NN i mam nadzieję, że niedługo się pojawi. Ech... też nie lubię szpitali...Ona pozdrawia Cię też gorąco, ale jeszcze tam niestety trochę zostanie... Nawet trochę dłużej niż trochę. :/ Tak....Tacy ludzie strasznie mnie wkurzają...Jeszcze nie...jeszcze będę trochę pisał, ale zobaczymy ile... :D No, ale strasznie się za Tobą stęskniłem...Szczerze...brakowało mi Ciebie...Pozdrawiam gorąco i całuję. :* Muszę Ci w końcu na maila odpisać... :P

Izabella...Ty? Ty nie umiesz pisać? Błagam! Ty jesteś mistrzynią... :P Sorry, że nie informowałem, ale czasu mi zabrakło...:/ Jasne, jasne... Już sobie zakodowałem, że teraz Izabella jesteś. :P Poza tym... Toje słowa naprawdę podniosły mnie na duchu... Dzięki. :D Nie, nie napisałaś nic pod tamtą notką co wprawiło mnie w smutek, wręcz przeciwnie, nawet mnie rozbawiło. :P heheh... Przystojny lekarz? No wiesz... 14 latkę do takich rzeczy namawiać... :P Chociaż ona chyba ma chłopaka....Nie wiem... Co ze mnie za brat? :P  Pozdrawiam gorąco i całuję. :* A no i dzisiaj specjalnie zarwę sobie nockę dla Twojego i jeszcze powiedzmy paru blogów... No, ale przede wszystkim dla Twojego, bo jestem ciekaw co tam dalej napisałaś... :D

etykietka... dzięki. :* Kiedyś skończę i wiesz bardzo rzadko dodaję notki... Raz na ruski rok... ;P No nic... Dziękuję. :* Pozdrawiam gorąco i całuję. :*

Lolka... Dzięki... :* No wiesz czasami mam wrażenie, że moja siostra jest debilką i chętnie bym jej się pozbył, ale teraz nawet chyba masz rację i jest ważniejsza od bloga. :P Nie no żartuję. :P Jest ważna... :P Moja siostra ściska Cię ciepło. A ja pozdrawiam Cię gorąco i całuję. :*

Selena...Dzięki, dzięki... :* Dzisiaj nadrabiam Twój blog... Obiecuję. :D Pozdrawiam gorąco i całuję. :*

No i to tyle...
A co do konkursu daję wam czas jeszcze do poniedziałku na wstępne wpisanie imion pod notka Konkurs... A w poniedziałek wieczorkiem.... WYNIKI! Powodzenia... Chociaż jak na razie ja wiem kto wygrywa....Ale możecie to zmienić... :D
Dziękuję wam za wsszystko, prooooszę o komentarze i całuję. :*
Jazz183

Rozdział 18
Rozdział dedykuję cudownej osobie, która bardzo, ale to bardzo się wyróżnia... Piszesz wspaniałe komentarze, jesteś cudowna no i muszę przyznać, że bardzo jestem Ci wdzięczny za pomoc z siostrą. Ania:) rozdział dla Ciebie... :* A także dziękuję wam wszystkim, a zwłaszcza tym co mnie wsparli z siostrą i egzaminami. Jesteście cudowni i mam nadzieję, ze wam sie rozdział spodoba. :*

-Mmmm....-mruknęła-Co za zapach...
Brunetka położyła szybko na jej ramieniu dłoń.
-Opanuj się Nettie.-powiedziała miękkim i jedwabistym tonem, chociaż mógłbym dać głowę, że właśnie udzielała jej reprymendy.
Zawsze byłem dobry w dedukowaniu, jakie kto zajmuje miejsce w hierarchii. Tym razem wyraźnie wyczułem, że to właśnie brunetka jest przywódczynią blondynek.
-Wygląda jak trzeba. Jest młody, silny i w dodatku oficer.-mówiła jak do siebie przywódczyni trójki.-I ma w sobie coś jeszcze. Czujecie?
-Nie można mu się oprzeć...-szepnęła Nettie i znowu pochyliła się w moim kierunku.
-Weź się w garść. Chcę go zatrzymać, bardzo mi się podoba.-rozkazała jej Meksykanka.
-Lepiej ty to zrób Mario, jeśli ci się tak bardzo podoba.Ja tam niechcący co drugiego zabijam-wtrąciła najwyższa z dziewcząt.
-Masz rację.-mruknęła Maria i przeniosła wzrok na Nettie.-Idźcie zapolować.-rozkazała dalej tym samym miękkim tonem.
Dziewczyny złapały się za ręce i szybciej nim zdążyłem mrugnąć, pobiegły w kierunku miasta. Maria patrzyła teraz na mnie z zainteresowaniem. To spojrzenie...Miało w sobie coś takiego, że zapragnąłem uciec z tego miejsca. Zacząłem analizować rozmowę trójki dziewczyn. "Ja tam niechcący co drugiego zabijam..." Te słowa...Szumiały mi w głowie i nie chciały dać spokoju. Intuicja nagle podpowiedziała mi, że dziewczyna wcale nie żartowała kiedy mówiła o śmierci.-uciekłem wzrokiem za okno szukając czegokolwiek co odwróciłoby moje myśli od przeszłości.-Pierwszy raz w życiu poczułem strach. Nigdy w życiu nie zdarzyło mi się go jeszcze czuć.A teraz... Stałem jak sparaliżowany i nie wiedziałem co robić. W tamtym momencie pomyślałem sobie, że może te wszystkie strzygi, upiory i inne mroczne istoty wcale nie muszą być zmyślone. A co jeżeli istniały? Kiedy moje nogi rwały się już do ucieczki, górę nad nimi wziął zdrowy rozsądek i przede wszystkim dobre maniery...Mój ojciec zawsze uczył mnie ochrony kobiet. Jak zatem mogłem się ich bać? Całkowicie oczarował mnie także uśmiech jaki mi wtedy posłała...Był taki...Czy ja wiem? Szczery? Na pewno pełen troski i współczucia.
-Jak masz na imię?-spytała patrząc na mnie.
Skłoniłem się tak jak mnie zawsze uczono i odpowiedziałem jej szybko:
-Major Jasper Withlock, do usług.
Nie potrafiłem być nieuprzejmy dla jakiejkolwiek kobiety.
 -Mam wielką nadzieje, że przeżyjesz Jasper.-powiedziała słodko.
Powoli przysunęła się do mnie i złapała mnie za ręce...Chwilę później poczułem dwie igły na mojej szyji. I ogień... Ogień, który trawił mnie żywcem. -przeniosłem wzrok na Alice.-Miałaś dużo szczęścia, że nie pamiętasz swojej przemiany.-mruknąłem do niej cicho.-Zresztą szczerze nie mógłbym chyba żyć ze świadomością, że tak cierpiałaś i ja nie mogłem tego powstrzymać.-szepnąłem.
Posłała mi czuły uśmiech.
-Nie martw się tak o mnie... Nie ważne jaki ból przyszłoby mi przeżyć...Byle byś był ze mną. Jak będziemy razem to żadna krzywda nie jest wstanie nas dosięgnąć.-ujęła moje ręce.
Zaśmiałem się.
-Zawsze będziemy razem...Obiecuję.-mruknąłem.
Zatonąłem w jej spojrzeniu.
-I co było dalej?-przerwał nam Emmett.
Przeniosłem na niego wzrok.
-Przemiana była dla mnie o wiele trudniejsza niż dla kogokolwiek innego kogo znam.-mruknąłem-Ogień trawił mnie aż przez siedem dni. Nie ustawał ani nie zmieniał się nigdy. Zawsze był niewiarygodnie silny i powoli mnie zabijał... Nie wiem dlaczego tak było...-wzruszyłem ramionami.-Przemiana parenaście razy popychała mnie w kierunku otchłani, z której już nie było nigdy odwrotu... Tyle razy otarłem się wtedy o śmierć...Dwie towarzyszki Marii nalegały żeby mnie uśmiercić.Uznały, że to już za długo trwa...Na moje szczęście przypadłem Marii do gustu i ta postanowiła mnie bronić. Dnie i noce czuwała przy mnie i nie odstępowała mnie nawet na krok.-urwałem na chwilę.-Kiedy się obudziłem wszystko zostało mi wyjaśnione. Maria, Nettie i Lucy, bo właśnie tak nazywały się jej dwie towarzyszki, nie znały się długo, ale wszystkie były niedobitkami z niedawnych wampirzych bitew. Ich głównym celem było odzyskanie straconych terytoriów, no i oczywiście zemsta. Do tego celu Maria tworzyła armię, ale zupełnie inna niż te co były wcześniej...Armię doskonałą...Interesowali ją wyłącznie śmiertelnicy wybitni, a po ich przemianie poświęcała im mnóstwo uwagi...Trenowała nas, uczyła jak zabijać, żyć, polować, nadawała nam sens istnienia...Oczywiście jeśli nam nie wychodziło czekały nas kary, ale na tych szczęściarzy, którzy się wyróżniali czekały nagrody...-znowu urwałem.  
Nie mogłem się zagalopować...
Nie przy Alice...
-Kiedy dołączyłem do jej oddziału było nas tam raptem sześciu. Sześć niezwykle silnych i wiecznie głodnych wampirów. Szybko wyszło, że jestem całkiem niezłym wojownikiem...Niezłym? Powiedzmy, że byłem najlepszy...-zaśmiałem się.
-Ale ty skromny, stary.-zadrwił Emmett i klepnął mnie przyjaźnie po plecach.
Przewróciłem oczami...
-Nasze pierwsze pojedynki odbywały się między nami, więc Maria musiała ciągle dostarczać nowych wojowników na miejsce tych co zabiłem. Na szczęście niezbyt ją to denerwowało.Raczej cieszyła się, że się wyróżniam. Oczywiście z czasem nakazała mi nie zabijać moich przeciwników, ale kiedy zdarzało mi się łamać jej decyzję przymykała na to oko. No i awansowałem. Stałem się ich przywódcą...-zamknąłem na chwilę oczy, wyzwalając falę wspomnień, która prawie natychmiast zalała mój umysł.
Krew...
Ogniska...
I wieczne odgłosy walki...
Zacisnąłem dłonie w pięści...
Natychmiast poczułem zmianę nastroju od jednej z osób...
Edward...
Otworzyłem oczy i przeniosłem na niego wzrok...
-Wybacz...-mruknął.-Jednak lepiej mi się słucha kiedy przezywam to razem z tobą.-uśmiechnął się do mnie lekko.
Carlise posłał mi zachęcające spojrzenie.
-Kontynuuj proszę.Chyba, że nie masz na to siły albo...-przemawiała przez niego tak wielka troska, że aż moje serce lekko zadrżało.
Posłałem mu delikatny uśmiech.
Największy na jaki było mnie w tym momencie stać...
 -Carlise...Życie nie obeszło się ze mną łaskawie, ale nauczyło mnie siły. Parę razy cofałem się już w przeszłość, więc myślę, że jeden raz jeszcze mi wystarczy sił...
Kiwnął głową na znak zgody.
-Skoro tak mówisz, Jasper...Jednak jeśli będziesz chciał przerwać nie będziemy urażeni...-powiedział spokojnie.
-Wiem i doceniam to.-spojrzałem mu w oczy z szacunkiem.-Powracając zatem... Stałem się dowódcą oddziału. Bardzo mi to wtedy odpowiadało... Cieszyłem się jak dziecko, któremu kupiono wymarzoną zabawkę...Tyle, że moja "zabawka" bardzo łatwo mogła odwrócić się przeciwko mnie... I wtedy...Jakby to powiedzieć...Moja wrodzona charyzma mi bardzo pomogła...-rozśmieszyło mnie to stwierdzenie.-Stan oddziału zaczął utrzymywać się na poziomie 20-23 osób. Musicie wiedzieć, że było to nie lada osiągnięcie...W zwykłych warunkach nawet 13-14 nowonarodzonych robiło wokół siebie tyle szumu, że ze strachu przed Volturi nikt nie ryzykował tworzenia nawet 10 osobowych armii...A co dopiero 20! Jednak świetnie dawałem sobie radę z nimi...Powiedzmy nawet, że żołnierze mnie na jakiś sposób lubili, a na pewno się mnie bali...A strach był wtedy jedną z najważniejszych i najskuteczniejszych metod obrony i rządzenia...-znowu taka absurdalna rzecz.
Moja przeszłość była ich pełna...
-Marii bardzo odpowiadało moje towarzystwo i z każdym dniem coraz bardziej mnie lubiła... A ja...Cóż... To co do niej czułem nie zasługuje raczej na miano miłości...Było to takie przywiązanie...Była dla mnie trochę jak Bóg... W końcu decydowała o każdym moim geście, a ja wielbiłem ziemię po której stąpała...Nie wiedziałem, że można żyć inaczej, a nawet nie potrafiłem sobie tego wyobrazić. Ona powiedziała nam przecież, że inaczej się nie da, a my wierzyliśmy w każde jej słowo... Któregoś dnia przyszła do mnie i poprosiła bym powiadomił ją kiedy armia będzie gotowa do walki. Zaraz zabrałem się do roboty...Od tamtego momentu zależało mi tylko na spełnieniu jej prośby...-jęknąłem mimowolnie.
To właśnie od tamtego momentu pojawiła się moja debilna depresja....
Zacisnąłem pięści...
-W końcu zebrałem cały oddział składający się z 23 oszałamiająco silnych, karnych i posłusznych wojowników. Maria ma się rozumieć była w 7 niebie... -zamilkłem na chwilę, pogrążając się w swoich wspomnieniach.-W środku nocy podkradliśmy się pod jej rodzinne miasto Monterrey. Jego obrona była żałosna... Dwójka starszych wampirów z dziewięcioma nowonarodzonymi... Rozprawiliśmy się z nimi w parę minut, a w dodatku straciliśmy tylko 4 naszych. I tak ludzie się nawet nie pobudzili gdy przejęliśmy kontrolę nad nimi i ich miastem.
Jakże im teraz współczułem...
Byli tacy nieświadomi...
Nieświadomi tak wielkiego niebezpieczeństwa....
*
-Sukces naturalnie uderzył Marii do głowy. Natychmiast zleciła mi gotowość do kolejnej walki, a ja specjalnie nie protestowałem... Byłem dla niej gotowy zrobić wszystko... Wkrótce później zdobyliśmy większość Teksasu i znaczną część północnego Meksyku. Szliśmy coraz dalej i mało co było wstanie nas wtedy zatrzymać... Dopiero wtedy, kiedy żyliśmy już prawie jak królowie, zdarzyło się coś co nas powstrzymało... Konkurencja...-spostrzegłem, że nieumyślnie trzymam się za okaleczone ramię.
To przecież właśnie wtedy pojawiło mi się tak wiele blizn...
-Rozgorzały ciężkie walki... Nie było dnia, w którym nie doszłoby do chodź by małej potyczki... Codziennie ktoś z naszych umierał... Codziennie płonęły nowe ogniska... A ja... Ja nigdy nie przegrałem... Nie mogłem... Byłem dla moich żołnierzy wzorem... Kimś kim chcieli się stać, a nie potrafili...-urwałem na chwilę.-To co się działo później nie musi być przez was usłyszane... Wiele z tych rzeczy mogłoby zniszczyć nawet istotę, która przeżyła znacznie więcej niż ja...-szepnąłem.-W każdym razie... Po półtorej roku z mojego oddziału zostałem tylko ja...Wszyscy zginęli... Nawet towarzyszki Marii, Nettie i Lucy... W jednej z ostatnich bitew zwróciły się przeciwko nam... Dlaczego? Cóż... Myślę, że rygor i wieczne rządzenie się Marii nie było im specjalnie na rękę... W każdym razie zabiliśmy je, a także rozprawiliśmy się z konkurencją bez zwracania na siebie uwagi Volturi. Wygraliśmy i przegraliśmy zarazem... Zawierucha wojenna nieco ucichła, ale nigdzie oficjalnie nie ogłoszono rozejmu. Co prawda większość wampirów porzuciła myśli o podbojach, jednak wiele z nich straciło swoich partnerów, a tego jak już pewnie wiecie nigdy nie wybaczamy.-przesunąłem wzrokiem po Cullenach... Emmett i Rosaline... Esme i Carlise...Alice...
Wiedziałem jakbym zareagował gdyby ktoś tknął tą ostatnią...
Zemściłbym się...
Nie tylko bym odebrał życie zabójcom Alice...
Nie...
To, by było stanowczo za mało...
Uśmierciłbym i zniszczył wszystko i wszystkich co kochali bądź szanowali...
A gdybym już skończył...
Poszedłbym do Volterry...
Co innego pozostało, by mi bez Alice, niż śmierć?
Wyczułem nagłe zainteresowanie Edwarda...
Przeniosłem na niego wzrok...
Uśmiechał się promiennie...
-Niezły pomysł. Może kiedyś to wykorzystam.-zaśmiał się.
Szczerze miałem nadzieję, że żartował...
-Mieliśmy razem z Marią zawsze pod ręką około tuzina nowonarodzonych. Nic dla nas specjalnie nie znaczyli... Byli tylko pionkami w grze... Niby niezbędni, ale zawsze można było ich zastąpić innymi... Nie obchodziło mnie zbytnio czy żyją, czy już się wzajemnie pozabijali...Kiedy mijał rok od ich przemiany i ich możliwości nagle malały, pozbywaliśmy się ich...-jęknąłem kiedy przed oczami stanęła mi scena czystki...-Mijały lata... Lata, w których nie było nic innego z wyjątkiem agresji i okrucieństwa...Miałem takiego życia po dziurki w nosie i coraz częściej kusiła mnie myśl stanięcia przed moim przeciwnikiem i kompletnym brakiem obrony... Kilkadziesiąt lat później, kiedy mój stan się mocno pogorszył postanowiłem zadziałać... Chciałem zakończyć swoje życie... Wyznaczyłem datę... Jeden dzień... Tylko tyle sobie dawałem... I wtedy zdarzył się cud. Jeden z nowonarodzonych zdawał się zauważyć moje... hmmm... jakby to nazwać?... kiepskie poczucie humoru... i uczynił jedną rzecz jakiej nikt nie miał odwagi zrobić... Stał się wobec mnie nachalny...Łaził za mną... Zagadywał... Przylepił się do mnie jak rzep i za nic nie chciał odczepić... Próbowałem go od siebie odpędzić... Byłem opryskliwy, zimny i całym sobą okazywałem niechęć do niego... Ale on się tym nie przejmował... Dlatego się nie zabiłem... Ba... Próbowałem... Ale w czasie walki jak już jakiś nowonarodzony się do mnie dobierał ten stanął przy mnie i zaczął mnie bronić... -roześmiałem się na to wspomnienie.-Peter... Tak się nazywał. Z początku byłem za to na niego wściekły, ale jego to mało obchodziło...Dalej za mną łaził... Po jakimś tygodniu odkryłem, że jego towarzystwo jest bardzo... hmmm... kojące... Pozwalało mi zapomnieć o moich żalach... I zacząłem się do niego powoli przekonywać... Odkryłem, że jest zupełnie inny niż reszta. Nie myślał tylko o krwi, pragnieniu i sławie...Nie lubił się bić, a przecież wychodziło mu to doskonale. Był taki...kulturalny... Zaprzyjaźniliśmy się i to mocniej niż z kimkolwiek innym wcześniej. Kiedy nadeszła pora czystki przekonałem Marię, że ma talent i warto go zostawić przy życiu, a ta opornie zgodziła się go oszczędzić. Uznała, że wiem co robię i że na pewno chcę go do czegoś wykorzystać...Nie myślała nawet, że mogłem to zrobić po prostu ze względu na przyjaźń... Jego obowiązkiem stało się zajmowanie nowonarodzonymi, niańczenie ich. Zajmowało to mnóstwo czasu, więc nic więcej... Nasza przyjaźń rozkwitała przez kolejne trzy lata. Mocno się ze sobą zżyliśmy przez ten czas. Pewnego dnia przyszła pora kolejnej czystki. Minął rok odkąd stworzyliśmy oddział... Peter miał mi pomóc, bo była to długa i bardzo mozolna robota. Załatwiało się jednego po drugim, na osobności...To zawsze była długa noc... Nigdy nie protestował, ale tym razem zaczął się upierać, że paru żołnierzy ma talent, który warto wykorzystać i należy ich zatrzymać. Oczywiście odmówiłem, w końcu Maria zleciła mi zabić wszystkich. Kiedy połowę roboty mieliśmy już za sobą Peter robił się coraz bardziej nerwowy... Wezwałem kolejną ofiarę... Nagle Peter zdawał się być wściekły. Na wszelki wypadek przygotowałem się na jego atak, chociaż bolała mnie perspektywa walki z nim... W szeregach mieliśmy teraz także kobiety i ofiara którą teraz wywołałem była właśnie jedną z nich. Charlotte... Gdy tylko ukazała się naszym oczom, wszystko stało się dla mnie jasne. Peter krzyknął do niej żeby uciekała, a sam rzucił się biegiem w ślad za nią. Wiedziałem co muszę zrobić...Miałem ich dogonić i zabić, ale nie chciałem... Nie mógłbym... Peter...Był moim przyjacielem i czułem, że nie dałbym rady odebrać mu życia... Kiedy Maria się o tym dowiedziała była na mnie bardzo zła i boleśnie mnie za to ukarała...-skrzywiłem się na samo wspomnienie bólu.- Pięć lat później wybrałem się na samotną przechadzkę. Chciałem być chociaż przez parę minut sam... Moja psychika...Cóż... Coraz mniej wszystkim radziła... Nie wiedzieć czemu miałem wrażenie, że coś albo ktoś mnie śledzi... Jednak nie przejmowałem się tym zbytnio... W walkach dalej byłem na szczęście dobry. Kiedy odszedłem tak daleko, by nie być w zasięgu wzroku członków armii, Peter wyszedł zza drzew. Opowiedział mi o swoim nowym życiu z Charlotte, o możliwościach, których wcześniej nie brałem pod uwagę. Przez te 5 lat nie prowadzili żadnych bitew chociaż spotkali inne wampiry. Zaczął mnie namawiać do opuszczenia wojska i podróżowania razem z nimi. Nalegał tak długo aż przyznałem mu rację i odszedłem razem z nim. Peter wybrał bardzo dobry moment na swój powrót. Maria nie mogła pojąc dlaczego psychicznie czuję się coraz gorzej. U wampirów raczej nie występuje depresja, a ona tym bardziej jej nigdy nie miała. Nie miałem pojęcia czemu jestem odmieńcem, ale jej przestawało się to coraz bardziej podobać. Wiedziałem, że prędzej czy później odwróci się przeciwko mnie, ale nie czułem potrzeby jej zabijania... -urwałem na chwilę, przenosząc wzrok na okno.-Zatem zacząłem podróżować z Peterem i Charlotte... Nie szybko przyzwyczajałem się do nowego, pokojowego trybu życia, ale szło mi całkiem nieźle. Nie wyruszaliśmy w żadne określone miejsce. Biegliśmy przed siebie i natykaliśmy się po drodze na nowe miasta, kraje... Było cudnie, jednak mimo wszystko z czasem zacząłem się czuć jak piąte koło u wozu. Uwielbiałem tę dwójkę, ale cóż... Potrzebowali prywatności, a wydawało mi się, że im ją zabieram. Wiele razy z nimi o tym rozmawiałem i kiedy podawałem propozycję, że odejdę wkurzali się na mnie i zabraniali mi...Mówili, że tworzymy zespół...-zaśmiałem się.- Wszystko byłoby pięknie gdyby nie to, że moja depresja wcale nie znikła. Nie rozumiałem co jest ze mną nie tak, dopóki Peter nie zauważył, że zawsze jest mi gorzej po polowaniach. Miał rację... Zawsze jak stawałem przed swoją ofiarą wracały do mnie skrawki wspomnień związanych z moim dawnym życiem. Było mi ciężko... Moja depresja się pogłębiała i w końcu musiałem odłączyć się od Petera i Charlotte. Uciekłem od nich... Dalej pamiętam ich krzyki za mną...-skrzywiłem się lekko.
Cierpienie przyjaciół wcale nie było dla mnie łatwe...
-Obrzydzenie jakie wzbudzały we mnie polowania było niesamowite... Starałem się przeżyć nie zabijając ludzi, ale w końcu nie wytrzymywałem i moje pragnienie robiło ze mnie jeszcze większą bestię niż jestem... Moja żądza mordu uwalniała się nagle i zabijała wszystkich... Samodyscyplina była mi praktycznie obca...-szepnąłem.
Nagle miłe wspomnienia...
Uśmiechnąłem się promiennie.
Moja nagła zmiana nastroju widocznie zbiła ich z pantałyku.
Czułem ich zdziwienie...
O dziwo jeszcze bardziej mnie rozśmieszyło...

-Byłem wtedy w Filadelfii... Chodziłem ulicami, trochę bez celu... Nagle spadł straszny deszcz... Nie przeszkadzał mi za bardzo, ale już widziałem setki twarzy patrzących się na mnie z okien. Zwracał na mnie zbyt dużą uwagę... Postanowiłem wejść do pobliskiej taniej jadłodajni... Nie należała do najlepszych, więc było w niej mniej ludzi niż w innych knajpach. Miałem dostatecznie czarne oczy by nikogo nie przestraszyć...Ale miało to i złą stronę...Czułem ogromne pragnienie i bałem się czy wytrzymam nikogo nie zabijając... -zaśmiałem się sam do siebie.-I tam się właśnie spotkaliśmy...Doskonale wiedziała, że tam wejdę.Gdy tylko zamknęły się za mną drzwi, ona zeskoczyła z wysokiego stołka przy kontuarze i podeszła do mnie żeby się przywitać. Byłem w szoku...Czyżby zamierzała mnie zaatakować? Ale była taka mała...Taka niewinna... I ona się uśmiechnęła...Nie był to zwykły uśmiech...Był to uśmiech anioła...
-Kazałeś mi na siebie długo czekać.-powiedziała.
Alice podeszła do mnie tanecznym krokiem i uśmiechnęła się promiennie.
-A ty skłoniłeś się szarmancko jak na dżentelmena z południa przystało i wybąkałeś:
-Przykro mi to słyszeć.
Zaśmiała się radośnie.
Niewiele myśląc posłałem jej promienny uśmiech...
-Podałaś mi rękę, a ja zamiast wietrzyć podstęp, po prostu ją ująłem.
Wysunęła dłoń w moim kierunku, a ja znowu ją złapałem...
-Po raz pierwszy od niemal stu lat do mojego serca zawitała nadzieja.-szepnąłem.
-A ja poczułam wielką ulgę. Bałam się, że już się nigdy nie zjawisz.-wyznała.
Zatonąłem w jej spojrzeniu...
Emmett odchrząknął chcąc przywrócić mnie do świata żywych.
Przewróciłem oczami i zaśmiałem się głośno.
-Musicie wiedzieć, że Alice ma pewien dar.-powiedziałem patrząc po twarzach Cullenów.
Oczy Carlisa wyraźnie zalśniły z zainteresowaniem.
-Jaki?-spytał energicznie.-Interesuję się od dawna najróżniejszymi talentami u wampirów.
Spojrzałem na Alice.
-Jej dar jest bardzo niezwykły... Dobrze, że się znaleźliśmy, bo inaczej mogłoby jej się jeszcze coś złego stać... ktoś mógłby ją porwać. -zaśmiałem się radośnie.
-Ta śmiej się, śmiej...-mruknęła Alice.-To, że jestem mniejsza nie znaczy, że nie potrafię ci dokopać.-uśmiechnęła się promiennie.
Przewróciłem oczami.
-Ta... Chciałbym to zobaczyć.-szepnął scenicznym szeptem Emmett.
-No, ale jaki ma dar?-spytała Rosaline ignorując Emmetta.
-Alice widzi przyszłość.-powiedziałem spokojnie.
Wszyscy przenieśli wzrok na Małą.
-Wow! Fajnie!-Emmett jak zwykle widział tylko pozytywy.-Czyli możesz mi powiedzieć na przykład jaka będzie jutro pogoda?-zapytał z entuzjazmem.
Alice zamknęła na chwilę oczy.
-Piękne słońce rano i przedpołudniem, ale między 17 a 19 będzie lało jak z cebra.-powiedziała wesoło.
Emmett przeciągle zagwizdał.
-Ale czad! Rose, dlaczego ty nie masz takiego daru?-spytał rozbawiony.
-Co ty?! Chciałbyś żeby nasza Rosie wiedziała wszystko. Co to by było za życie?!-krzyknął Edward.
-Na pewno ciekawsze...-powiedziała Rosaline.-Mogłabym dokładnie wiedzieć kiedy cię walnąć i nie musiałabym słuchać twojej głupoty.-zaśmiała się.-Poza tym jeszcze raz powiesz do mnie Rosie...-warknęła.
Wszyscy zaśmiali się radośnie.
-To?-spytał Edward.
-To stracisz głowę.-szepnęła mściwie.
-Ale Jasper też ma dar...-przerwała kłótnię Alice.
Pięć par oczu przesunęło się na mnie.
-No...jaki?-spytał Emmett.-Stary masz dar i nic nie mówisz?
Przewróciłem oczami.
-Po prostu mój dar nie jest warty uwagi.-wzruszyłem ramionami.
-Jak nie jest?-spytała Alice.- No już...Zademonstruj.-zażądała
Westchnąłem i skupiłem się na emocjach wszystkich.
Natychmiast sprawiłem żeby byli weseli, a potem smutni, następnie zdenerwowani, rozluźnieni, spokojni, wściekli, by z powrotem cofnąć to do stanu poprzedniego.
-Niesamowite...-szepnął Carlise.-Dzięki temu ludzie mogliby...-zaczął naukowo.
-Ciii... To było ekstra! Lepsze niż te z przyszłością. Wybacz Alice.-zaśmiał się Emmett.
Skłoniłem głowę.
-Dzięki.

Zapadła chwila ciszy.
*
-A więc?-spytała cicho Alice.-Możemy zostać?
Carlise uśmiechnął się promiennie.
-Ja nie widzę żadnych przeciwwskazań, ale muszą wszyscy tak uważać.-powiedział- Esme?-przeniósł wzrok na żonę.
-Oczywiście, że możecie zostać...-posłała nam czuły uśmiech.-Ja już was widzę jako członków rodziny. 
-Dziękujemy.-powiedziałem za siebie i Alice.
-Edward?-wymienił Carlise.
-Naturalnie jestem za. Ten w bliznach jest całkiem miły, a ten chochlik też znośny.-wyszczerzył do nas zęby w uśmiechu.
-Rosaline?
-Za... jak najbardziej za. Boże... Ile ja chciałam mieć siostrę... Przynajmniej na zakupy będę miała z kim chodzić, a nowy brat i to w dodatku wydający się być najlepszy z tych obecnych zawsze był przez mnie wyczekiwany.-mruknęła.
-To tylko pozory...-ostrzegłem ją.-Wiesz...Z miłego brata mogę zmienić się w twój najgorszy koszmar.-zażartowałem.
-Ciii... Bo jeszcze zmienię zdanie.-zagroziła. 
-Mi nie dorównasz w dręczeniu jej.-szepnął Edward.
-Właśnie.-powiedziała Rose.-Tylko on jest taki straszny.
-Emmett?
Przewrócił oczami.
-Jasne!-krzyknął entuzjastycznie.
Podszedł do Alice i podniósł ją wysoko do góry.
-Taka mała wróżbitka zawsze może się przydać.-uśmiechnął się promiennie.
Postawił ją na ziemi i przysunął się w moją stronę.
-No, a ktoś kto walczy lepiej niż Edward na pewno. Przynajmniej jesteś od niego silniejszy. No i mam nadzieję, że szybko doczekam się jakiegoś pojedynku czy coś...-mruknął do mnie.
-Podaj miejsce i czas.-szepnąłem.
Zaśmiał się basem...
-O stary... Ostry z ciebie zawodnik...
Wysunął do mnie dłoń.
Uścisnąłem ją mocno.

-No,a więc postanowione...Zostajecie.-powiedział radośnie Carlise.-Witajcie w nowym domu...

Jazz183

Wyjaśnienie...

Hej!
Dawno nie pisałem...
Wiem to i przepraszam was za to. Naprawdę nie miałem ciągle czasu, a jak już wszystko zaczęło się układać moja siostraw wylądowała w szpitalu. 
Długo bym opowiadał co się działo, ale nie będę was zanudzał długimi opowieściami...
Powiem tylko, że czasem wystarczy tak niewiele, by pomóc drugiej osobie, a ludzie potrafią być obojętni na krzywdę drugiego i kompletnie pozbawieni uczuć. I jak znajdzie się już osoba zdolna i chętna do pomocy to najczęściej jest już niestety za późno.
Nieważne...
Postaram się to naprawić co się dzieje na moim blogu i moje liczne zaniedbania i przepraszam.
Wiele razy was zawodziłem i jak chcecie żebym przestał pisać czy coś to tylko powiedzcie. Okey?
Jeśli coś chcecie zrobić dla świata to polecam wam tę stronę: http://www.dzieciom.pl/ 
Zachęcam gorąco do znaleźenia jakiej kolwiek strony zdolnej pomóc ludziom chorym. Dla nas to może i mało, ale dla osoby chorej każdy gest się liczy. Pomóżcie jakkolwiek chodźby wchodząc na stronę www.pajacyk.pl
Pozdrawiam was gorąco, dziękuję za wszystko i całuję
Jazz183

Rozdział 17

Hej!
Witam was gorąco...Wiem, dawno nie pisałem, ale testy...No wiecie...Już tylko tydzień... :(
Dzisiejszy rozdział dzielę na dwie części. Część 2 już jutro! :D
No, a jak tam po świętach? Mnóstwo nauki co nie? :D
Przepraszam...Jutro skomentuję wasze komentarze, ale dzisiaj czas mnie goni... :(
No nic...Polecam jeszcze....
Dziękuję za wszystkie komentarze, kocham was. :*
Rozdział dedykuję kolejnej nowej osobie (jak ja uwielbiam nowe osoby!!! :DDD) Anusi1001. Dlaczego? Dlatego, że pisze wspaniałe komentarze, jest cudowna i...po prostu jest... :D Jeśli to czytasz, to chce Ci z całego serca za wszystko podziękować. Każdy Twój jeden komentarz jest dla mnie jednym uśmiechem. Dziękuje. :*
Głośny huk, kiedy zderzyłem się z Edwardem, przypominał wystrzał z armaty.
Nie panowałem nad sobą...
Jednak tym razem nie żałowałem tego. Wręcz przeciwnie, byłem szczęśliwy...
Szczęśliwy, że mogę go ukarać za to co powiedział Alice...
Z całej siły, wbiłem go w drewnianą podłogę.
Z pewnością miał potem zostać ślad...
-Co powiedziałeś?-syknąłem cicho.
-To, że Alice jest debilką.-powtórzył z mściwym uśmiechem.
Warknąłem i z całej siły przyłożyłem mu pięścią w twarz.
Usłyszałem cichy jęk, wydobywający się z jego ust.
Nie było mi go szkoda...
-Jasper!-usłyszałem krzyk Emmetta.
Warknąłem cicho.
Nagle poczułem silną dłoń na moim ramieniu.
Odwróciłem szybko głowę.
Brat Edwarda patrzył na mnie całkowicie opanowany.
-Posłuchaj...Ja wiem, że chcesz go pewnie teraz zabić, ale jakbyś mógł tego, proszę nie robić...-szepnął.-Wiesz...Jednak to mój brat i mimo wszystko go kocham. Okey?-spojrzał mi w oczy.-W przeciwnym wypadku będę musiał cię odciągnąć siłą, a nie chcę tego robić zwłaszcza, że jesteście razem z Alice, naszymi gośćmi.
Wzruszyłem ramionami.
I tak nie miał szans mnie pokonać...
-Słuchaj...Możesz go trochę uszkodzić, należy mu się, ale proszę...Nie zabijaj go.-Emmett patrzył na mnie z wyczekiwaniem w oczach.
Kiwnąłem niechętnie głową na znak zgody.
Nie chciałem go tak naprawdę zabić...
Nie mógłbym...
Nie po tylu latach wojen...
Nie po tylu latach bezmyślnego mordu...
Nagle poczułem, że przeciwnik pode mną poczuł smutek.
Spojrzałem na niego ze zdziwieniem...
-Przepraszam.-szepnął Edward.
Zmarszczyłem ze zdziwieniem brwi.
Jeszcze minutę temu bronił się i gdyby mógł to pewnie rozszarpałby mnie na strzępy.
Moje opanowanie natychmiast powróciło...
-Słucham?-spytałem.
-Ja...Przepraszam.-zamknął oczy.
Moje pięści natychmiast się rozluźniły...
-Ja, nigdy się tak nie zachowuję. Zwykle jestem najbardziej opanowany z całej rodziny. Z resztą jak nie wierzysz to ich spytaj.-powiedział smutno.
Przeniosłem wzrok na Rosaline.
Zagryzła wargę i niechętnie kiwnęła głową na znak potwierdzenia.
A, więc mówił prawdę...
Z powrotem powędrowałem wzrokiem na twarz Edwarda.
-Nie wiem co we mnie wstąpiło...-spojrzał smutno na Alice.
Niechętnie z niego wstałem.
Wiedziałem, że nie mam powodu być już na niego wściekły.
On podniósł się z ziemi i podszedł do Alice.
Powoli wysunął ramiona i delikatnie ją objął.
-Przepraszam.-szepnął.
Spojrzałem na resztę Cullenów.
Stali jak oniemieli...
Rosaline postukała się palcem po głowie i pokazała na Edwarda, a Emmett miał wzrok pod tytułem "Co mu się stało i gdzie jest najbliższy szpital psychiatryczny?".
Rozśmieszyło mnie to.
Reakcja Esme i Carlisa była zupełnie inna...
Carlise patrzył na Edwarda z dumą, a Esme uśmiechała się promiennie sama do siebie...
Widać było, że oboje bardzo go kochają...
Edward chwilę później znalazł się przy mnie.
-Na mnie nie licz. Nie jestem chętny do uścisków.-powiedziałem z uśmiechem na twarzy.
Ten zaśmiał się i wysunął przed siebie dłoń.
-To może chociaż to?-zaproponował.
Przewróciłem oczami.
-Ech, niech ci będzie.-powiedziałem i uścisnąłem szybko dłoń.
*
-No, a teraz czekamy na twoją opowieść. Szczerze powiedziawszy jestem jej bardzo ciekawy.-zaśmiał się Edward.-Widziałem niechcący urywki twoich wspomnień, ale nie umiałem ich poukładać do kupy, więc czekam na twoją przeszłość.-posłał mi przyjacielski uśmiech i usiadł na kanapie.
Alice spojrzała na mnie pocieszycielsko i usiadła obok Edwarda.
Emmett natychmiast dosiadł się obok Małej, a Rosaline ułożyła się wygodnie na jego kolanach, Esme i Carlise rozsiedli się na fotelach.
Wszyscy patrzyli na mnie z niecierpliwością...
Jęknąłem.
Dalej nie miałem na sobie koszuli.
Alice, jakby czytając mi w myślach, natychmiast rzuciła we mnie golfem.
-Dzięki.-mruknąłem cicho.
Jak myśmy się dobrze rozumieli...
Przeniosłem wzrok na okno.
-Urodziłem się w 1844 roku w Houston, w Teksasie. Nie miałem idealnego życia jako człowiek, ale miałem to szczęście, że urodziłem się w bogatej i bardzo szanowanej w mieście, rodzinie.-wspomnieniami wracałem do tamtych czasów.
Znowu widziałem twarze przyjaciół i znajomych...Słyszałem piosenki jakie śpiewaliśmy razem w ciepłe dni, przy ogniskach...Czułem zapach trawy i słońca... Uśmiechnąłem się lekko na to wspomnienie...
Jak dawno temu to było...
-Byłem wychowywany przez niańkę, bo mój ojciec zawsze siedział w pracy, a matka nie potrafiła nigdy z nikim normalnie porozmawiać, a tym bardziej się mną zająć, poza tym było nas na nią stać, a w tamtych czasach była to rzadkość i ludzie chwalili się niańkami na potęgę.-rozśmieszyło mnie to.
jakże absurdalne to było podejście...
-W wieku parunastu lat, poznałem jedną dziewczynę...Lili...Spędzaliśmy ze sobą praktycznie każdą chwilę i przez krótki moment w moim życiu, świata poza nią nie widziałem.Kiedy ogłosiłem mojemu ojcu, że chcę się z nią pobrać, nie zgodził się... Ona była córką piekarza...W jej rodzinie nie było często pieniędzy na życie i zadłużali się u wielu ludzi. Mój ojciec uznał, że nie mogę bratać się w tak wielki sposób z niższą warstwą społeczną. Nie przeszkodziło nam to oczywiście dalej się spotykać. Miałem głęboko gdzieś słowa mojego ojca i robiłem to co uważałem za słuszne.-zagryzłem wargę...Znowu wspomnienie jej włosów...Jej twarzy...-Któregoś dnia ojciec Lili zapomniał zagasić piec. Cały dom stanął w płomieniach...Ona...Uratowała ich wszystkich...Ale sama...Sama nigdy nie wyszła.-wbiłem wzrok w ziemię.-Po jej śmierci wpadłem w depresję. Poznałem wtedy chłopaka z równie bogatej rodziny co moja i w dodatku w tym samym wieku co ja, Erica Stanforda. -uśmiechnąłem się.-Mieliśmy podobne zainteresowania i równie mocno denerwowali nas nasi ojcowie, którzy ponad wszystko cenili pieniądze, więc nic dziwnego, że szybko się zaprzyjaźniliśmy. On podniósł mnie na duchu... Z czasem prawie zapomniałem o Lili. To właśnie z Ericiem poznałem świat ryzyka...-zaśmiałem się.-Razem robiliśmy wszystkie głupie i niebezpieczne rzeczy jakie były w moich czasach możliwe. Zdarzało nam się wpadać w opresję, ale udawało mi się zawsze jakimś cudem nas z nich wyciągnąć. Ojciec nazywał to wrodzoną charyzmą...Nasze rodziny szybko również zawiązały przyjaźń, więc spędzanie wspólnie czasu było jeszcze łatwiejsze.-zamyśliłem się na chwilę.-Kiedy w 1861 roku wybuchła wojna secesyjna, miałem zaledwie siedemnaście lat. Razem z Ericiem podziwialiśmy mężczyzn idących na służbę w obronie kraju i też pragnęliśmy stać się jednymi z tych żołnierzy. W naszych czasach byli oni obdarzani wielkim hołdem. Błagaliśmy naszych ojców, by ci zgodzili się żebyśmy poszli na służbę ojczyzny, ale ci stanowczo odmawiali nam, mówiąc że jesteśmy za młodzi i, że wojna to zło. -roześmiałem się na głos. -Rzeczywiście za młodzi byliśmy, bo do wojska przyjmowali od lat 20, ale marzenia o sławie zatruły nam umysł. W pewien ciepły dzień lata, umówiliśmy się w nocy. Mieliśmy dość wymogów i zakazów naszych ojców i postanowiliśmy uciec z domu, na wojnę. Przy przesłuchaniach do armii płynnie skłamałem, że zamiast 17 lat mam ich 20, a że byłem wysoki jak na swój wiek dostałem się bez przeszkód. Zresztą Eric też. -uśmiechnąłem się.
Nie byliśmy jedyni...
Tyle osób o wyglądzie zaledwie dzieciaków...
Na pewno nie mieli nawet 15 lat, w większości...
Ale my byliśmy głupi...
-W armii szło mi nadzwyczaj dobrze. Szybko wyłapałem, dla których ludzi należy być miłym, a którym można prosto w twarz powiedzieć co się o nich myśli. Było to trochę jak gra...Musisz myśleć, rozważać każdy ruch przeciwnika i przede wszystkim nigdy nie tracić koncentracji, bo jeden błędny ruch prowadził do upadku z powrotem na pole z napisem start. Podłapałem jednak o co w niej chodzi, a było mi jeszcze łatwiej niż niektórym, bo zawsze miałem w sobie coś takiego, że ludzie mnie lubili. Nigdy nie miałem wrogów, a i tutaj ich nie poznałem. Natomiast Eric...Cóż...Słabo mu szło...Czasami wspinał się szczyt, ale sekundę później już z niego spadał... Jednak byłem mu wierny i pomagałem w zachowaniu chociaż szczątkowej reputacji...Poznałem tam szybko bandę przyjaciół... Nie byli od nas starsi, ale tak jak my poszukiwali przygody i sławy. Mike, John, Ryan i pewna dziewczyna, która bardzo dobrze udawała mężczyznę, Sophie. Gdyby starsi wiedzieli, że w ich armii jest banda dzieciaków i w dodatku jeszcze kobieta...Cóż...Niechybnie, by nas zabili... -westchnąłem.-Ciągłe balansowanie na krawędzi i nieustanna czujność męczyły mnie, więc kiedy ogłoszono nam, że dojdzie do naszego pierwszego starcia, ucieszyłem się. Miało to być wreszcie coś nowego, coś co miało wyrwać mnie ze szponów nudy i monotonności. Kiedy wybuchła bitwa pod Galveston, a właściwie potyczka, mój przyjaciel Eric...Przypłacił to życiem... Ja natomiast, zostałem awansowany do rangi majora. -parsknąłem.-W tamtych czasach to było coś... Co najśmieszniejsze ominąłem wielu mężczyzn bardziej doświadczonych i dużo starszych ode mnie. I tak stałem się najmłodszym majorem w całym Teksasie.-zamyśliłem się na chwilę.
Ci ludzie, którzy tak ślepo za mną podążali...
Ech...
Nie wiedzieli, że w większości idą po śmierć.
-I co dalej było?-wyrwał mnie z zamyśleń, lekko drżący głos Rosaline.
Przeniosłem na nią szybko wzrok.
Wyraźnie widziałem, że jest przejęta...
Czułem smutek od nich wszystkich...
Alice...
Jedno spojrzenie na nią dało mi siłę do kontynuowania opowieści...
-Pamiętam tę noc jakby była dzisiaj.-szepnąłem.-Kiedy do portu w Galveston przybiły okręty Unii, powierzono mi ewakuację kobiet, starców i dzieci. Poprowadziłem pierwszą kolumnę cywili do Houston i zostałem tam tylko na tyle długo, by upewnić się, że wszyscy z kompanii są bezpieczni, a następnie ruszyłem w drogę powrotną.Po krótkim czasie napotkałem na mojej drodze trzy, idące w przeciwnym kierunku kobiety. Zawsze zdarzali się jacyś maruderzy, więc łatwo było zgadnąć, że je też wziąłem za takie osoby. Denerwując się na nie, podjechałem do nich z zamiarem zaoferowania pomocy. W chwili kiedy już otwierałem usta, światło księżyca padło na ich twarze. Zamarłem... Nigdy w życiu nie widziałem piękniejszych kobiet... Z otępieniem zdałem sobie sprawę, że na pewno nie były z mojego konwoju, bo tak cudne istoty niewątpliwie zostałyby przeze mnie zauważone. Pierwsze co mnie w nich zachwyciło to ich alabastrowa cera. Na południu rzadko zdarzają się dni bez słońca, więc siłą rzeczy każdy jest opalony...Ale nie one... One miały skórę w odcieniu śniegu lub porcelanowych lalek, jakimi bawiły się małe dziewczynki, pochodzące z bogatych domów. Jedna z nich i jednocześnie ta co najbardziej przypadła mi do gustu, była filigranową brunetką o rysach typowo meksykańskich. Niezbyt wysoka, ale też nie nad zbyt niska, o czarnych, głębokich oczach. Wyglądem przypominała anioła, któremu znudziło się życie w niebie... Druga, najwyższa z nich wszystkich, o prostych jak trzcina, jasnych włosach, wyglądała jakby właśnie uciekła z castingu na miss świata. Trzecia była zdecydowanie najniższa z nich wszystkich. Jej długie, poskręcane w loki włosy, lśniły w świetle księżyca, tak, że ich miodowy odcień zdawał się zamieniać w biały... Pochyliła się w moją stronę i lekko wciągnęła powietrze.
Jazz183